Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego w góry...?

Redakcja
Sprawdzają pogodę, szykują buty, sprzęt, coś do jedzenia i wyruszają. W Tatry, Bieszczady, Sudety, może i za granicę. To ich fascynuje, pociąga, pozwala się wyciszyć, odpocząć, nabrać dystansu. Dlaczego tak spędzają wolny czas? Dlaczego akurat w góry...?
„Coś, co dodaje skrzydeł”
Asię znam od czasów szkoły podstawowej. Później wspólne liceum i wiele wspomnień, które nas łączą. Odkąd obie pamiętamy – ja gór nie lubię, a ona je kocha. Ponieważ mieszkamy niedaleko, odwiedzam ją w domu i jeszcze nie zdążę zadać pytania, ona już z rozrzewnieniem opowiada: „To moja pasja,  w przeciwieństwie do wielu ludzi, nie jadę tam by odpocząć od problemów, wręcz przeciwnie – góry pozwalają mi stanąć w obliczu niepowodzeń i pokochać moje życie takim jakie jest, z  bagażem radości, ale i trudnych doświadczeń.” Asia pokazuje mi swój nowy plecak i raki1. Przyznaję, że trudno mi sobie ją w tym wyobrazić. Dziewczyna ma niecałe 1,60 cm wzrostu, a ten plecak jest co najmniej dwa razy większy od niej. A jednak – zadowolona z zakupu już opowiada o kolejnych planach na najbliższe wakacje: „Jedziemy z tatą w Alpy. Jeszcze tam nie byłam, mam nadzieję, że sobie poradzimy”. Tata Asi, człowiek o podobnym charakterze i gabarytach, jest przewodnikiem PTTK. „Może to dlatego ja tak te góry lubię, wiesz? Przecież on mnie zabierał, jak miałam zaledwie kilka lat. Teraz sobie trochę nie wyobrażam spacerowania po górach bez niego, choć coraz częściej to ja wyprzedzam go na szlaku” – mówi z wyraźnym zadowoleniem.
Oglądamy zdjęcia. Tu Asia na Giewoncie, tu z tatą na Rysach, tu Orla Perć. Dużo tego. I dużo sukcesów. Ale nie chodzi o sukces, chodzi o sposób na życie. „Będąc w górach doceniam to, co mam i potrafię się do siebie uśmiechać. To moje miejsce na ziemi – mój świat” – mówi Mała (tak ją nazywamy wśród znajomych). Przyznaję – ona się uśmiecha nawet na samą myśl o wyprawie w góry, jak radosna musi więc być, gdy faktycznie je zdobywa…

„To za każdym razem nowy cel”
Z Dominikiem z Wrocławia i Dorotą  z Józefowa spotykam się na Dworcu Autobusowym w Krakowie. Siadamy na dosłownie pół godziny w dworcowej restauracji, zamawiamy frytki i zaczyna się nasza krótka rozmowa. Dominik i Dorota są parą, która – razem z całą grupą górskich entuzjastów – każdy wolny weekend spędza pokonując górskie szlaki. Tym razem, już w środę, przed długim weekendem, umówili się w Krakowie, żeby pojechać do Krościenka – zdobywać Pieniny. Każde z nich ma swoją historię, która zapoczątkowała zainteresowanie górami, jednak połączyły ich rekolekcje, podczas których zawiązała się ta „górska ekipa”. Dominik, wysoki szczupły blondyn – student mechaniki, opowiada o górach z dużym zaangażowaniem. Wspomina, z błogim uśmiechem na twarzy: „Ja osobiście górami zostałem "zarażony" przez moich rodziców, którzy, już gdy miałem 5 lat, brali mnie na rajdy, gdzie się spało pod namiotami i myło w rzekach. No i tak naprawdę od tego się zaczęło... Obecnie nie jeżdżę już z nimi, bo niestety by za mną nie nadążyli.” Śmiejemy się wszyscy. „Wiesz, tak naprawdę to ja bardzo dobrze odpoczywam  w górach, mimo że człowiek się nałazi i zmęczy, ale to zmęczenie jest takie bardzo pozytywne. No i wchodząc na szczyt można naprawdę usłyszeć bicie swojego serca, kiedy to całe ciało pulsuje z wysiłku - uwielbiam to uczucie. Jest dużo czasu na rozmowy, na przemyślenia i po prostu na takie osobiste bycie z tym całym goniącym światem, który w górach nie pędzi tak szybko.” Do rozmowy włącza się Dorota, od niedawna dziewczyna Dominika: „Szczególnie dla ludzi z nizin, jak ja, góry mają w sobie to „coś”, powietrze inaczej przenika organizm, zachwyca nawet najmniejsza rzecz, inne są wschody i zachody słońca i nawet deszcz inaczej smakuje.” Dziewczyna uśmiecha się szeroko, pokazując piękne, białe zęby. Potrząsa rudymi lokami i już chce mówić dalej, gdy znów odzywa się Dominik: „Sama widzisz, ja się w tych lokach zakochałem dopiero w górach, na ostatnim wyjeździe, gdyby nie wspólne wypady, pewnie byśmy się nie zeszli – oto kolejny powód do kochania gór”. W tym samym momencie dostaję pod stołem porządnego kopniaka w kostkę. „Matko, przepraszam Cię strasznie, myślałam, że to jego noga! Bo, sama widzisz, on tak głupio gada… W każdym razie  w górach jest coś takiego, co rozkochuje człowieka. Dla mnie same góry to miłość. A teraz jeszcze kojarzą się  z naszą miłością. Nie umiałabym się z nimi rozstać”… Chcę zadać jeszcze kilka pytań, poprosić o zdjęcia. Niestety, muszą już iść, za 10 minut mają autobus do Krościenka. „Damy Ci znać, jak wrócimy. Kupiłem nowy aparat, będą fajne fotki” – zapewnia mnie jeszcze Dominik…

„To zmęczenie i satysfakcja”
Z Mają z Wieliczki widzę się u niej w domu. Zwykle Maja jeździ razem z Dorotą i Dominikiem, jednak aktualnie – będąc w stanie błogosławionym musi trochę poczekać do kolejnej wyprawy. „Wiesz, jak już tylko urodzę i trochę dojdę do siebie, to mam nadzieję, że synek zarazi się moją pasją i będziemy go z mężem zabierać w te nasze górskie wyprawy” – śmieje się dziewczyna.               Na pierwszy rzut oka, można się zdziwić, że Maja faktycznie chodzi po górach, jest dość pulchną dziewczyną, nawet pomimo ciąży. Pokazuje mi jednak zdjęcia i faktycznie widzę ją na najwyższych szczytach polskich gór. Czyli jednak się da…
Maja szuka kolejnego albumu i zaczyna opowiadać: „Mój pierwszy raz to był obóz młodzieżowy. Miałam dwie możliwości – zostać w ośrodku, albo iść z wszystkimi w góry. Oczywiście poszłam, w wieku 17 lat nie chcesz uchodzić za taką ciamajdę, która nie potrafi tego, co inni.” Maja podkreśla, że miała wtedy jeszcze większą nadwagę, słabą kondycję  i ogólnie mało zapału do jakichkolwiek sportów. „I to wyszło już mniej więcej w połowie drogi, kiedy zostałam sama, o wiele dalej niż cała reszta.” Miała ochotę już tylko usiąść i płakać, a jednak coś „ciągnęło” w górę. I udało się, pół godziny później niż wszyscy, dotarła na szczyt. „Nie potrafię określić tych uczuć, które miałam wtedy w sobie. To było takie wymieszanie ogromnego zmęczenia i równoczesnej satysfakcji...” Rok później Maja sama zapisała się na obóz górski. Dziś, ze swoim mężem i tą samą grupą, która teraz jest  w Krościenku, w każdy wolny weekend jedzie w góry. „Ale powiem Ci, że uczucia są zawsze takie same. To zmęczenie i satysfakcja. Kto wie – może właśnie to ciągle każe mi wyjeżdżać i zdobywać nowe szczyty.”


„W górach jest wszystko,   co kocham...”
- słowami Jerzego Harasymowicza wita mnie Justyna z Czarncy. Umówiłyśmy się w Kielcach, gdzie mamy wspólnie świętować imieniny znajomego. Justyna, wysoka brunetka o charakterystycznej, indyjskiej urodzie, zwraca uwagę wszystkich, którzy nas mijają. „Wiesz, kiedyś na szlaku podszedł do mnie jakiś mężczyzna             i wyznał mi miłość” – wspomina ze śmiechem. „To było takie zabawne, on myślał, że jestem jakąś hinduską, nawet zaczął cytować te bollywoodzkie filmy, żeby mnie do siebie przekonać”.
Na moje pytanie – Dlaczego właściwie lubisz góry? – mówi od razu: „A kto ich nie lubi..?” Zamyśla się i dodaje z  rozwagą: „Prawdę mówiąc, to ja góry po prostu kocham. Tam jest wszystko, czego mi trzeba. Piękno i urok krajobrazów są dla mnie niezwykle kojące  i uspokajające. Tu znajduję wyciszenie. Poza tym bogactwo natury  i tajemnica każdego zakątka  są dla mnie przenikające.” Wiem też, z poprzednich rozmów, że Justyna przeżyła swojego rodzaju nawrócenie podczas wyprawy  w góry. „To właśnie wychodząc na Kasprowy odbyłam pierwszą w życiu poważną spowiedź i zaczęłam myśleć o  Bogu” - zaczyna wspominać, ale szybko przerywa. Widzę jej „mokre oczy”, nie będę ciągnąć tematu. „Ale wiesz… to naprawdę niesamowite ktoś kiedyś powiedział, że <> i rzeczywiście! Niebo wydaje się takie niedalekie, można skupiać się na refleksji, wyjść jakby na własną pustynię przemyśleń. To jest to, czego potrzeba człowiekowi – zachwyt nad naturą i zbliżenie się do Boga.” Zawsze mi się wydawało, że Boga można spotykać tam, gdzie się faktycznie chce Go spotkać. Po co więc te góry? – pytam. Justyna śmieje się: „wiem, że nie lubisz, ale może faktycznie mogłabyś kiedyś spróbować… przecież to jest tak, jakby przekraczanie samego siebie…” Uśmiecham się zgryźliwie. Rozmawiamy od półtorej godziny. Tyle czasu zajmuje przejście z dworca  w Kielcach na Karczówkę2, gdzie mieszka nasz znajomy. Bogu dzięki, że nie zadomowił się na Giewoncie – inaczej swoje imieniny musiałby świętować beze mnie.

 Aleksandra Urzędowska
Studentka Dziennikarstwa na PAT w Krakowie

Przypisy:
1 raki – specjalne metalowe kolce mocowane do butów, dzięki którym można chodzić po lodzie i śniegu
2 Karczówka - wzniesienie w Górach Świętokrzyskich, położone na terenie Kielc, na południowy zachód od centrum miasta.




Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski