Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ich cel to ulżyć cierpieniu

Katarzyna Hołuj
Zespół Hospicjum Domowego Królowej Apostołów i wolontariusze wpierającego go stowarzyszenia „Badźmy razem” na „Polu nadziei” w Wiśniowej. Za nimi budynek, w którym hospicjum domowe ma swoją siedzibę.
Zespół Hospicjum Domowego Królowej Apostołów i wolontariusze wpierającego go stowarzyszenia „Badźmy razem” na „Polu nadziei” w Wiśniowej. Za nimi budynek, w którym hospicjum domowe ma swoją siedzibę. Fot. Katarzyna Hołuj
1 listopada. Początek listopada to czas, kiedy wspominamy zmarłych. Towarzyszą nam myśli o życiu i o śmierci. Dla pracowników hospicjum to codzienność, z którą mają do czynienia w pracy. Pielęgniarka Anna Irzyk opowiada, jak postrzega w tym rolę swoją i rodziny chorego.

Tylko w ostatnim roku - od października 2014 do października 2015 - odeszło 153 podopiecznych Hospicjum Domowego Królowej Apostołów w Wiśniowej. Ich pamięć uczczono podczas mszy odprawionej jak co roku w październiku. Po niej rodziny zmarłych i wolontariusze sadzili żonkile na Polu Nadziei znajdującym się w sąsiedztwie kościoła oraz siedziby hospicjum.

Obcowanie ze śmiercią to część ich pracy. Mimo to zawsze podkreślają, że hospicjum to też życie, bo są przecież po to, aby towarzyszyć choremu nie tylko w chwili, gdy odchodzi, ale przede wszystkim w chorobie.

Ich podopieczni odchodzą w domach, czyli w miejscu, gdzie czują się bezpiecznie i swobodnie. Być może właśnie dzięki temu, że to hospicjum domowe, jego pracownicy wiedzą, może najlepiej ze wszystkich, jakie emocje towarzyszą umieraniu, czego ludzie pragną wtedy najbardziej.

O to, jak wyglądają te chwile wtedy zapytaliśmy Annę Irzyk, pielęgniarkę pracującą w wiśniowskim hospicjum. - Często uczestniczę w chwilach śmierci i choć nieraz płaczę wraz z rodziną chorego, to muszę jednocześnie zachować zimną krew i wykonywać to co mnie należy. Muszę wziąć się w garść i być tą osobą, na której oni mogą się wesprzeć - mówi.

Z jej doświadczeń i obserwacji wynika, że to, o czym chorzy myślą w ostatnich chwilach życia z całą pewnością nie są dobra doczesne. Pragną za to bliskości rodziny, obecności drugiej, choćby obcej osoby, która potrzyma za dłoń albo życzliwie się odezwie. - Usłyszałam kiedyś od pewnej kobiety: „ja chcę tylko dobrego słowa”. Po tym jak to powiedziała pociekły jej łzy.

Dlatego szczególnie, gdy choruje osoba samotna, sama stara się zainteresować jej losem choćby sąsiadów. - Ludzie się dystansują, wolą trzymać z dala, a wystarczy zwyczajnie po sąsiedzku zajrzeć do chorego, zobaczyć co u niego słychać - zachęca.

Jak mówi, czasem wystarczą najprostsze gesty, aby uczynić życie chorego lżejszym. - Choćby podać mu napój w kubku niekapku, jeśli przez trzęsące się dłonie, wylewa na siebie herbatę.

Oprócz tych gestów, pomoc choremu polega przede wszystkim na niwelowaniu bólu. - On odbiera chęć do życia, dlatego kiedy się pojawia nie czekamy. Jedziemy do chorego bez względu na porę - mówi. - Chcemy naszą ingerencją zapobiec bólowi i innymi objawom choroby, np. dusznościom. Kiedy po podaniu lekarstwa ból mija, widać to na twarzy chorego, zmienia mu się mimika, łatwiej śpi, ma ochotę rozmawiać i po prostu uczestniczyć w życiu. Kiedy cierpienie mija ludzie mają ochotę żyć, bez względu na to ile to życie jeszcze potrwa - mówi. - Uczymy rodziny tego, aby umieli obserwować chorego i wiedzieli kiedy podać lek.

Czasem przychodzi taki moment, że choroba wygrywa i nawet leki przeciwbólowe nie przynoszą już ukojenia. Wtedy pani Anna proponuje modlitwę. - Gdy już nie ma środków, które mogą pomóc, ona staje się balsamem dla duszy - mówi. - Co jeszcze możemy zrobić? Zmienić pozycję chorego, zwilżyć mu usta lub trzymać za rękę, jeśli tego chce.

Rola rodziny jest nie do przecenienia, i to nie tylko wtedy, gdy chory potrzebuje opieki, podania leków, ale także wówczas, kiedy czuje, że umiera. Już sama jej obecność to dla chorego rzecz najważniejsza. Nawet jeśli życie potoczyło się tak, że ta odsunęła się od niego, albo on sam od niej odszedł, to przed śmiercią chorzy pragną pojednania.

- Czasem jest tak, że ktoś zaniedbał rodzinę i ta się odwróciła. Chorzy przed śmiercią chcą jednak ze wszystkich sił uruchomić łączące przecież rodzinę więzy i uzyskać przebaczenie - mówi pani Anna.

W pamięć zapadły jej szczególnie słowa matki mężczyzny, który miał takie trudne relacje z najbliższymi. - Kiedy czuł, że zbliża się moment śmierci zadzwonił do niej i powiedział „Mamo, ja umieram”. Chory bardzo często czeka na to ostatnie spotkanie, na brata, na siostrę, na dziecko, które skądś jedzie do niego, i kiedy są obok spokojnie zamyka oczy.

Okiem rodziny
Anna Witalis-Zdrzenicka:

- Kiedy mama zachorowała, nie miałam możliwości zrezygnowania z pracy. Na początku dzieliliśmy się obowiązkami w opiece nad nią - ja i mąż - a gdy była potrzeba, pomagały także studiujące dzieci. Sytuacja jednak zrobiła się wyjątkowo dramatyczna, kiedy mama była w ostatniej fazie raka, bo akurat wtedy mój mąż przeszedł zawał. Nie wiedziałam co robić, ale przypomniałam sobie, że jest coś takiego jak hospicjum domowe. Zaczęłam szukać informacji. Nie wiedziałam, że znajdę takie w Wiśniowej. Zadzwoniłam i na drugi dzień już byli u nas w domu. Od razu zaoferowali wszelki rodzaj pomocy. Był lekarz, pielęgniarka, rehabilitantka, psycholożka i ksiądz.

Od tej pory byli na każdy telefon. Szczególnie pani Dorota Cyrek, pielęgniarka była z nami niemal jak kolejny członek rodziny. Pomocna w rozmaitych sprawach. Kiedy było trzeba, dowoziła nawet pampersy i sprzęt do pielęgnacji i rehabilitacji.

Mamie skóra zrobiła się jakby z papieru, pękała przy najlżejszym dotknięciu. Przez długi czas, nie licząc ostatniego półtora miesiąca, była zdolna przemieszczać się po domu. No i do końca była świadoma.

Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, jak poradziłabym sobie bez takiej pomocy w tym najtrudniejszym okresie, zwłaszcza, że był jeszcze mąż, którego odwiedzałam w szpitalu. Dlatego uważam, że należą im się słowa najwyższego uznania. Not.

126 - Hospicjum Domowe w Wiśniowej wraz ze swoimi dwiema filiami (w Andrychowie i Kętach) ma obecnie pod opieką 100 dorosłych chorych i 26 dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski