MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bill przepłynął kanał La Manche w wannie

Paweł Gzyl
Jacek Korohoda i Billy Neal świetnie sobie radzą na scenie
Jacek Korohoda i Billy Neal świetnie sobie radzą na scenie Fot. Dorota Korohoda
Rozmowa z krakowskim gitarzystą Jackiem Korohodą o jego płycie z australijskim wokalistą Billy Nealem - „Keep The Light On”.

- Jest Pan znany jako gitarzysta, wykonujący jazz, rock i pop. Skąd ta wszechstronność?

- Tę skłonność mam wrodzoną. Nigdy nie byłem zamknięty na żaden gatunek. Kiedy uczyłem się grać na gitarze, najbardziej zafascynował mnie jazz. Potem stopniowo zacząłem się otwierać na inne style, ponieważ podjąłem pracę muzyka sesyjnego, który musi zagrać to czy tamto. Dlatego dzisiaj odnajduję się w różnej muzyce.

- Wielu osób wspomina Pana udział w zespole Prowizorka Jazz Band. Podobno odnosił on większe sukcesy za granicą niż w Polsce. To prawda?

- Tak było. Kiedy zacząłem grać z nimi w 1992 roku, mieliśmy swój management w Holandii, dzięki czemu graliśmy tam wiele koncertów w klubach i na festiwalach. Dzięki temu nigdy nie musieliśmy występować „do kotleta” w knajpach czy na statkach. Po śmierci lidera Tomasza Sachy zespół zawiesił działalność. Kiedy jednak w 2010 roku nagrywałem solową płytę „Window To The Backkyard” zaprosiłem kolegów z zespołu do dwóch utworów. A w tym roku znów byliśmy w Szwajcarii na trasie koncertowej.

- Z drugiej strony współpracował Pan też dość długo z Włodzimierzem Korczem. Piosenka też Pana pociąga?

- Gitarzyści muszą umieć grać piosenki. To była interesująca współpraca. Występowałem pięć lat w show-bandzie pojawiającym się w telewizyjnym programie „Kraj się śmieje”, który realizowano właśnie w Krakowie.

- Gdzie mieści się w tym wszystkim Pana twórczość solowa?

- Znany redaktor radiowy, Antek Krupa, powiedział, że ja piszę takie kompozycje, które zaczynają się jak piosenka, a potem zamieniają się w zaawansowane improwizacje, przez co nie można ich wrzucić ani do tego, ani do innego koszyka. Cóż - takie mam podejście do muzyki, które najlepiej słychać na płytach „If It Happens” i „Window To The Backyard”.

- Teraz nagrał Pan płytę z australijskim wokalistą Billem Nealem. Kim jest Pana nowy kolega?

- Bill wyemigrował z rodziną z Anglii do Australii, mając kilkanaście lat. Jako dziecko śpiewał jednak już w operze. Dlatego został ostatecznie wokalistą - i uprawia ten zawód do dzisiaj. Ożenił się z Polką i bywa tutaj od czasu do czasu. Odkrył go przypadkowo u znajomych Jarek Śmietana i zaczął z nim współpracować. Występowałem wtedy w Jarka zespole Psychodelic Music Of Jimi Hendrix. Kiedy Jarek ciężko zachorował, spotkałem Billa na koncercie charytatywnym poświęconym naszemu przyjacielowi. Jakoś się zgadaliśmy - i postanowiliśmy zrobić coś razem.

- I tak powstały piosenki na „Keep The Light On”?

- Tak. Po roku graniu bluesowych i jazzowych coverów z lat 50. i 60., zapragnęliśmy napisać coś własnego. Pierwsze utwory zaczęły powstawać jakieś dwa czy trzy lata temu, kiedy widywaliśmy się okazyjnie podczas koncertów lub wakacji. Potem kończyliśmy je za pomocą nowoczesnych technologii drogą internetową. Ostatecznie nagraliśmy wszystko w zeszłym roku w Krakowie. Płyta została wytłoczona w Anglii, ukazała się w Australii, ale jest też dostępna w Polsce dzięki firmie Gigi.

- Jak się jazzmanowi lubiącemu improwizacje tworzyło klasyczne piosenki ze zwrotkami i refrenami?

- Ja lubię piosenki i potrafię się zmieścić w tej formule. To pewna sztuka minimalizmu, by w solówce wypowiedzieć się w kilkunastu taktach. Zresztą ja zawsze bardziej gram melodycznie niż skalowo. To też słychać na tej płycie.

- Ważny jest również mocny głos Billa. W piosence „Gentleman” śpiewa on „I am rocker like Joe Cocker”. I faktycznie słychać duże podobieństwo w wokalach obu panów,

- To ja mu podrzuciłem ten refren. (śmiech) Chyba nabawił się tego zachrypłego głosu za młodu, kiedy dwukrotnie przepłynął w wannie kanał La Manche. Raz z wiosłami, a drugi - z systemem pedałowym. Dlatego nawet zapisał się w księdze Guinessa. To facet pełen fantazji.

- Bill wydaje się być ciepłym i otwartym człowiekiem. Sprawdza się podczas koncertów?

- Tak. Bill ma nie tylko dobry kontakt z publicznością, ale też z muzykami, a w przypadku wokalistów to nie jest takie częste, bo oni zawsze chcą zagarniać dla siebie całą przestrzeń i czas koncertu. Bill czuje się świetnie na scenie i czasem nawet też zagra na saksofonie.

- Piosenki z płyty są grane w polskim radiu?

- Patronem wydania albumu jest Radio Kraków - tam więc słychać pochodzące z niego nagrania. Rozesłaliśmy płytę też do innych rozgłośni Polskiego Radia. A dzięki dystrybucji w EMPiK-ach i MediaMarktach będzie dostępna ona na kompakcie i winylu od września.

- A co z koncertami przy takim międzynarodowym składzie?

- Teraz gramy w Polsce z Billem, który będzie tu do końca września. Potem on wraca do Australii - i tam będzie promował album. Jeśli pojawią się jakieś większe występy, choćby na festiwalach, dojadę do niego, aby zagrać materiał z płyty w oryginalnym składzie.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski