Ala miała kota - przygarniętego z podwórka - już od kilku lat, kiedy na jej drodze stanęło kolejne kocie nieszczęście. Przez te kilka lat wiele się o kotach dowiedziała, więc - jako odpowiedzialna opiekunka - postanowiła sprawdzić, czy nowy przybysz jest zdrowy. Zabrała go do weterynarza, a przy okazji przyniosła też na badania starszego kota. Wyniki były szokujące. Okazało się bowiem, że najnowszy nabytek jest całkiem zdrowy, a domowy, zadbany kot nosi w sobie wirusa kociej białaczki…
Już sama nazwa - białaczka - odstrasza potencjalnych opiekunów kota; sugeruje nowotwór, śmiertelną, nieuleczalną chorobę. Tymczasem obecność wirusa FeLV w kocim organizmie wcale nie jest dla kota wyrokiem śmierci, a dla jego właścicieli - perspektywą beznadziejnej i kosztownej walki o jego życie.
Feline Leukemia Virus (FeLV) nie jest chorobą nowotworową. To retrowirus, atakujący wyłącznie koty, a więc całkowicie niegroźny dla ludzi i innych zwierząt. Przenoszony jest głównie przez ślinę, a więc przez jedzenie z tych samych misek i wzajemne wylizywanie się - w ten sposób kotka może go przenieść na swoje dzieci - oraz w trakcie kocich walk i krycia kotki przez kocura. Zarażony kot wydala wirusa także z kałem, moczem, mlekiem czy łzami. W takim wypadku wspólna miska, kuweta czy nawet klatka transportowa mogą również spowodować zakażenie. Na białaczkę chorują przede wszystkim koty młode, ale zawsze mogą zarazić się także te starsze, jeśli nie były szczepione, zwłaszcza, jeśli żyją w większej grupie, w małym pomieszczeniu lub kiedy dojdzie między nimi do pogryzień.
FeLV jest wirusem wrażliwym na czynniki środowiska, takie jak wysoka lub niska temperatura, promienie słoneczne, detergenty czy wysychanie. Poza kocim organizmem traci swoją zakaźność w ciągu kilku minut. By się zarazić, koty muszą mieć ze sobą bezpośredni i długotrwały kontakt - kot chory lub nosiciel z kotem zdrowym - gdyż potrzebna jest do tego duża ilość wirusów. Wirusa nie można przynieść do domu na butach, ubraniu czy innych rzeczach, nawet jeśli miały wcześniej kontakt z chorym kotem lub z nosicielem.
Okres inkubacji trwa czasem nawet wiele miesięcy. Według statystyk 30 procent zarażonych wirusem kotów nie ma szans na przeżycie. Dla reszty prognozy są bardziej optymistyczne, bo połowa z nich zwalczy wirusa i wyzdrowieje, nabierając dożywotniej odporności na tę chorobę, choć będą potrzebowały wzmożonej opieki w postaci dobrego odżywiania i ochrony przed stresem. Wreszcie kolejne 30 procent kotów zostaje nosicielami. Mogą więc, ale nie muszą zachorować w przypadku znacznego spadku odporności; są też wówczas zagrożeniem dla innych kotów.
Szczepienie chroni kota przed tym wirusem, ale powinno zawsze być poprzedzone testem, gdyż zaszczepienie zakażonego kota może przyspieszyć rozwój choroby. Koty nie wychodzące nie muszą być szczepione. Jeśli jednak postanowimy je wypuszczać z domu lub zamierzamy przyjąć kolejnego kota, należy dotychczasowego rezydenta zaszczepić (z miesięcznym wyprzedzeniem), a przybysza - poddać testowi. Tego typu zasad powinni przestrzegać zwłaszcza posiadacze kotów z terenu Małopolski, gdyż według badań w naszym regionie notowana jest największa zachorowalność na kocią białaczkę.
Do niedawna białaczka była dla kota wyrokiem śmierci. Teraz dysponujemy bardzo skutecznym lekarstwem - kocim interferonem. Jest to lek dość drogi, ale jego zastosowanie niszczy wirusa, lub przynajmniej w znaczący sposób zmniejsza jego ilość we krwi kota. Działa także stymulująco na odporność i sprawia, że koci organizm sam zaczyna walczyć z chorobą.
Większość ludzi, nawet tych, którzy mają kota od lat, nie bada swoich pupili. Do weterynarza idą dopiero wtedy, gdy zwierzak zaczyna chorować. Na przykład kicha i kaszle albo ma powtarzającą się biegunkę. Chudnie, słabnie, nie ma apetytu, zaniedbuje swoje futerko. Weterynarz podaje leki i opiekun cieszy się z poprawy stanu zdrowia pupila. Ale jeśli po zakończeniu kuracji objawy znów powracają, może to oznaczać, że kot choruje na kocią białaczkę. Jeśli więc kot ma wyżej podane objawy należy poddać go testowi na obecność wirusa FeLV. Test polega na pobraniu kropli krwi; po 15 minutach znamy już odpowiedź. Koszt takiego testu to 50-80 zł.
Ale nawet dodatni wynik testu nie jest powodem do paniki. Po pierwsze, kot może należeć do grupy szczęśliwców, które skutecznie zwalczą wirusa, co potwierdzi powtórny test lub bardziej szczegółowe badanie krwi, tzw. PCR. Może też zostać nosicielem, ale bez objawów choroby. Takim kotem jest na przykład Lucek, którego prośbę o dom zamieszczamy poniżej. W jego organizmie jest bowiem wirus FeLV, ale ten kot nie jest chory i nie wymaga kosztownego leczenia. Potrzebuje jedynie spokojnego, kochającego domu - bo stres może spowodować osłabienie organizmu - bez innych kotów, które mógłby zarazić i bez możliwości wychodzenia na zewnątrz, by nie narażać go na ewentualne infekcje. Tylko tyle - i aż tyle. Odwdzięczy się za to bezgraniczną miłością i pełnym wdzięczności mruczeniem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?