MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziś jestem "jedynką", ale i tak muszę walczyć

Sebastian Staszewski, Polsat Sport
Łukasz Fabiański (tu z Łukaszem Podolskim) jest pierwszym bramkarzem kadry od marcowego meczu z Irlandią w Dublinie
Łukasz Fabiański (tu z Łukaszem Podolskim) jest pierwszym bramkarzem kadry od marcowego meczu z Irlandią w Dublinie fot. BARTEK SYTA
Rozmowa. W końcu wyszedłem na prostą - mówi bramkarz Łukasz Fabiański

Mecz z Niemcami miał smak słodko-kwaśny?

Nie graliśmy źle, ale jako drużyna cofnęliśmy się zbyt głęboko i przez to mieliśmy problemy z powstrzymaniem ataków Niemców. Zabrakło nam umiejętności utrzymywania się przy piłce, zabrakło spokoju. Powinniśmy momentami łapać oddech; nie musieliśmy przecież każdego posiadania piłki zamieniać w szarżę. Wiadomo jednak, że Niemcy to klasowy rywal, mistrz świata, który zastosował wysoki pressing. Po prostu nie udało nam się w tym odnaleźć…

Ma Pan sobie coś do zarzucenia przy straconych bramkach?

Dwie padły w podobny sposób. Ktoś z naszej prawej strony zszedł do środka i zakończył akcję strzałem bądź skutecznym podaniem. Mario Goetze uderzył piłkę silnie i precyzyjnie pomiędzy nogami Łukasza Szukały, no i ta wpadła… Przy jego drugiej bramce był dodatkowo rykoszet. To były trudne sytuacje.

Mecz we Frankfurcie - mimo wyniku - ugruntował Pana pozycję bramkarza numer 1?

Ja tak tego nie widzę. Rywalizacja w kadrze jest i będzie zawsze. Nie ma jednak między nami złej krwi, bo znamy się długo i dobrze. Każdy z nas wie, że jesteśmy w sytuacji, w której po naszej stronie jest tylko ciężka praca, a wybory należą do selekcjonera. Rywalizujemy więc codziennie, choć na zdrowych zasadach. Dziś ja jestem jedynką, ale to nie znaczy, że nie muszę walczyć, trenować. Po prostu cieszę się chwilą i na nic konkretnego się nie nastawiam.

Dla Pana mecz z Niemcami był podwójnie ważny? Pochodzi Pan przecież spod granicy polsko-niemieckiej, ze Słubic.

W domu rodzinnym mieszkałem do 15. roku życia i pamiętam, jak ogromne były różnice między nimi a nami. A było wtedy całkiem inaczej niż teraz. "Mrówką" nie byłem, ale przez granicę przechodziło się często i zawsze trzepano nas po kilka razy. I to niezależnie, co się kupiło. Jedynym powodem tych kontroli była nasza narodowość. Wówczas miało to związek z historią, polityką, czasami komuny. Teraz na moście nie ma już żadnych posterunków i można się swobodnie poruszać. Czasy się zmieniają, mentalność ludzi również.

Wiele zmieniło się też po zwycięstwie w Warszawie? Przestaliśmy się bać silniejszych, a walkę podejmujemy już nie tylko w prasowych przepychankach, ale także na murawie. Tak jak we Frankfurcie. Metamorfoza?

Coś w tym jest. Zawsze powtarzaliśmy, że nigdy nie udało się nam Niemców pokonać. Aż do meczu na Narodowym. Wydaje
mi się, że po tym zwycięstwie ciśnienie zeszło. Nawet przed piątkowym starciem czuło się inną atmosferę. Przyznam, że ja sam nie stresowałem się przesadnie.

Czy trwa właśnie najlepszy czas w Pana karierze? Regularnie gra Pan w klubie Premier League, jest pierwszym bramkarzem kadry...

Nie wiem tego…

A miał Pan lepszy okres?

Jeśli spojrzymy na to przez pryzmat sukcesów, to fajnym czasem w moim życiu był pobyt w Legii Warszawa. Jako debiutant w 2006 r. zdobyłem nawet mistrzostwo Polski! Fajnie wracać do chwil, które są naznaczone sukcesem.

Ale teraz gra Pan nie w Polsce, tylko w Anglii.

Przede wszystkim po dłuższej przerwie w końcu gram, i to regularnie. Jest to więc na pewno, hmm… spoko okres! Jestem bramkarzem, który dzięki minutom spędzonym na boisku nabrał większego doświadczenia, dojrzał. Mam jednak nadzieję, że to nie koniec, że będzie jeszcze lepiej.

Powinien być Pan dziś w innym miejscu, niż Pan jest?

Jestem zadowolony z tego, co mam teraz. Widocznie los tak chciał…

Jako nastolatek został Pan jednak okrzyknięty supertalentem, jako 22-latek wyjechał do Arsenalu. A mimo to dojście na szczyt zajęło Panu trochę czasu.

Nie zawsze jest tak, jak sobie to wymarzymy. Kontuzje to jedno, ale ja sam także kilka razy sam sobie nie pomogłem. Dziś jestem o moje doświadczenia dojrzalszy i mam świadomość, że w różnych momentach mogłem się zachować inaczej. Właśnie ta świadomość pozwoliła mi wyciągnąć pewne wnioski i dojść do momentu, w którym jestem teraz. Trochę czasu mi uciekło, fakt, ale dziś jestem w końcu na prostej.

Jak się żyje Panu w Walii?

Mam tu wszystko, czego potrzebuję. Jeśli nawet zatęsknię za polskimi produktami, to idę do sklepu i je kupuję.

Przez wiele lat grał Pan w medialnym Arsenalu z wielkiego, pędzącego Londynu. Przeprowadzka do kameralnego Swansea nie była dla Pana szokiem?
Swansea idzie w tym kierunku i rozwija się w taki sposób, aby walczyć z wielkimi klubami. Jeśli chodzi o pracę sztabu szkoleniowego czy organizację, to bardzo profesjonalny klub. Patrząc przez pryzmat piłkarski, nie widzę wielkich różnic, między nami a Arsenalem. Czuję się tu świetnie.

Maciej Szczęsny powiedział kiedyś, że Pana karierę zastopował Arsene Wenger, trener Arsenalu…

Oj, nie rozmawiajmy o tym. To nie są moje słowa.

A ma Pan kontakt z Wengerem?

Nie, dlaczego miałbym mieć?

Pracowaliście razem przez 7 lat.

Nie szukajmy sensacji. Lubimy się, i tyle.

Skoro nie chce Pan rozmawiać o słowach Szczęsnego, zacytuję Wojciecha Kowalczyka: "Fabiański swoją dobrą grą udowodnił, że z Arsenalu powinien wyjechać dwa lata wcześniej". Żałuje Pan, że tak długo zasiedział się Pan w Londynie?

Łatwo powiedzieć… Nie mogłem stamtąd uciec ot tak. To jest opinia kogoś z zewnątrz, kogoś, kto nie zna różnych sytuacji, historii. W tamtym czasie byłem kontuzjowany przez pół roku - bark plus kostka. Kto wziąłby kontuzjowanego Fabiańskiego, który kilka lat spędził na ławce? Wówczas najważniejsze było doprowadzenie się do zdrowia i powrót na pewien poziom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski