Jednym z negatywnych bohaterów mediów stał się w ostatnim okresie przewodniczący Klubu Poselskiego PSL Jan Bury. Zresztą nie tylko w ostatnim okresie. Od kilku lat mówi się i pisze o nim tylko źle albo wcale. Nie sądzę, by intencją Waldemara Pawlaka w trakcie ostatniego wystąpienia w Sejmie była obrona „pokrzywdzonego” przez funkcjonariuszy CBA posła. Sprawa Burego to raczej tylko pretekst do „wojny na górze”.
Znam Burego od 30 lat. Należeliśmy – niestety – do tej samej partii. Pod koniec lat 80. byłem redaktorem tygodnika ZSL „Wieści” oraz przewodniczącym Małopolskiego Komitetu Odrodzenia Ruchu Ludowego, który stawiał sobie za cel powrót do PSL-owskich korzeni – partii Wincentego Witosa i Stanisława Mikołajczyka.
Zamknięcie okresu podporządkowania ruchu ludowego „przewodniej sile”. Odradzający się Związek Młodzieży Wiejskiej wydawał się być istotnym elementem zapoczątkowanych przez „Solidarność” polskich przemian politycznych. Na wywiad z nowo wybranym przewodniczącym ZMW, młodym absolwentem wydziału prawa Janem Burym, pochodzącym w dodatku z Małopolski, jechałem z nadzieją potwierdzenia tego procesu.
O dziwo lider ZMW był wyraźnie niezadowolony z tego, co w kraju się dzieje. Dwudziestokilkulatek mówił „na okrągło”, zachowywał się jak człowiek, który zjadł zęby na polityce i wie, że najważniejsze to się nie wychylać. Jego późniejsza droga tylko potwierdziła zasadność takiego sposobu myślenia.
Jakiś czas później spotkałem się z Burym po raz drugi. Miał się zaprezentować jako nowy lider ludowej młodzieżówki na plenarnym posiedzeniu NK ZSL. Podczas wystąpienia z pełną determinacją twierdził, że Włodzimierz Cimoszewicz więcej zrobił dla polskiej wsi niż Witos. Nie miałem już wątpliwości, z kim mam do czynienia, nie wiedziałem tylko czy jest to prowokacja podyktowana przez jego partyjnych przyjaciół, z którymi później robił interesy, czy też był to „głos serca”.
Nie interesuje mnie specjalnie, jaki Bury miał udział w kilku dotąd niewyjaśnionych i umarzanych aferach, gdzie, jak twierdził, „tylko się mylił”. Nie jest dla mnie też najważniejsze, czy funkcjonariusze CBA, którzy weszli do jego pokoju poselskiego i mieszkania, działali w porozumieniu z premierem, aby „zmiękczyć” koalicjanta przed głosowaniem w sprawie odwołania ministra Sienkiewicza, czy też prowadzili rutynowe czynności zgodne z własnym harmonogramem, choć biorąc pod uwagę kogo „niepokoili” jest to mało prawdopodobne. Jeśli coś mnie interesuje w przypadku Burego, to odpowiedź na pytanie, w jaki sposób człowiek o jego poglądach doszedł do jednego z trzech najważniejszych stanowisk w partii, która przejęła nie tylko nazwę, ale spuściznę ideową po Witosie i Mikołajczyku.
O ile wiem Polskie Stronnictwo Ludowe nie było sojusznikiem ani Polskiej Partii Robotniczej ani Komunistycznej Partii Polski, a tak by należało interpretować słowa i postawę przewodniczącego Klubu Poselskiego PSL.
Podobnie zresztą jak bliskiego mu ideowo, swego czasu przewodniczącego Rady Naczelnej PSL, a dzisiaj funkcjonującego już tylko na swojej farmie Romana Jagielińskiego? Myślę, że z tego samego powodu, z którego nie mogli pełnić dłużej niż kilka miesięcy swych funkcji demokratycznie wybierani na kongresach PSL prezesi – Roman Bartoszcze i Janusz Wojciechowski.
W kręgach ludowców znane było swego czasu określenie na prominentnych działaczy tej partii – „arbuzy”. To znaczy – z wierzchu zieloni, w środku czerwoni.
Od dwudziestu kilku lat nie mam wątpliwości, że zielona łupina Burego była i jest wyjątkowo cienka. Byłoby swoistym paradoksem i niezasłużonym dla niego zaszczytem, gdyby w efekcie „taśmowej zawieruchy” stał się przyczyną rozpadu „koalicji interesów” z Platformą Obywatelską.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?