Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były piłkarz Wisły i Cracovii Jan Karwecki: Alkohol mnie nie zniszczył

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Jan Karwecki (pierwszy z prawej) podczas jednego ze zgrupowań kadry. Pierwszy z lewej to Kazimierz Deyna
Jan Karwecki (pierwszy z prawej) podczas jednego ze zgrupowań kadry. Pierwszy z lewej to Kazimierz Deyna repro. Michał Gąciarz
Sylwetka. Przylgnęła do niego etykietka piłkarza, który za kołnierz nie wylewał. - Byłem towarzyski, lubiłem się napić, ale nie zmarnowałem kariery - mówi JAN KARWECKI, były bramkarz m.in. Lecha, Wisły i Cracovii, potem trener Prądniczanki i pracownik księgarni, a dziś emeryt.

- Przez 24 lata byłem zawodowym piłkarzem. Musiałem się więc pilnować. Nigdy nie paliłem papierosów, nigdy nie napiłem się piwa i wina - zaznacza. Zapewnia, że gustował tylko w czystej wódce, rozcieńczonej np. tonikiem czy oranżadą. - Piłem w poniedziałki, by odreagować stres po weekendzie. To był „dzień szewca” - mówi.

Z Walima do kadry
Urodził się 2 stycznia 1949 roku w Glinnie koło Wałbrzycha. Był wychowankiem Włókniarza Walim, do którego trafił jako 10-latek i w którym grał do 1967 roku. Potem przez pięć lat występował w Górniku Wałbrzych.

- To były fantastyczne lata. Walczyliśmy nawet o awans do pierwszej ligi. Najlepszy mecz rozegrałem w Poznaniu z Lechem, z którym zremisowaliśmy 0:0. Dostałem się do młodzieżowej reprezentacji, w której rozegrałem cztery mecze, w tym dwa w... Korei Północnej. Górnik nie chciał mnie puścić do innego klubu. Dostałem się jednak do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego i mogłem zmienić klubowe barwy - wspomina.

W 1973 roku trafił do Lecha. W ciągu trzech sezonów wystąpił w 60 meczach ekstraklasy. Za swój najlepszy występ uważa towarzyski mecz w 1974 roku w Lizbonie z Benfiką (0:0), w którym obronił rzut karny (u rywali nie zagrał Eusebio).

Jego bilans w Lechu byłby okazalszy, gdyby nie kontuzje. Jedną z najpoważniejszych odniósł jesienią 1975 roku w meczu z Ruchem w Chorzowie (1:1).

- W starciu z Markiem Chojnackim doznałem otwartego złamania nosa i wgniecenia kości jarzmowej. Wcześniej obroniłem rzut karny wykonywany przez Bronisława Bulę - przypomina sobie.

Jeszcze większego pecha miał wiosną 1976 roku, kiedy Lech gościł jakąś niemiecką drużynę na zakończenie jednego z etapów Wyścigu Pokoju.

- Złamałem wtedy rękę i wyjazd na igrzyska olimpijskie do Montrealu miałem z __głowy - wspomina. W reprezentacji rozegrał - w latach 1974-19745 - pięć meczów (wszystkie zwycięskie), w których puścił tylko jedną bramkę. Aż trzykrotnie zagrał z Kanadą, po razie z USA i NRD. W siedmiu innych spotkaniach był rezerwowym, w tym przeciwko Holandii w eliminacjach do ME, uważanym za najlepszy występ „biało-czerwonych” w historii (w Chorzowie rozgromili ówczesnego wicemistrza świata 4:1). W naszej bramce stał Jan Tomaszewski, bohater meczu z Anglią na Wembley. - W rywalizacji z __nim byłem bez szans - przyznaje.

Za zwój najlepszy występ w reprezentacji uważa mecz w Halle z NRD (2:1), choć to w nim puścił jedynego gola (pokonał go głową Eberhard Vogel).

- Gdy za oceanem grałem przeciwko Kanadzie, odwiedził mnie mój starszy kolega z Górnika Wałbrzych, też bramkarz, Bronisław Sularz, który grał w Cosmosie Nowy Jork razem z __Pele - opowiada.

Obcy wśród wiślaków
W 1975 roku został wybrany najlepszym piłkarzem Wielkopolski. Dwa razy zajmował w plebiscycie jednej z poznańskich gazet drugie miejsce, za świetnym pomocnikiem Romanem Jakóbczakiem.

W latach 1976-1978 bronił barw Szombierek Bytom, wtedy średniaku I ligi. Miał pewne miejsce w drużynie. Dopiero kontuzja łąkotki wyłączyła go z gry na kilka tygodni. Potem przez dwa lata występował w Wiśle. W pierwszym sezonie, w którym krakowianie zajęli dopiero trzynastą lokatę, rozegrał czternaście meczów, w drugim, który ukończyli na piątej pozycji, zaledwie dwa. Najpierw bronił na zmianę ze Stanisławem Gonetem i Markiem Holocherem, potem ustąpił miejsca w bramce obu konkurentom. A zaczął bardzo obiecująco, bowiem w pierwszych trzech meczach nie puścił gola z gry...

- Trudno było się załapać do składu. Większość kolegów znała się od dziecka, przeszła z juniorów do pierwszej drużyny. A ja byłem obcy, z innego klubu, z innego regionu. Podobnie było w __poprzednich klubach - podkreśla. Nie zagrał w ani jednym spotkaniu Wisły w europejskich pucharach.

- Byłem rezerwowym w dwumeczu z FC Brugge i starciu ze Zbrojovką Brno w __Krakowie - zaznacza. Kolejne dwa sezony - jak się okazało, ostatnie w karierze - spędził w II-ligowej Cracovii, rozgrywając 25 spotkań. Najmilej wspomina mecz rozegrany wiosną 1980 roku w Warszawie z Gwardią, w której występował słynny tercet: Barek Banaszkiewicz, Dariusz Dziekanowski i Krzysztof Baran. Nie puścił gola, było 0:0. To był jeden z jego ostatnich występów w karierze. Jego pozyskaniem zainteresowany był II-ligowy belgijski klub Royal Charleroi, ale kłopoty finansowe sprawiły, że temat transferu upadł.

Lubił „dzień szewca”
Nie kryje, że będąc piłkarzem nie wylewał za kołnierz, ale przecież nie był jedyny - przykładów dotyczących innych zawodników mógłby podać mnóstwo. Scenariusze popijaw były we wszystkich klubach podobne.

- Gdy przychodziło się do nowego klubu, to na wkupne trzeba było urządzić bankiet. A gdy był „dzień szewca”, szukaliśmy miejsca, gdzie by nas nikt nie znalazł. Gdy grałem w Szombierkach, jeździliśmy do Kamienia, gdzie czasamizgrupowania miała kadra. Braliśmy z klubu nyskę na cały dzień. Kierowca dostawał dwie flachy i wszyscy byli zadowoleni. Zdarzały się oczywiście imprezy po wygranym meczu. W Lechu imprezowaliśmy na przykład ze Zbigniewem Gutem, Romanem Jakóbczakiem i Janem Stępczakiem. Kiedyś po zwycięstwie w stolicy z Legią 2:0 wróciliśmy do Poznania i w poniedziałek pojechaliśmy do Wągrowca, gdzie piliśmy w hoteliku w ośrodku przygotowań olimpijskich. W Krakowie natomiast nie było się gdzie schować. Chodziliśmy do karczmy „Pod Blachą”, do zajazdu „Srebrna Góra”, do restauracji „Hawełka” i „Dniepr”. W tej ostatniej gościła starszyzna wiślackiej drużyny. Oficjalnie to się nazywało, że idziemy na __obiad - opowiada.

Od razu zastrzega, że nigdy nie przyszedł na trening nietrzeźwy (a np. trener wiślaków Orest Lenczyk kompletnie nie tolerował alkoholu), ani nie grał na kacu.

- Wszędzie miałem dobrą odnowę biologiczną - saunę, basen, masaże. Zimą jeździłem na łyżwach i nartach. Dbałem o siebie. Tym bardziej, że nieraz grało się dwa mecze w tygodniu. Musiałem się więc pilnować. W Szombierkach wybrano mnie nawet kapitanem drużyny. Gdy byłem w Wiśle, opuściłem chyba tylko jeden trening. Przydawało się moja wszechstronność, bo za młodu grałem także w piłkę ręczną, siatkówkę i koszykówkę, uprawiałem czwórbój lekkoatletyczny. Byłem zdrowy jak koń i picie nie przeszkadzało mi w grze - przekonuje.

Książki zamiast gwizdka
Gdy zakończył karierę zawodniczą, były sędzia międzynarodowy Ryszard Wójcik z Opola namawiał go, żeby został arbitrem, ale wolał się podjąć pracy szkoleniowej. W 1982 roku został trenerem Prądniczanki, którą prowadził przez ponad dekadę. W 1987 i 1990 roku awansował z nią do klasy okręgowej.

- Była to bardzo dobra drużyna, w której grali tacy utalentowani zawodnicy jak Dariusza Bubak, Stanisław Czubek i Krzysztof Marcinkowski. Jednym z moich podopiecznych był też Andrzej Bahr (znany potem z pracy w m.in. Cracovii i Wiśle - przyp.). Chłopcy prezentowali wysoki poziom i sportowy, i intelektualny. Praca w klubie była bardzo dobrze zorganizowana. Nie musieliśmy się martwić o sprzęt, wyjazdy, możliwości treningu. Panowała domowa atmosfera. Bardzo mile wspominam ten okres - mówi.

Zdarzało mu się występować w drużynie oldbojów Wisły - po raz ostatni stanął w ich bramce w 2006 roku w meczu na 100-lecie klubu w Kraśniku z reprezentacja tamtejszego okręgu - ale po zakończeniu pracy trenerskiej rolę tego, który strzeże bramki zamienił na tego, który ochrania.... księgarnię.

- W połowie lat 90. kolega namówił mnie do pracy w firmie ochroniarskiej. I byłem w niej do 2010 roku. Najpierw pracowałem w firmie Prószyński i S-ka, a potem w „Matrasie” na Rynku Głównym, gdzie zajmowałem się także promowaniem naszej księgarni. Dopadły mnie jednak problemy zdrowotne. Nie mogłem chodzić. Zwolniłem się z pracy i w marcu 2011 roku przeszedłem operację. Mam endoprotezę. Teraz tylko spacery z psem zapewniają mi ruch poza domem - mówi.

Podkreśla, że wiele zawdzięcza osobom, które mu bardzo pomogły w życiu: przyjacielowi Stanisławowi Łakomemu, dzięki któremu trafił do Prądniczanki, właścicielowi firmy ochroniarskiej Pawłowi Pajorskiemu oraz dyrektorowi księgarni „Matras” Wojciechowi Koranowiczowi.

Daje sobie radę
Od 46 lat jest mężem Elżbiety, z którą ożenił się w Wałbrzychu. Mają dwóch synów. 46-letni Ireneusz pracuje w Krakowie, a 37-letni Przemysław od 11 lat mieszka w Anglii. Obaj kiedyś trenowali w Wiśle judo. Jego o trzy lata młodszy brat Jerzy jest prezesem Gwardii Zielona Góra, kiedyś uprawiał koszykówkę i siatkówkę.

- Jan bardzo poważnie traktował sport, choć gdzieś po drodze się zatracił. To oczytany, inteligentny człowiek. Nasze życiowe drogi potoczyły się inaczej, ale choć mieszkamy daleko od siebie, spotykamy się kilka razy w roku - zaznacza młodszy z braci.

- Wielu moich kolegów piło. Dziś są alkoholikami, żyją w nędzy, osamotnieniu. Byłem towarzyski, lubiłem się napić, ale nie zmarnowałem kariery. Umiałem pogodzić treningi ze studiami, choć ich nie skończyłem, bo przeprowadziłem się do Bytomia, gdzie odbyłem kurs górniczy. W „Matrasie” dobrze zarabiałem, miałem dwie pensje - z firmy ochroniarskiej i księgarni. Na wysokość emerytury nie narzekam. Mam problemy ze zdrowiem, ale jakoś daję sobie radę. A piję tylko okazjonalnie. Oczywiście czystą rozcieńczoną - dodaje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski