Czytaj także: Brutalne zabójstwo polityczne kilkaset metrów od Kremla >>
Najlepszą miarą wolności słowa jest kondycja mediów w danym kraju. W 2012 r. na Uniwersytecie Warszawskim przedstawiano raport na temat dziennikarstwa w Rosji, Polsce i Szwecji. Projekt badawczy ekspertów ze sztokholmskiego Södertörn University, Uniwersytetu Wrocławskiego i moskiewskiego Uniwersytetu im. Łomonosowa rozpisany był na lata 2011–2014. Wnioski sprzed dwóch i pół roku wzbudzają dziś uśmiech politowania.
Jak bardzo mylili się fachowcy, przykładając do Rosji zachodnią miarę. Olbrzymi rynek prasowy (150 tys. dziennikarzy, prawie 10 tys. zarejestrowanych mediów – drukowanych i elektronicznych, zagraniczne inwestycje takich koncernów jak Burda, Bauer, Hachette Filipacchi) i typowe demokratyczne standardy deklarowane przez dziennikarzy: obiektywizm, uczciwość, odpowiedzialność, wiarygodność... Na pierwszy rzut oka – wolność słowa w rozkwicie.
Półtora roku później, gdy wybuchł rosyjsko-ukraiński konflikt o Krym, łuski spadły nam z oczu. W Rosji monopol na prawdę ma tylko władza. Wszystkich obowiązuje jedna prawda – ta w wydaniu Władimira Putina. Zresztą już przed aneksją Krymu symptomatyczne było to, że co trzeci rosyjski dziennikarz uznawał za swój obowiązek „przekazywanie pozytywnego obrazu”, a tylko co drugi czuł potrzebę sprawowania przez media funkcji tzw. watchdoga (kontrolera władzy, strażnika swobód obywatelskich).
Nie ma sensu oceniać Rosji według europejskiej skali. Tego niedźwiedzia nie da się oswoić. Można uciekać albo....
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?