Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Majka: W Rio będę się ścigał dla siebie

Rozmawiał Michał Skiba
Rozmowa. - Jeszcze trochę mi brakuje do pełnej kolarskiej dojrzałości, ale umiem już walczyć z samym sobą. Robię się twardszy psychicznie. Stawiam sobie jeden cel i zawsze dążę, by osiągnąć go w jak najlepszym stylu - mówi polski kolarz RAFAŁ MAJKA

- Jakie ma Pan refleksje po tym sezonie, pamiętając o tak udanym poprzednim roku?

- Oba sezony były dla mnie udane. Początek tego roku naprawdę nie był łatwy, bo przytrafiło się przetrenowanie. W tamtym roku zrobiłem naprawdę duży postęp, ale ten sezon był równie udany, a nawet zakończyłem go w lepszym stylu, dzięki trzeciemu miejscu w Vuelta Espana.

- Dojrzał Pan jako kolarz, okrzepł już w światowej czołówce?

- Jeszcze trochę mi brakuje do pełnej kolarskiej dojrzałości, ale umiem już walczyć z samym sobą. Robię się twardszy psychicznie. Moim zdaniem psychika ma wielkie znaczenie, ja stawiam sobie jeden cel i zawsze dążę, by osiągnąć go w jak najlepszym stylu. Czasami to nie wychodzi, ale próbuję za każdym razem pokonywać swoje słabości. Tak naprawdę na Vuelcie miała być pierwsza piątka, był najniższy stopień podium, a mogło być lepiej. Nigdy nie osiadam na laurach. Chcę robić małe, ale systematyczne postępy tak, by ludzie nie wymagali ode mnie niemożliwego.

- Który moment był dla Pana najbardziej wzruszający?

- Na Tour de France już zwyciężałem, ale stanąć na podium Vuelty w Madrycie to jest coś wielkiego. Wiedziałem, że wszyscy w zespole na mnie liczyli. Nawet po przedostatnim etapie, po nieudanej czasówce, powiedziałem im, że się nie poddam. Mało brakowało, a byłoby drugie miejsce.

- Myśli Pan już o przyszłym sezonie?

- Kalendarz jest już ustalony. Miałem już na ten temat rozmowy z dyrektorami sportowymi i z trenerem. Powiedziałem im, że nie chcę znać dokładnego kalendarza, ponieważ muszę odpocząć psychicznie. By nie stresować się podczas wakacji, nie wiem dokładnie co, gdzie i kiedy.

- Chyba ciężko będzie pogodzić występy w tych największych imprezach, do tego dochodzą igrzyska olimpijskie w Rio?

- Da się to zrobić. Jeśli pojechałbym w Giro d’Italia, a nie w Tour de France, to w Tour de Pologne, który pokrywa się terminami z Wielką Petlą, walczyłbym na sto procent. Igrzyska są dla mnie bardzo ważne, chcę się do nich przygotować jak najlepiej. O tym będę musiał rozmawiać z moimi dyrektorami, bo trasa w Rio będzie bardzo trudna, będą podjazdy. Obecnie nie mogę powiedzieć, jak to będzie wyglądało, w Rio nie jadę dla drużyny, tam będę się ścigał dla siebie. Tak naprawdę ten kalendarz występów może się zmienić w trakcie sezonu. Nie chcę powtórki z tego roku, kiedy początek był dla mnie ekstremalnie trudny. Do startu sezonu muszę podejść z rozsądkiem.

- Pojawiły się plotki, że Oleg Tinkow odsprzedaje grupę Tinkoff-Saxo. Do Pana docierają takie informacje?

- Nie wnikam, jak to będzie wyglądało w przyszłości. Oleg Tinkow to dobry właściciel drużyny, mamy z nim dobrze. Ktoś może powiedzieć, że czasem powstaje dziwny szum wokół niego na Twitterze, ale to dobry człowiek. Wkłada mnóstwo pieniędzy w kolarstwo, nie mamy na co narzekać. Ja koncentruję się na sobie, muszę się zregenerować i trochę przytyć.

- Ile kilogramów Panu brakuje?

- Tak z 4-5 kg, i to najlepiej jak najszybciej. Do 65 kg muszę dobić.

- Na ile rozłożyłby Pan procentowo wyczerpanie ciała i psychiki w minionym roku?

- Psychikę mam twardą, ciężko mnie złamać, ale były takie momenty, że mówiłem sobie dosyć. Jak przyjechałem po Vuelcie, przez dwa dni nie wstawałem z łóżka. Kręgosłup, nogi, ręce - wszystko mnie tak bolało, że błagałem o to, by sezon już się skończył, a miałem przed sobą jeszcze mistrzostwa świata, Milan - Torino i Giro di Lombardia. Na Lombardii byłem wyczerpany, nie było też już odpowiedniego odżywiania. Jak jechałem pod górę i kręciło mi się w głowie, wiedziałem, że coś jest nie tak. Przytrafił mi się błąd, jechałem trochę niedożywiony, to ma się w następnym roku nie powtórzyć.

- Od czego zaczną się przygotowania do nowego sezonu?

- Na pewno od siłowni, od basenu, od sauny, którą lubię najbardziej. Niedługo czas na dietę, makaron, ryż, kurczaka. Staram się być cały czas profesjonalistą, ja wiem, co mam robić, by osiągnąć sukces. Te przygotowania mają być spokojniejsze, bez nerwów, by nie powtórzyć błędów z wiosny.

- Tworzy nam się w Polsce superpaczka. Pan, Michał Kwiatkowski, Maciej Bodnar i cała reszta.

- Jesteśmy jeszcze młodzi i wiele przed nami. Ważne, byśmy wszyscy trenowali z rozsądkiem i się rozwijali.

- Pana początki nie należały do najłatwiejszych.

- Było ciężko. Jak byłem młodszy, miałem 150 cm wzrostu i trudno było znaleźć dla mnie odpowiedni rower. Tym bardziej cieszę się z miejsca, w którym się znajduję.

- Wolny czas przeznacza Pan tylko na regenerację i przejażdżki z żoną?

- Nie potrafię nic nie robić. Czasami pogram na konsoli, obejrzę z żoną jakiś film albo pójdę do dobrej restauracji. Najlepszym odpoczynkiem dla mnie jest siedzenie w domu. Czasem ludzie się dziwią, dlaczego nie lecę na żadne wakacje, ale jeśli ja mam się znowu pakować w walizki i gdzieś lecieć, to czuję, jakbym znowu szykował się do wyścigu.

- Bartosz Huzarski znany jest z pisania różnego rodzaju relacji po startach. Pan również planuje w przyszłości założyć jakiś pamiętnik?

- Planuję zrobić coś, by każdy kibic mógł się ze mną skontaktować. Zapytać o dietę, treningi, co robię po startach. Jeżeli chodzi o regularne pisanie, to ja niestety nie znajduję na to czasu. Nawet w prowadzeniu Facebooka pomagają mi ludzie.

- Ma Pan momenty, że nie może spojrzeć na rower?

- Czasami, jak w trzecim tygodniu Tour de France czy innej imprezy, pojawia się przesilenie. Nogi odmawiają posłuszeństwa, a ja muszę siadać na rower i zasuwać. Ale nigdy nie powiedziałem swojemu rowerowi, że go nienawidzę. To jest moja praca, którą tak naprawdę kocham i lubię. Gdy jesteś na trasie i słyszysz Polaków, którzy krzyczą „Dawaj, Majka, dawaj”, to serce rośnie.

- Na fali popularności kolarstwa nie myślał Pan o stworzeniu polskiego zespołu z prawdziwego zdarzenia?

- Ściganie się z większą ilością Polaków byłoby wspaniałą sprawą. Jeżeli taki zespół miałby powstać w Polsce, musiałby być to projekt na szóstkę, bez amatorki.

- Polscy koledzy z grupy Tinkoff-Saxo mocno Panu pomogli podczas Vuelty, szczególnie Paweł Poljański.

- Zarówno Paweł, jak i Maciej Bodnar wykonali kawał dobrej roboty. My dajemy z siebie wiele dla innych, a w Hiszpanii wycisnęli z siebie absolutne maksimum.

- Widzi się Pan w czołówce plebiscytów na sportowca roku?

- Myślę, że jeżeli mnie nie będzie, to coś nie gra. Być w pierwszej dziesiątce to dla mnie wielka frajda i docenienie pracy.

- Największe sportowe marzenie jeszcze przed Panem?

- Tak, te kolarskie marzenia trzeba mieć zawsze. Na razie spełniam je małymi krokami. Jestem taki człowiekiem, który lubi frajdę, adrenalinę, wysiłek. Czasami mi się czegoś nie chce i przypominam sobie, że to moja praca, muszę to zrobić. By być jeszcze lepszym, trzeba trenować, myśleć nad tym, co się robi. Nie zawsze robię to z uśmiechem na ustach, ale staram się jak najczęściej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski