MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dostał w Rosji w kość. A spotkał tam nawet wielbłądy.

Redakcja
Krzysztof Hołowczyc (z lewej) Fot. Michał Klag
Krzysztof Hołowczyc (z lewej) Fot. Michał Klag
- Zwyciężył Pan w rajdzie, który, zdaniem wielu, skalą trudności ustępuje jedynie słynnemu Dakarowi.

Krzysztof Hołowczyc (z lewej) Fot. Michał Klag

Rozmowa z KRZYSZTOFEM HOŁOWCZYCEM, który za kierownicą bmw x3 wygrał rajd Silk Way Rally

- W świecie rajdów terenowych mówi się, że jest to na pewno drugi rajd co do długości. Oczywiście, że są też rajdy w Afryce trwające podobnie długo, ale jeśli chodzi o zawody pod auspicjami firmy odpowiedzialnej również za Dakar zmagania w Rosji ustępują tylko tej najsłynniejszej przeprawie.

- Na starcie Silk Way Rally stanął Pan w Moskwie...

- Następnie jechaliśmy do Morza Kaspijskiego, gdzie kilka odcinków jeździliśmy po wydmach, kręcąc się jak gdyby w koło. Później udaliśmy się nad Morze Czarne, a koniec rywalizacji nastąpił w Soczi. Wszystko to po ciężkich do przejechania bezdrożach. Dlatego rajd był bardzo trudny, a długość odcinków specjalnych dochodziła nawet do 700 kilometrów. Na szczęście ten najdłuższy organizatorzy trochę skrócili, bo zdali sobie sprawę, że niektóre załogi w ogóle by go nie przejechały.

- To wymagało wielu godzin za kółkiem.

- Sześć-siedem spędzały najszybsze załogi w stawce, a amatorzy jechali nawet dziesięć i więcej godzin. Dlatego śmiało mogę powiedzieć, mając w dorobku wiele trudnych rajdów, że walczyłem na jednym z trudniejszych terenów. Dodajmy, że palmę pierwszeństwa ma Dakar, który zawsze jest najtrudniejszy.

- Specyfika i charakterystyka rosyjskich terenów była Panu wcześniej znana?

- W Silk Way Rally startowałem po raz pierwszy i przyznam szczerze, że trudy trochę mnie zaskoczyły. Nie myślałem, że mogą to być trasy, które wszystkich bez wyjątku tak bardzo zmęczą. Nawet Stephan Peterhansel, w końcu bardzo doświadczony, wspaniały zawodnik i jeden z największych mistrzów tej dyscypliny wyraźnie mówił, że nie spodziewał się takich wymagań. Dostaliśmy w kość, bo naprawdę wiele się działo.

- Jaki rodzaj nawierzchni dominował?

- Poczynając od początku, kiedy odjechaliśmy z Moskwy około 350 km, pierwsze odcinki pokonywaliśmy po piekielnym błocie. Była to wręcz przeprawa, bo spadł deszcz i organizatorzy, tak samo jak my, byli bardzo zaskoczeni. Jazda po błotach obfitowała w wiele wydarzeń, a później pojechaliśmy w stepy. Następnie sporo jeździliśmy po wydmach. Nie były one tak wysokie, jak w Afryce na pustyni, ale trudne i nieprzyjemne, bo urywane i samochód nagle spadał. Po tej mordędze nastąpiły bardzo szybkie stepy, a dalej śliczne, zielone góry, gdzie jeździliśmy w tunelach z trawy na wysokość samochodu. Tu z kolei w ogóle nie było widać, gdzie człowiek się znajduje.

- Jakie zagrożenia czyhały w Rosji?

- Zacznijmy od pogody, która spłatała figla, bo potężnie lało i wszyscy się martwili, czy będziemy w stanie przejeżdżać po potokach i mniejszych rzekach. Organizator próbował podpowiadać, której strony bardziej należy się trzymać, bo dzień wcześniej jechał samochód przecierający trasę. Były momenty, gdy nerwy sięgały zenitu, bo w paru miejscach groziło utknięcie rajdu, gdyby nagle wszystkie samochody stanęły. W tych chwilach myśleliśmy, czy dokończymy odcinek, zjemy kolację i pójdziemy spać. Na szczęście wszystko w jakimś tempie szło do przodu, a mieliśmy też w głowach, że chwilę po nas wjadą ciężarówki, które w ekstremalnych sytuacjach pomagają zawodnikom. Zresztą słyszałem, że paru rywali, którzy ugrzęźli, uratowały właśnie duże auta, które wyciągały terenówki z pułapek przy pomocy lin.
- To pokazuje, że w ekstremalnych sytuacjach duch sportu nie umiera.

- I to jest bardzo fajne w tej dyscyplinie sportu. Dzieje się tak mimo zaciekłej walki, bo przecież, nie oszukujmy się, w sportach samochodowych chodzi o ściganie.

- Bywały sytuacje, gdy niebezpieczeństwo stwarzały zwierzęta, pojawiające się przed maską samochodu?

- Tak, choć przyznam, że niektórych nie byłem nawet w stanie rozpoznać, ale spotykaliśmy m.in. wielbłądy, więc było co oglądać. Ja i Jean-Marc Fortin mieliśmy to szczęście, że uniknęliśmy najmniejszego kontaktu ze zwierzakami.

- Co zrobiło na Panu największe wrażenie?

- Tereny wokół jezior, gdzie między trzcinami pruliśmy 180 km/h. Jazda z taką prędkością, w czymś na kształt tunelu, była niesamowita, choć wyobraźnia podpowiadała mi wtedy, co by było, gdyby nagle coś z boku wyszło przez naszą terenówkę... Podczas takiego rajdu trzeba mieć odporność.

- Rajd zmęczył Pana bardziej fizycznie, czy psychicznie?

- Zmęczenie fizyczne jest ogromne i tego nie da się oszukać. A gdy spędza się za kierownicą siedem godzin przy nieustannej koncentracji, musi pojawić się też zmęczenie psychiczne. To był rajd, w którym niektórzy zawodnicy "wymiękali" i wręcz stawali, żeby odpocząć. Wiadomo, że czołówka absolutnie nie pozwalała sobie na odpuszczanie gazu, więc mentalnie też było wyczerpująco.

- Na mecie wyprzedził Pan drugiego Peterhansela o niemal dwie godziny. W rajdzie Dakar może Pan startować z Francuzem w jednym zespole za kierownicą mini...

- Dodajmy, że Stephan przegrał ze mną, ale na pierwszym odcinku specjalnym miał przygodę techniczną, na której stracił ponad dwie godziny. Inżynierowie przypuszczali, że trochę wody mogło wlać się do elektroniki, dlatego jechał do mety na małym gazie. Mimo to i tak byłem święcie przekonany, że będzie do mnie bardzo dużo odrabiał i nawet się zastanawiałem, czy tych dwóch godzin przewagi wystarczy, bo w rajdach terenowych czas płynie inaczej. Przy dużej przewadze, pod koniec, byłem nieco ostrożniejszy. Najważniejsze dla mnie, że potrafiłem nawiązać walkę i utrzymać przewagę nad największym z największych.

- Wróćmy do pytania o Dakar. Na ile realny jest scenariusz, że razem będzie startować w zespole Mini All4 Racing?

- Jakby nie patrzeć, moja pozycja w zespole (BMW i Mini są w jednym koncernie - przyp.) jest niezła i w miarę bezpieczna (śmiech). Aczkolwiek mówi się o tym, że Nasser Al-Attiyah, zwycięzca rajdu z tego roku, też chce startować w naszym zespole. Wtedy, niestety, w grupie, która będzie obsługiwana, przesunę się do tyłu o jedno miejsce. Jest pewna taktyka w zespole, o której na razie nie mogę mówić, więc na sto procent nie potwierdzę, czy usiądę za kierownicą mini. Póki co, pokornie czekam na swój czas, kiedy będę mógł spokojnie walczyć o zwycięstwo.

- Teraz gdzie będzie Pan budował formę do Dakaru?
- Nie ukrywam, że obecnie chciałbym trochę odpocząć nad wodą. Za to we wrześniu jest króciutki, 450-kilometrowy rajd Baja Poland, na który ma przyjechać nawet Stephan. Bardzo się cieszę, bo będziemy mogli się pościgać i pokazać polskim kibicom dużo dobrych samochodów. Będą też inne załogi, które wystartują w Dakarze. Następnie przede mną samochodowy Rajd Polski na Mazurach, pretendujący, by wrócić do kalendarza mistrzostw świata. Wtedy znów będę miał możliwość, żeby powalczyć z kolegami z Polski.

Rozmawiał Artur Gac

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski