MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziadek i wierszyki pana Jachowicza

Liliana Sonik
Cały ten zgiełk. Największą miłością mojego kilkuletniego życia był dziadek. Nie mama, nie tata, ale właśnie dziadek. Potrafił wszystko: wyrwać ząb, przewidzieć burzę w najsłoneczniejszy dzień, upiec chleb, jeździć konno i opowiadać wspaniałe historie. Wszyscy go szanowali, a wnuki uwielbiały.

Na wszystko miał sposób. Nawet niejadka skłonił do jedzenia. Zapraszał Stasia „w tajemnicy” do komory, gdzie w ciszy i półmroku stały beczki z mąką i kaszą, lśniły złotem słoje miodu i jakieś mosiężne naczynia, a nad woreczkami z cukrem wisiały pęki wonnych ziół na lekarstwo. Teoretycznie komora była miejscem dla dzieci zakazanym.

Niejadek przejęty faktem, że został doproszony do towarzystwa, siadał obok dziadka i wobec uroku wspólnej tajemnicy, zapominał, że jedzenie jest nudne. Pałaszował więc kromki posmarowane - z dwu stron! - masłem i konfiturą. Albo jajecznicę ze śmietanką.

Taki to był dziadek. Zaprzyjaźniony z ludźmi i żywiołami, przedwojenny w stylu, ciekaw nowinek ale wierny sprawdzonym tradycjom i nawykom, wśród których były niewzruszone godziny posiłków. Obiad musiał być o godz. 12 i kropka.

Każdemu dziecku życzę takiego dziadka.

Ale tu dochodzimy do punktu newralgicznego. W tamtych czasach nikomu do głowy nie przychodziło, że nie wolno uderzyć dziecka, a w kilku krajach Europy Zachodniej kary cielesne były elementem oficjalnego regulaminu szkół (!)

Nasz dziadek nigdy nie wymierzał klapsów. Natomiast każdemu z wnuków dostała się kiedyś „pokładanka”. Pokładanka była poważną i niezwykle rzadką karą za świadome złamanie niepisanej umowy określającej, co wolno a czego nie wolno. Moja jedyna pokładanka nastąpiła po tym, jak z ekipą 10-letnich rówieśników wyprawiłam się do lasu nikomu o tym nie mówiąc.

Po prostu żal mi było 3 minut na opowiedzenie się komukolwiek. Gdy wieczorem wróciliśmy, babcia miała oczy spuchnięte od szlochu a dziadek montował ekipę do przeczesywania stawu. Radość z naszego powrotu trwała chwilę. Potem nastąpiło przepytanie i upewnienie się, że rozumiem, co się wydarzyło. Cóż, było oczywiste, że pokładanka się należy. Trzeba się było położyć, a dziadek wiklinową witką wymierzał sprawiedliwość po udach.

Nigdy nie miałam o to pretensji. Ani żadnej psychicznej traumy. Odwrotnie: sprawa została definitywnie zamknięta, a rachunki wyrównane. Nikt już nie wracał do tematu. Żadnego rozpamiętywania, nudzenia, docinków. Ani skargi do rodziców.

Wiele lat potem rozmawialiśmy z śp. Jackiem Woźniakowskim o umoralniających wierszykach Stanisława Jachowicza, dzisiaj niedopuszczalnych. Opowiedziałam wtedy zasadę pokładanek. Śmialiśmy się ze zmian w pedagogice. A rozbawiony Jacek chciał dociec dlaczego nam te wierszyki i te pokładanki w ogóle nie zaszkodziły. No dlaczego?

„Zwierzątkom dokuczać
to bardzo zła wada.
I piesek ma czucie,
choć o tym nie gada.
Kto z pieskiem się drażni,
ciągnie go za uszko,
To bardzo niedobre
musi mieć serduszko.”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski