Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czytelnicy piszą o swoich kotach. Ciotki - porywaczki

Redakcja
Fot. archiwum autorki tekstu
Jedna z moich kotek - Pchełka - urodziła kocięta. Początkowo Łapka, Klusia i Pyzia omijały maluchy szerokim łukiem. Zazwyczaj bardzo ciekawskie, tym razem nawet nie próbowały zaglądać do „kociego” pokoju.

Wydawało się, że zawarły ze sobą przymierze polegające na ignorowaniu wszystkiego, co dotyczyło nowo narodzonych kociaków. Nawet jeśli „koci” pokój był otwarty, zaglądały do niego niechętnie i jakby mimochodem, z niedowierzaniem, a nawet pewnego rodzaju niesmakiem zerkając na te dziwnie piszczące i pełzające istotki. Ale tylko do czasu. Bo po jakichś dwóch tygodniach zaczęło się prawdziwe szaleństwo obudzonych nagle macierzyńskich uczuć.

Oczywiście ciotki nie były na tyle nierozsądne, żeby wykradać „przyssawki” spod boku Pchełki i jeszcze - nie daj Boże - dostać łapą po nosie. Sprytne ciotki czekały, aż najedzone i wyspane maluchy nieco się rozpełzną. I wtedy - hyc i cap! Jedna po drugiej podbiegały do kociaków, łapały je zębami za kark i pojedynczo przenosiły do szafy.

Przeważnie akcję kidnapingu zaczynała Klusia. Dopadała znienacka jednego z maluchów i w pośpiechu biegła z nim do szafy. Ośmielona przykładem odważnej Klusi Łapka przybiegała po kolejnego kociaka i targała go do szafy, a potem jej śladem przemykała nieśmiała, ale zdeterminowana Pyzia. Po ostatniego kociaka wracała zwykle Kluska i całe towarzystwo znikało w przepastnej szafie.

Pchełka nie miała nic przeciwko temu, że ciotki uwalniały ją na jakiś czas od maluchów. Podejrzewałam nawet, że była z tego zadowolona. Oswobodzona od balastu „przyssawek” wylegiwała się szczęśliwa i zrelaksowana na balkonie wystawiając brzuszek do słońca, przychodziła na mizianie na moje kolana lub trenowała ulubiony sport - akrobacje na karniszu.

A ciotki oddawały się wspólnie celebrowaniu urojonego macierzyństwa. Układały się z maluchami w kręgu, lizały i przytulały, głośno przy tym mrucząc. Dokładnie wymyte maluchy szukały sutków i przyssane do ciotek słodko zasypiały. W szafie było cicho i przytulnie, a trzy ciotki zapewniały potrójną ilość cierpliwego wylizywania, miękkiego futerka i czułego mruczenia.

Dawałam ciotkom kilka godzin, a potem interweniowałam i rozganiałam całe towarzystwo, zanim „przyssawki” zdążyły na dobre zgłodnieć. Maluchy wracały do prawdziwej mamy, a te przybrane czekały na następną okazję do kradzieży.

Magdalena Maliszewska
Opr. (MAT)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski