Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Waldorff bez tajemnic

Jolanta Ciosek
Brwi Burbonów, nos Hohenzollernów, wargi Habsburgów i jajo Kolumba - miał mawiać o sobie Jerzy Waldorff
Brwi Burbonów, nos Hohenzollernów, wargi Habsburgów i jajo Kolumba - miał mawiać o sobie Jerzy Waldorff fot. archiwum
Wspomnienie. Pisarz, publicysta, krytyk muzyczny i społecznik, jedna z barwniejszych postaci Polski Ludowej.

Waldorff herbu Nabram był jak stary, niewymiarowy kontrabas. Nie mieścił się w żadnym futerale. Ani za życia, ani po śmierci. Na trzy dni przed pogrzebem telewizja wyemitowała program, w którym wyznawał przewrotnie - jak to Waldorff - że Boga nie ma. Scenariusz żałobnej ceremonii trzeba było zmienić. Warszawska Kuria Metropolitalna nie wyraziła zgody na mszę w kościele św. Krzyża. Msza odbyła się w kościele św. Boromeusza na Powązkach. Na jego ukochanych Powązkach, gdzie już wiele lat temu upatrzył sobie miejsce - północną stronę Katakumb. I tam został pochowany - pisał Jarosław Kurski.

29 grudnia minęła 16. rocznica śmierci tego znakomitego znawcy muzyki, autora ponad dwudziestu książek, publicysty, społecznika, dzięki któremu odrestaurowano setki nagrobków na Powązkach, wykupiono willę Karola Szymanowskiego w Zakopanem, zdobyto trzy tysiące eksponatów dla Muzeum w Teatrze Wielkim w Warszawie.

Zasługi można wyliczać długo. Są dla polskiej kultury, a szczególnie muzyki, nie do przecenienia.

****

Starsi z pewnością pamiętają, młodsi zapewne już nie kojarzą kim był Jerzy Waldorff. Najkrócej mówiąc był jedną z barwniejszych postaci Polski Ludowej. Bardzo charakterystyczną i medialną. Recenzent i komentator muzyczny, popularyzator muzyki poważnej, gorący orędownik ochrony zabytkowych grobowców, założyciel Społecznego Komitetu Opieki Nad Starymi Powązkami.

To z jego inicjatywy od 1974 roku do dziś w okresie Wszystkich Świętych odbywają się społeczne kwesty pieniędzy, w które to zbiórki angażują się aktorzy scen i filmu.

Był krytykiem muzycznym, może najbardziej w Polsce znanym w II połowie XX wieku. Podczas okupacji organizował i prowadził koncerty. Zainicjował powstanie kilku muzeów.

Charakterystyczny głos Jerzego Waldorffa, dobiegający z radiowych głośników, rozpoznawali wszyscy. Przez dziesięciolecia był komentatorem muzycznym na antenie Polskiego Radia. Ta praca przyniosła mu ogromną popularność. Jego zdanie było do tego stopnia cenione przez radiosłuchaczy, że choć uznawano go za „wroga ludu”, to jednak od 1951 roku pozwolono mu prowadzić cotygodniowe felietony muzyczne.

- Wolno mi było mówić tylko o instrumentach. Nad sobą myśmy mieli dwie damy, które pilnowały czystości moralno-politycznej radia - wspominał Waldorff, dodając: Włączyłem się do pracy w sposób szczególny, ponieważ przez rządy komunistyczne zostałem potraktowany jako klasowy wróg ludu. Okazało się, że ja jako syn właściciela ziemskiego oraz autor prawicowego tygodnika „Prosto z mostu”, jestem najciężej w świecie wyklęty. I byłbym chyba umarł z głodu, gdyby nie to, że szefem radia został świetny muzyk i czarujący człowiek, Roman Jasiński. To on mnie tajnie (pod pseudonimem) przyjął do radia, gdzie oficjalnie dostałem posadę kontrolera audycji.

****

Jerzy Waldorff znalazł swój własny sposób na funkcjonowanie, na odgrywanie ważnej inspirującej i pozytywnej roli w trudnych czasach w Polsce Ludowej. Był jej pupilem a jednocześnie wrogiem.

Dla zilustrowania charakteru postaci i jego stosunku do otoczenia, ale i dystansu do samego siebie oraz czasów w jakich przyszło mu żyć, warto przytoczyć dwie anegdoty: pierwsza pochodzi z rozmów, gdy walczył o zabytki, uważając, że powinny być własnością narodową. Gdy jeden z właścicieli wypomniał mu, iż zabiega o przekazanie zabytków społeczeństwu, gdyż sam nigdy niczego nie posiadał, Waldorff miał powiedzieć: „Proszę pana, ja miałem taki dwór, utraciłem go i nie dopominam się zwrotu, a chcę panu powiedzieć, że jestem największym z polskich arystokratów, bo mam brwi Burbonów, nos Hohenzollernów, wargi Habsburgów i jajo Kolumba!”.

Druga pochodzi od samego Waldorffa i dotyczy jednego ze zjazdu literatów odbywających się w Pałacu Nauki i Kultury: Stałem ze Słonimskim na korytarzu i nagle, w czasie przerwy, podchodzi do nas facet i pyta po rosyjsku: „Panowie, gdzie tu można zrobić siusiu?”. Słonimski na to: „A kim pan jest?”. „Jestem prezesem związku literatów radzieckich”. „Aaaa, to pan może wszędzie!”.

****

Miał ogromne poczucie humoru, bywał sarkastyczny, ironiczny, złośliwy. Jeśli chciał, to nie oszczędzał nikogo. Dał się poznać jako autor wielu aforyzmów i sentencji. - Jak świat światem, rozrywka zawsze miała stokroć szersze powodzenie od wielkiej sztuki. Z domami publicznymi nigdy nie mogły konkurować panteony - zwykł mawiać.

Dla scharakteryzowania tego niezwykłego publicysty i pasjonata muzyki przytoczmy wspomnienia Filipa Łobodzińskiego, który będąc malcem poznał Jerzego Waldorffa, gdyż przez wiele lat mieszkał na tym samym piętrze, co pisarz: „Intrygował mnie wszystkim. Samym faktem, że jego niepowtarzalny, nosowy i donośny głos słychać było zarówno na klatce schodowej, jak i w radiu. Swadą i barwnym językiem.

Nosem o charakterystycznym, złamanym profilu. Kolekcją zdobnych lasek. Antycznymi meblami, jakimi otoczył siebie i jamnika Puzona (byłem tam dwukrotnie przez kilka przemieszkanych na tym samym piętrze lat) - meble te przekazał po latach do różnych muzeów. Z późniejszych relacji wiem, bo tu pamięć zawodzi, że musiał tam być także pan Mieczysław Jankowski, ,,brat cioteczny” Waldorffa, w rzeczywistości ukochany towarzysz życia przez sześć dziesięcioleci. Intrygował też nazwiskiem, które na liście lokatorów brzmiało: Waldorff-Preyss. Ono dopełniało obrazu oryginała, ba, dziwoląga, ale budzącego sympatię i dumę sąsiedzką. Dopiero po latach zacząłem składać w całość elementy tej niezwykłej sylwetki. Niezwykłej, bo niedającej się w żaden sposób sklasyfikować”.

****

Barwność postaci, niezwykle ciekawa i zarazem kontrowersyjna biografia Waldorffa spowodowały zapewne, że niestrudzony w swym pisarstwie Mariusz Urbanek wydał w oficynie Iskry książkę „Waldorff. Ostatni baron Peerelu”.

To barwna opowieść, jak zwykle u Urbanka, o życiu Jerzego Waldorffa, ostatniego barona Peerelu i strażnika narodowej pamięci, legendy polskiej krytyki muzycznej, człowieka, który uratował przez zagładą Stare Powązki w Warszawie i przeprowadził największą w Polsce Ludowej prywatną, a więc nielegalną zbiórkę pieniędzy na wykup willi „Atma” w Zakopanem, w której powstało Muzeum Karola Szymanowskiego. Opowieść o przedwojennym flircie Waldorffa z faszyzmem, powojennym współtworzeniu tygodnika „Przekrój”, fascynacji muzyką Szymanowskiego i „najmądrzejszym psie na świecie” - jamniku Puzonie, który był jego nieodłącznym towarzyszem podczas występów w telewizji.

To wreszcie opowieść o przyjaźniach z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim i Stefanem Kisielewskim, młodzieńczym romansie z tajemniczym Isiem i 60-letnim związku z tancerzem Mieczysławem Jankowskim. Tej tajemnicy strzegł Waldorff jak oka w głowie, choć środowisko ją znało. A jednak w testamencie napisał: „Niechaj też wraz ze mną spocznie”. To opowieść o Waldorffie bez tajemnic.

Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem przytaczanego już Filipa Łobodzińskiego, który twierdzi: Był postacią wielce niejednoznaczną. Gdy w PRL przytuliła go redakcja krakowskiego „Przekroju”, wyskoczył w ponurych latach 1948-1949 z wrednymi artykułami przeciwko II Rzeczypospolitej, klerowi i podziemiu. Oczywiście i z tych tekstów musiał się tłumaczyć po latach. Ale z kolei w roku 1976 podpisał protest przeciwko poprawkom w konstytucji PRL, za co został objęty wielomiesięcznym zapisem cenzury.

Zaś po wprowadzeniu stanu wojennego na długi czas odmówił pisania. A więc postać niejednorodna. Prorządowy opozycjonista. Polski patriota dwojga niemieckich nazwisk. Krytyk muzyczny, któremu często zdarzały się błędy rzeczowe - ponoć bardziej muzykę kochał, niż się na niej znał. Niewierzący katolik. Człowiek wielkiej kultury o niewyparzonym języku. To o takich ludziach mawia się „barwna postać”. Był barwny jak jego przyjaciel Kisiel czy przedwojenny filozof kawiarniany i facecjonista Franc Fiszer. Dziś już się tacy nie rodzą.

- To władze komunistyczne sugerowały, że jestem baronem - powtarzał. Zapewne swym intelektem i sposobem bycia tak się rządzącym kojarzył.

- Dla mnie jest arystokratą, choćby nie miał na to dokumentów. Arystokracja ducha nie potrzebuje takiego potwierdzenia - powiedziała o Waldorffie hrabina Anna Branicka-Wolska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski