Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor globtroter. Skończył medycynę z miłości do podróży

Elżbieta Borek
Prof. Andrzej Urbanik chciał zostać marynarzem
Prof. Andrzej Urbanik chciał zostać marynarzem Fot. Archiwum rodzinne
Pasje. Prof. Andrzej Urbanik, szef Katedry Radiologii Collegium Medicum UJ, zwiedził ponad 100 krajów w Europie, Afryce, Azji, obu Amerykach, Australii i Oceanii. Dwa razy objechał świat, wydał kilka przewodników dla globtroterów i ciągle mu mało

Czy poważny człowiek, lekarz medycyny i do tego profesor może być aż tak zakręcony, by planować życie pod kątem podróży i przygód? By raz do roku ściągać ludzi o podobnych pasjach z całej Polski, pokazywać przeźrocza z podróży i marzyć na jawie?

Taki właśnie jest prof. Andrzej Urbanik, szef Katedry Radiologii Collegium Medicum UJ. Już podczas studiów w Krakowie zapisał się do Yacht Clubu, z którym najpierw wyruszył na Mazury, a potem na morze. Z przyjaciółmi ze studenckiego klubu Esculap wędrował po górach i podróżował stopem do sąsiadujących z Polską krajów - czyli tam, gdzie wówczas można było wyjechać. Do dziś dwa razy objechał świat, wydał kilka przewodników dla globtroterów i ciągle mu mało.

Od 6 lat współorganizuje w Krakowie Travenalia - jesienną imprezę dla globtroterów, podróżników i tych, którzy tylko marzą o podróżach. Ściąga tak wielu fascynatów, że 1200-osobowa sala w Collegium Maximum pęka w szwach. O swoich podróżach opowiadają wówczas zarówno znani globtroterzy - w tym roku zaproszonym gościem był m.in. Aleksander Doba, który przepłynął kajakiem Atlantyk - jak i ludzie, którym udało się wyjechać w podróż życia niejako amatorsko, bez wielkich nakładów finansowych.

A wszystko zaczęło się wiele lat temu, podczas deszczowych wakacji z babcią nad morzem. Nie dało się pływać w morzu, opalać na plaży ani nawet bawić na ulicy, można było jedynie czytać. Tak 9-letni Andrzejek trafił na Przypadki Robinsona Crusoe, powieść podróżniczo-przygodową Daniela Defoe z 1719 r.

- To mną wstrząsnęło. Już wtedy postanowiłem, że kiedyś będę podróżował - opowiada prof. Urbanik. - Wkrótce wpadła mi w ręce „Wyspa skarbów” Stevensona. A po wakacjach odkryłem w telewizji program „Latający Holender”. Byłem__zainfekowany wirusem podróży.

Ale jak podróżować po świecie, kiedy nie ma się pieniędzy, a nade wszystko możliwości wyjazdu za żelazną kurtynę? Postanowił zostać oficerem marynarki handlowej. Po olimpiadzie nawigacyjnej jako jeden z laureatów mógł starać się o przyjęcie do Wyższej Szkoły Morskiej. Plany te pokrzyżowała jednak poważna wada wzroku.

-Ale rezygnować z marzeń nie zamierzałem. Pod koniec liceum wymyśliłem medycynę. Jeśli nie jako marynarz, to będę pływać na __statkach jako lekarz - opowiada Andrzej Urbanik. - Zacząłem desperacko zakuwać biologię, którą wcześniej mało się interesowałem. Dostałem się na studia w Krakowie.

Pierwsza podróż, którą wspomina, to był wyjazd z ojcem do Bułgarii i Rumunii, pociągiem. Na tamte czasy wielka przygoda. Na początku studiów poleciał wraz z bratem do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie dziadka. Ale nie zachłysnął się Ameryką. Ani przez moment nie pomyślał, że mógłby tam zostać.

Potem był Berlin i Muzeum Pergamońskie, które - jak mówi - rzuciło go na kolana. Po lekturze książki „Gdy słońce było Bogiem” Zenona Kosidowskiego wiedział na pewno: musi odwiedzić te wszystkie cudowne miejsca na świecie. Nic dziwnego, że pierwsza wyprawa, jaką zorganizował na zakończenie studiów, wiodła na Bliski Wschód.

- Było nas 12 osób. Fabryka w Starachowicach, która miała umowę z naszą uczelnią, użyczyła nam ciężarówkę. Zapakowaliśmy ją jedzeniemi wszystkimi potrzebnymi w drodze sprzętami. Przed wyjazdem żegnały nas na rynku tłumy. W Echu Krakowa na pierwszej stronie pojawiła się informacja, że Hermaszewski wrócił z kosmosu, a poniżej, że rusza wyprawa studentów medycyny na Bliski Wschód. Z __dużym zdjęciem całej naszej ekipy autorstwa nieżyjącej już Isi Rubiś, wówczas fotoreporterki Echa - wspomina profesor.

Przejechali Irak, Syrię, Jordanię, Turcję, chcieli jeszcze do Iranu, ale ze względu na sytuację polityczną, już wtedy napiętą, nie dostali wiz.

Jechali bez żadnego wsparcia, doświadczenia, bez wiedzy, jak tam trzeba się poruszać. - Spaliśmy różnie - na pace naszego stara, czasem w bardziej godnych warunkach. W Ankarze pozwolono nam rozbić namioty w ogrodach ambasady polskiej, podobnie w Palmirze. Jakby nam się wtedy coś stało, to chyba nikt by nas nie odnalazł - mówi prof. Urbanik.

Urbanik przejechał Daleki Wschód, Indie, Nepal, Tajlandię, Indonezję, potem Amerykę Południową, Meksyk.

- Wtedy na wagę złota była informacja. Gdy wyruszałem pierwszy raz do Tajlandii, dostałem od kolegi jego notatki z podróży, które bardzo mi pomogły. Więc postanowiłem także spisywać wszystko: gdzie tanio zjeść, wyspać się, a nawet jak wejść do jakiegoś obiektu nie płacąc, bo jest np. dziura w __siatce - opowiada. Wszystko notował w zeszycie, a odkąd zaczął organizować wyjazdy trampingowe za pośrednictwem Tramping Clubu przy krakowskim biurze podróży Almatur, do zeszytu wpisywał także uwagi i spostrzeżenia innych podróżników. Tak powstał Bank Informacji Trampingowej - BIT. Dla planujących wyjazd było to duże udogodnienie logistyczne.

BIT przekształcony został potem w Travelbit, który od roku 1996 stał się jednym z najpopularniejszych serwisów podróżniczych w Polsce - www.travelbit.pl.

W Bangkoku w 1983 r. po raz pierwszy zobaczył przewodnik Lonely Planet. Niemcy przeczytali i wyrzucili go do kosza. - Wyjąłem, otrzepałem i zajrzałem. To było prawdziwe odkrycie! Proste rady, przejrzyste i potrzebne: gdzie spać, gdzie zjeść, jak dojechać, co jest dobre, czego unikać, gdzie absolutnie nie nocować. Stwierdziłem, że moje notatki też mają taki walor - mówi. Trzy lata później wydał w Polsce „Przewodnik trampingowy - Birma, Tajlandia, Malezja, Singapur, Indonezja” - pierwszy polski przewodnik globtroterski. W sklepie kosztował 600 zł, ale nakład szybko się skończył, a na czarnym rynku dawano za niego nawet 20 tys. zł
Niedługo potem Andrzej Urbanik wydał przewodnik po Chinach. Materiały o Kraju Środka okazały się na tyle cenne, że kupiło je od niego jedno ze światowych wydawnictw podróżniczych. Zarobione w ten sposób pieniądze natychmiast zainwestował w samotną podróż dookoła świata, która trwała pół roku.

Przejechał i przeleciał trasę: do Madrytu, stamtąd autobusem do Lizbony, gdzie zahaczył o konferencję naukową, z Lizbony do Rumunii, rumuńskimi liniami do Emiratów Arabskich, dalej do Tajlandii, Singapuru, stamtąd nieistniejącymi już liniami francuskimi UTA, na które bilet kupił u hinduskiego konika. Potem do Indonezji, Australii, na Nową Kaledonię, Tahiti, Los Angeles, które przejechał greyhoundami - tamtejszymi tanimi liniami autobusowymi, traktując jazdę nocą jak darmowy hotel, do Meksyku, stamtąd na Kubę, Peru, znów na Kubę i czeskimi liniami lotniczymi do domu.

Drugą, znacznie krótszą i już inną trasę, odbył niecałe 4 lata później. - Zupełnie inaczej podróżowało się, kiedy zaczynałem swoją przygodę z podróżowaniem. Problemem było absolutnie wszystko, a największym sam wyjazd z __Polski - mówi prof. Urbanik.

Trzeba było mieć paszport, starać się o wizę, a odmowa zdarzała się często. - Ja dostałem odmowę, gdy pierwszy raz planowałem podróż dookoła świata. W uzasadnieniu napisano mi, że planowany czas pobytu (pół roku) nie wskazuje na wyjazd turystyczny. Widać urzędnik był oczytany i __uznał, że wystarczy 80 dni dookoła świata! - wspomina.

Z drugiej strony dziś, mimo braku granic i przeszkód formalnych, świat staje się coraz mniej dostępny. Na Bliski Wschód strach jechać, bo można stracić życie. Wiele krajów afrykańskich też jest niedostępnych, Libia, Algieria są niebezpieczne. Doszliśmy do momentu, w którym podróżowanie, choć finansowo możliwe, w wiele regionów świata jest niebezpieczne.

W lipcu tego roku Andrzej Urbanik wraz z żoną Moniką wybrali się na Grenlandię. - My byliśmy tam w czasie, kiedy słońce nie zachodzi. Pływaliśmy kutrem w nocy, patrzyliśmy, jak się kolory zmieniają, gdy słońce się obniża, albo szliśmy na __trekking, przez wiele kilometrów nie spotykając ludzi - wspomina. Powietrze było tak czyste, że odległy jak się później okazało o 25 km lodowiec wydawał się na wyciągnięcie ręki.

Nie mieszkali w igloo. Nawet miejscowi tak nie mieszkają. W większych osadach są hotele, sklepy, tam, gdzie byli z żoną, były np. trzy supermarkety Spar. W środku, obok narzędzi, na stojakach stały strzelby do sprzedania dla miejscowych, bo zwłaszcza zimą, bez strzelby strach wyjść poza osadę.

- Nigdy nie „zaliczałem” miejsc. Do __niektórych krajów wracam wielokrotnie, inne odwiedzam rzadziej - mówi prof. Urbanik. Zwiedził ponad 100 krajów w Europie, Afryce, Azji, obu Amerykach, Australii i Oceanii. Jednak jego serce pozostaje w Azji. - Staram się tam wracać jak najczęściej. Najbardziej lubię Indie, Nepal i Sri Lankę ze względu na niezwykłą odmienność kulturową - kończy profesor.

szef Katedry Radiologii Collegium Medicum UJ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski