– Trudno mi teraz mówić po francusku. Chyba wiecie, jak bardzo mi zależało na wygraniu tego turnieju – przyznał Novak Djoković po finałowej porażce ze Szwajcarem Stanem Wawrinką (6:4, 4:6, 3:6, 4:6).
Serb mówił to z uśmiechem, choć dosłownie chwilę wcześniej płakał, odbierając paterę za wicemistrzostwo Roland Garros.
To miał być jego turniej. Dokonał w końcu niemożliwego i pokonał w ćwierćfinale niekwestionowanego od dekady króla paryskiej ziemi Rafaela Nadala, z którym w ostatnich trzech latach dwa razy przegrywał w finale (2012 i 2014) i raz w półfinale.
Wydawało się, że już nic nie może pozbawić go upragnionego zwycięstwa. Zwłaszcza, gdy uporał się później w półfinale ze świetnie spisującym się w tym roku na ceglanej mączce Brytyjczykiem Andym Murrayem...
Ktoś powie, że historia się powtarza, bo poprzedni pogromca dziewięciokrotnego mistrza Roland Garros również doszedł do finału i również przegrał ze Szwajcarem. To prawda, trzeba jednak pamiętać, że zwycięstwo Robina Söderlinga nad Nadalem uznane zostało za jedną ze sportowych sensacji nie tylko roku (2009), ale całej dekady, a rozgrywający turniej życia Szwed nie był mimo to faworytem finału z Rogerem Federerem.
Co innego Djoković. Jego bilans spotkań z Wawrinką wynosił przed niedzielnym meczem 17:3. Na kortach ziemnych 5:1, co więcej, ostatniego seta na tej nawierzchni przegrał ze Szwajcarem w 2009 r. w Monte Carlo. Wszystko wskazywało na jego zwycięstwo...
„Djoković dla historii” – tytuł na pierwszej stronie niedzielnego wydania „L’Equipe” (zdominowanej przez sobotni finał Ligi Mistrzów) nie pozostawiał złudzeń co do tego, kto był faworytem.
Największy francuski dziennik sportowy nawiązał do tego, że zwyciężając w Paryżu, Serb skompletowałby tzw. Karierowego Wielkiego Szlema (wygranie wszystkich czterech turniejów, choć nie w jednym roku).
W historii tenisa dokonało tego wcześniej tylko siedmiu zawodników: Fred Perry, Don Budge, Rod Laver, Roy Emerson, Andre Agassi oraz właśnie Federer i Nadal. „Djoković na randce z historią”. „D-Day dla Djokovicia” – krzyczały tytuły w gazetach.
A Serb wyraźnie nie radził sobie w niedzielę z presją. Swoje zrobił zapewne również dwudniowy półfinał z Murrayem, przerwany w piątek z powodu nadciągającej burzy (której ostatecznie nie było) i dokończony w sobotę. – Wyjdę na kort, dam z siebie wszystko i mam nadzieję, że to wystarczy – zapowiadał przed meczem Djoković i po pierwszym secie wydawało się, że faktycznie wystarczy, choć nie był to zdecydowanie jego najlepszy tenis.
Później jednak zaczął się koncert w wykonaniu Wawrinki.
– To był mecz mojego życia – przyznał Szwajcar i miał rację, bo faktycznie grał jak natchniony, strzelając raz po raz winnerami z forhendu i niesamowitego jednoręcznego bekhendu (w całym meczu miał ich 60 i 45 niewymuszonych błędów). Wygrał drugiego seta, po którym Serb połamał ze złości rakietę, a potem trzeciego. Nie zdeprymowało go nawet prowadzenie Djokovicia 3:0 w czwartym.
Wygrywając swój pierwszy Roland Garros, spełnił nie tylko swoje marzenie. Również swojego trenera Magnusa Normana, który przegrał tu w 2000 roku finale z Gustavo Kuertenem, a później – już jako szkoleniowiec – dwa razy doprowadził do tego etapu wspomnianego już Söderlinga. Było w tym coś symbolicznego, bo to właśnie Brazylijczyk wręczał jego podopiecznemu Puchar Muszkieterów.
Wawrinka ma więc już w kolekcji dwa wielkoszlemowe tytuły (w ubiegłym roku wygrał Australian Open), Djoković osiem, ale tego najważniejszego celu znowu nie zrealizował.
– Wygrał dziś lepszy tenisista, odważniejszy. A ja... Cóż, będę dalej próbował i mam nadzieję, że kiedyś mi się uda – powiedział Djoković, który może się pocieszać, że Federer również przegrał trzy finały, zanim udało mu się w końcu wygrać w Paryżu.
Pytanie tylko, co będzie, jeśli za rok do formy wróci Nadal...
Niespodzianki nie było za to w sobotnim finale pań, choć w pewnym momencie się na nią zanosiło. Zmagająca się z grypą i dosłownie słaniająca na nogach w półfinale z Timeą Bacsinszky Serena Williams wygrała co prawda pierwszego seta z Czeszką Lucie Safarovą, ale – prowadząc 4:1 i serwując – w drugim kompletnie się rozregulowała. Przegrała tę partię, a w trzeciej to Safarova prowadziła 2:0.
Amerykanka pokazała jednak wielką klasę. Wygrała sześć kolejnych gemów i cały mecz 6:3, 6:7 (2-7), 6:2. To jej trzecie zwycięstwo w Paryżu (poprzednie w 2002 i 2013 r.) i zarazem dwudziesty wielkoszlemowy tytuł. Więcej mają na koncie tylko Australijka Margaret Court (24) i Niemka Steffi Graf (22), z tym że tylko ta druga w tzw. erze open.
Safarova i Bethanie Mattek-Sands wygrały za to rywalizację deblistek W finale Czeszka i Amerykanka pokonały 3:6, 6:4, 6:2 Australijkę Casey Dellacquę i Jarosławę Szwedową z Kazachstanu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?