Na wszystko miał sposób. Nawet niejadka skłonił do jedzenia. Zapraszał Stasia „w tajemnicy” do komory, gdzie w ciszy i półmroku stały beczki z mąką i kaszą, lśniły złotem słoje miodu i jakieś mosiężne naczynia, a nad woreczkami z cukrem wisiały pęki wonnych ziół na lekarstwo. Teoretycznie komora była miejscem dla dzieci zakazanym.
Niejadek przejęty faktem, że został doproszony do towarzystwa, siadał obok dziadka i wobec uroku wspólnej tajemnicy, zapominał, że jedzenie jest nudne. Pałaszował więc kromki posmarowane - z dwu stron! - masłem i konfiturą. Albo jajecznicę ze śmietanką.
Taki to był dziadek. Zaprzyjaźniony z ludźmi i żywiołami, przedwojenny w stylu, ciekaw nowinek ale wierny sprawdzonym tradycjom i nawykom, wśród których były niewzruszone godziny posiłków. Obiad musiał być o godz. 12 i kropka.
Każdemu dziecku życzę takiego dziadka.
Ale tu dochodzimy do punktu newralgicznego. W tamtych czasach nikomu do głowy nie przychodziło, że nie wolno uderzyć dziecka, a w kilku krajach Europy Zachodniej kary cielesne były elementem oficjalnego regulaminu szkół (!)
Nasz dziadek nigdy nie wymierzał klapsów. Natomiast każdemu z wnuków dostała się kiedyś „pokładanka”. Pokładanka była poważną i niezwykle rzadką karą za świadome złamanie niepisanej umowy określającej, co wolno a czego nie wolno. Moja jedyna pokładanka nastąpiła po tym, jak z ekipą 10-letnich rówieśników wyprawiłam się do lasu nikomu o tym nie mówiąc.
Po prostu żal mi było 3 minut na opowiedzenie się komukolwiek. Gdy wieczorem wróciliśmy, babcia miała oczy spuchnięte od szlochu a dziadek montował ekipę do przeczesywania stawu. Radość z naszego powrotu trwała chwilę. Potem nastąpiło przepytanie i upewnienie się, że rozumiem, co się wydarzyło. Cóż, było oczywiste, że pokładanka się należy. Trzeba się było położyć, a dziadek wiklinową witką wymierzał sprawiedliwość po udach.
Nigdy nie miałam o to pretensji. Ani żadnej psychicznej traumy. Odwrotnie: sprawa została definitywnie zamknięta, a rachunki wyrównane. Nikt już nie wracał do tematu. Żadnego rozpamiętywania, nudzenia, docinków. Ani skargi do rodziców.
Wiele lat potem rozmawialiśmy z śp. Jackiem Woźniakowskim o umoralniających wierszykach Stanisława Jachowicza, dzisiaj niedopuszczalnych. Opowiedziałam wtedy zasadę pokładanek. Śmialiśmy się ze zmian w pedagogice. A rozbawiony Jacek chciał dociec dlaczego nam te wierszyki i te pokładanki w ogóle nie zaszkodziły. No dlaczego?
„Zwierzątkom dokuczać
to bardzo zła wada.
I piesek ma czucie,
choć o tym nie gada.
Kto z pieskiem się drażni,
ciągnie go za uszko,
To bardzo niedobre
musi mieć serduszko.”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?