Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mauro Cantoro nie zapomniał o kibicach Wisły

Justyna Krupa
Mauro Cantoro pięć razy zdobył z Wisłą mistrzostwo Polski. Ostatnie w 2009 roku
Mauro Cantoro pięć razy zdobył z Wisłą mistrzostwo Polski. Ostatnie w 2009 roku fot. Andrzej Banaś
Sylwetka. Znak rozpoznawczy? Piłkarskie getry opuszczone do połowy łydki i wystające ochraniacze. No i krótki rękawek na boisku nawet zimą. Wszyscy fani „Białej Gwiazdy” doskonale wiedzą, o kim mowa. Mauro Cantoro zdecydował się właśnie zawiesić piłkarskie buty na kołku.

Kilka dni temu w emocjonalnym liście do kibiców Mauro Cantoro oficjalnie potwierdził odejście na piłkarską emeryturę. „Nie mogę zaprzeczyć, że ta decyzja budzi we mnie smutek, ale od dłuższego czasu zastanawiałem się nad jej podjęciem. Należy przyznać, że czas upływa i trzeba szukać dla siebie innych projektów” - napisał. Niektórzy zdziwili się pewnie, że były pomocnik Wisły tak długo wytrzymał w roli czynnego piłkarza. W końcu ma już 39 lat.

- Ja się w sumie nie dziwię, bo jak był u nas, to się obijał, więc musiał potem nadrobić - śmieje się Marcin Baszczyński, kolega Cantoro z czasów gry w „Białej Gwieździe”. - A tak poważnie, to Mauro - mimo specyficznego poczucia humoru i różnych „wariacji” - był zawsze chłopakiem bardzo profesjonalnym. Dbał o dietę, o odpowiednie prowadzenie się i podejście do treningów. W dodatku był wytrzymałościowcem, a nie szybkościowcem. Nie był więc tak narażony na urazy i dlatego tak długo mógł zawodowo grać w piłkę.

W swoich podziękowaniach Cantoro nie zapomniał o kibicach swych dawnych drużyn, wśród których wyróżnił fanów Wisły i peruwiańskiej ekipy Universitario de Deportes. Kibice Wisły najbardziej szanowali go za dwie rzeczy - nieustępliwą postawę na boisku i za to, że był wobec nich otwarty. Chętnie z każdym pożartował. Nawet wtedy, gdy jeszcze bał się mówić po polsku. Ale nie od razu na ten szacunek zapracował.

Trafił do Krakowa z włoskiego Ascoli. Zaczynał jeszcze za czasów drugiej kadencji Franciszka Smudy. Mimo że strzelił gola w debiucie, po pierwszym sezonie wystawiono go na listę transferową. - On był ściągany do Wisły jako napastnik - przypomina Baszczyński. Tymczasem nie strzelał przesadnie wielu bramek.

Został, ale Henryka Kasperczaka długo nie mógł do siebie przekonać. W końcu jednak szkoleniowiec przestawił go do środka pomocy i to był strzał w dziesiątkę. Przełomowy dla Cantoro był pamiętny mecz z Lazio Rzym. Od tamtej pory nikt już nie oczekiwał, że nagle stanie się drugim Maradoną. Trzymając się metafory Billa Shankly’ego, Cantoro mógł przestać udowadniać, że umie grać na fortepianie. Stał się człowiekiem od jego noszenia dla takich graczy, jak Mirosław Szymkowiak czy Maciej Żurawski.

- Musiał się dopiero uczyć gry defensywnej. Wiadomo, w Polsce kładzie się nacisk na odbiór piłki, na walkę - wspomina Baszczyński. Ale dość szybko „załapał” o co chodzi w czyszczeniu środka pola. Czasem czyścił nawet aż zanadto, bo zaczęto zarzucać mu złośliwe faule. - Miał taki południowy temperament. A tacy zawodnicy, jak włączą - mówiąc potocznie - „grzałkę”, to trudno ich zatrzymać. Mauro też miewał mocne wejścia w rywali, zachowania na pograniczu piłkarskiej brutalności - przyznaje „Baszczu”.

Kluczowy dla kariery Cantoro był więc ten słynny, pełen sukcesów sezon 2002/03. Czasy naprawdę wielkiej Wisły.

- W tym okresie Mauro naprawdę wpasował się w charakter drużyny, uczestniczył w życiu szatni. Poczuł się częścią tego zespołu i to było widać na boisku. Chciał się uczyć nowej roli i robił postępy - podkreśla „Baszczu”.

Ale problemy Cantoro w Wiśle nie skończyły się raz na zawsze. Narzekał, że co nowy trener pojawiał się przy Reymonta, to na dzień dobry w kłopoty popadał właśnie on, Cantoro. Nowi szkoleniowcy nie byli przekonani do specyficznego stylu pracy Argentyńczyka. Tym bardziej, że potrafił on „znikać” na długie fragmenty meczu. - Dziwiliśmy się: kurczę, jak to jest, że Mauro podczas meczu nie widać, aż tu nagle strzela gola. Tak też na początku wyglądały jego treningi. Ale w końcu prawie każdy trener dostrzegał w nim potencjał - zauważa Baszczyński. - Mauro ewoluował. Przychodzili nowi trenerzy i wymagali od niego nowych rzeczy. A jemu dość dużo czasu zajmowało, by się do tego zaadaptować. Ale w końcu, w miarę możliwości, stawał się takim zawodnikiem, jak dany szkoleniowiec wymagał.

Nie pomagało to, że nie znał angielskiego. - I trochę leniwy był, jeśli chodzi o naukę polskiego - śmieje się Baszczyński.

W efekcie na początku robił wrażenie zamkniętego w sobie. - I tak, jak na boisku trudno mu było błyskawicznie się do jakiegoś pomysłu przekonać, tak i w życiu otwierał się dopiero po jakimś czasie. Wtedy, gdy mógł z kimś pożartować. Tego potrzebował jak powietrza.

W końcu jednak Cantoro stał się ważnym ogniwem nie tylko na boisku, ale i w szatni. W czasach, gdy do klubu trafiali kolejni zawodnicy z Ameryki Łacińskiej, był dla nich przewodnikiem, a czasem niemal niańką. Pomagał w aklimatyzacji choćby Juniorowi Diazowi czy Pablo Alvarezowi. Żaden z nich nie wytrwał jednak w Wiśle tak długo, jak Cantoro. Na czym polegał więc sekret jego sukcesu? Nie był przecież wcale najbardziej utalentowanym piłkarzem, jaki trafił do Polski, a jednak to on stał się jednym z symboli wielkiej Wisły Bogusława Cupiała.

- Umiejętnie połączył południowy temperament z tutejszą mentalnością piłkarską - wyjaśnia „Baszczu”. - A poza tym, to był taki okres, kiedy trenerzy się zmieniali, ale jedno się nie zmieniało - fakt, że Wisła zwyciężała. Dlatego Mauro też dostał ofertę kolejnego kontraktu. A w dzisiejszej Wiśle tej stabilizacji wyników brakuje. Stąd też częstsza wymiana zagranicznych zawodników. Oni już nie mają szans na taki kredyt zaufania, jakim wtedy cieszył się Mauro.

Niektórzy przymierzali Cantoro nawet do polskiej reprezentacji. Ostatecznie okazało się to niemożliwe ze względów formalnych. W 2008 roku otrzymał jednak obywatelstwo naszego kraju. Ponoć zresztą jego przodkowie od strony babki pochodzili z Galicji. Jego synowie tak czuli się związani z Polską, że nie chcieli wracać do Argentyny.

Dlatego, gdy pod koniec 2009 roku nadszedł w końcu moment rozstania z Wisłą, Cantoro próbował jeszcze zaczepić się w Odrze Wodzisław. Śląski klub spadł z hukiem z ekstraklasy, a on ostatecznie wrócił do Ameryki Południowej, gdzie grał jeszcze w lidze argentyńskiej i peruwiańskiej. I to właśnie tam, w Leon de Huanuco, zakończył przygodę z piłką.

Niedawno, przy podsumowywaniu w mediach zaległości Wisły, wspomniano o kwocie kilkudziesięciu tysięcy złotych, o które miał się upominać Cantoro. Cóż z tego, że liczyć umiał, Argentyńczyk też był znany. Jeden z byłych bramkarzy Wisły żartował swego czasu: - Jeśli ktoś myśli, że piłkarze są słabi z matematyki, to powinien zrobić eksperyment i zabrać Mauro 200 złotych z wypłaty. Zobaczycie, jak szybko się upomni o swoje!

Kiedyś w krakowskim klubie zastanawiano się nad zaproponowaniem Argentyńczykowi powrotu do Wisły - w roli skauta. Wtedy jednak wybrał kontynuację boiskowej kariery. Teraz będzie musiał znaleźć inne źródło utrzymania. „Wielu mnie pyta, co będę robił. Bez wątpienia zostanę przy jednej z moich największych miłości - przy futbolu” -wyznał Cantoro w swoim oświadczeniu.

- Mauro w roli działacza? Chyba trudno by mi było zaufać mu, gdyby pełnił taką poważną funkcję, bo kiedyś wszystko, co mówił, obracało się potem w żart albo jakąś głupią psotę - śmieje się Baszczyński. - Ale wiadomo, człowiek się zmienia.

To jakie numery wycinał swoim kolegom z szatni? - Pamiętam ich sporo, ale problem w tym, że te historie się nie nadają do publikacji - kwituje z uśmiechem „Baszczu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski