MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Całe życie z sensem krzyczał

Wacław Krupiński
Kulturałki. Nadany w TVP2 film "Bard" przypomniał o 10. rocznicy śmierci Jacka Kaczmarskiego.

Odszedł mając 47 lat.

Poruszył mnie ów dokument Katarzyny Kościelak, według scenariusza napisanego wraz z Mirosławem Chojeckim, a zrealizowany dzięki wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

Zasłużył na taki film Jacek Kaczmarski ze wszech miar. Niespieszny, 90-minutowy, szeroko dokumentujący jego życie - od wychowywania przez dziadków, w tym kochającą go wspaniałą babcię (rodzice żyli zajęci swą twórczością), po czas choroby, pokazujący artystyczną drogę bez hagiograficznego zadęcia, ujawniający meandry życia prywatnego, ale bez sensacji, spokojnie mówiący, ustami samego bohatera zarówno o alkoholizmie, jak i nerwowym załamaniu. Dwie rzeczy mnie zaskoczyły: wyznanie jednego z przyjaciół, jak to Jacek ze łzami zwierzył mu się w 1998 roku, iż żona Ewa, z którą wyemigrował do Australii, oczekuje, by porzucił pisanie i został taksówkarzem oraz nieobecność w filmie córki Patrycji, mieszkającej w Polsce.

Jacek Kaczmarski. Poeta- taki właśnie napis widnieje na jego grobie - i to śpiewający, co zapewniło mu status Idola. Resztę dodała Historia. Jego "Mury" (w oryginale pieśń katalońskiego barda Lluisa Allacha) wzięła na swe sztandary rewolucja roku 1980, czyniąc z piosenki hymn Solidarności, hymn przewrotu, co to chciał "wyrwać murom zęby krat". "Ten utwór to największa moja klęską, ponieważ jest to utwór antyrewolucyjny, utwór o moim przerażeniu masami ludzkimi, o mojej nieufności do ruchów masowych, a został odczytany jako hymn ruchu masowego". Uzasadniona była to nieufność. Panna S., skończywszy 20 lat, już go nie chciała.

Historia sprawiła, że 13 grudnia roku pamiętnego Kaczmarski był w Paryżu- i tak zaczął wieść żywot emigranta.
W roku 1990 witaliśmy Jacka entuzjastycznie, wiwatując, gdy wypełniał już nie sale klubów czy teatrów, a hale. Symbol powrócił. Nie na długo. Wrażliwiec, intelektualista, coraz bardziej widzący, co się dzieje w ojczyźnie, wymyślił sobie daleką Australię. Pamiętam nasze rozmowy - miała dać przestrzeń twórczą i spokój. Być azylem, arkadią. Teraz już wiemy, że nie była, że nie pozwoliła uciec ani od demonów ojczystego piekła, od ojczyzny koślawie poruszającej się w świecie wolności, ani od wyroków indywidualnego krętego losu. Aż pojawił się wróg ostatni i ostateczny - nowotwór.

I to w czasie, gdy Jacek osiadł w Polsce uspokojony u boku ostatniej kobiety, Alicji, gdy poczuł spokój, bezpieczeństwo. Ot, ironia losu, w którym okrutnym echem powrócił wybieg z lat stanu wojennego, gdy poeta żyjąc w Paryżu z dala od pierwszej żony, załatwił sobie fałszywe zaświadczenie, że ma raka, że jego życie jest zagrożone. Tylko tak Inka mogła dostać paszport. 20 lat później choroba już nie była kruczkiem dla zmylenia przeciwnika. Była wrogiem nie do pokonania...
Pozostało nam kilkadziesiąt płyt tego, który "całe życie z sensem krzyczał, całe życie!".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski