Bądź zdrów...

Potyczki konsumenta

Korzysta bowiem z usług, za które płaci - bądź to poprzez opłacanie składki na ubezpieczenie zdrowotne, bądź bezpośrednio, po wizycie w prywatnym gabinecie. O tym, że usługodawcy w tej akurat dziedzinie traktują pacjenta-klienta fatalnie, napisano już tomy, zwłaszcza, gdy zaniedbania i lekceważenie doprowadziły do tragedii.

W natłoku takich informacji giną jednak drobiazgi, które skutecznie utrudniają życie. Zmuszeni okolicznościami odwiedzamy na przykład duży krakowski szpital, którego poszczególne oddziały mieszczą się w oddzielnych budynkach, rozrzuconych po rozległym terenie. Wchodzimy na ten teren - i głupiejemy, mimo iż gdzieniegdzie widnieją tabliczki, teoretycznie informacyjne. Ale czy każdy pacjent musi wiedzieć, że z dolegliwościami wątroby należy iść w kierunku, który wskazuje tabliczka z napisem "hepatologia", z chorobami nerek - "nefrologia“, a z niektórymi schorzeniami narządów klatki piersiowej trzeba się udać na torakochirurgię? Jakby nie można było napisać po prostu: leczenie chorób wątroby, płuc, nerek?

Próba ustalenia właściwego budynku w pierwszej napotkanej rejestracji kończy się z reguły niecierpliwym syknięciem pani z okienka: "Z nogą niech wyjdzie i skręci w lewo“. Ale za to po raz kolejny "skręcając w lewo“ można obejrzeć sobie wystawę zdjęć posiadanych przez szpital nowoczesnych urządzeń, zakupionych przy wsparciu Unii Europejskiej. Skorzystanie z nich bywa jednak utrudnione. Kilkanaście miesięcy temu Ministerstwo Zdrowia wprowadziło przepis, zgodnie z którym wykonanie każdego zdjęcia rentgenowskiego musi być wsparte skierowaniem od lekarza - także wtedy, gdy chce się wykonać to badanie odpłatnie.

Przez lata nikt nie podejrzewał pacjentów o to, że zamierzają popełnić samobójstwo za pomocą nadużywania aparatu Rentgena. Ale troskliwe państwo zadbało o takich głupków, zrównując zarazem szanse tych, którzy chcą płacić, z tymi, którzy płacić nie mogą. Jedni i drudzy muszą najpierw odczekać swoje u lekarza, by zdobyć skierowanie...

BARBARA MATOGA