Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Gnatowski: Moje szczęście długodystansowca

Rozmawiał Wacław Krupiński
Fot. archiwum aktora
Teatr. DARIUSZ GNATOWSKI o podwójnych obchodach 30-lecia swej pracy artystycznej.

- W poniedziałek przy okazji spektaklu „Wariat i zakonnica”, w którym grasz demonicznego poetę-wariata, Mieczysława Walpurga, Teatr STU uczci 30 lat Twej pracy artystycznej...

- Tak, choć debiutowałem już w roku 1983. Jako student II roku zagrałem gościnnie ze starszymi kolegami w „Pluskwie”, ich dyplomie u Jerzego Treli, wystawionym zresztą w STU. Ale tak poważnie zagrałem w tym teatrze w grudniu 1986 - w „Wariacie i zakonnicy”.

- Czyli za rok znów jubileusz?

- Alosza Awdiejew kiedyś przyznał, że trzeci rok obchodzi swe 70. urodziny. Mam szanse pójść w jego ślady. Czeka mnie też 60-lecie Teatru Ludowego, którego byłem aktorem, no i w lutym półwiecze STU - z premierą „Rewizora”, w którym zagram Burmistrza, czyli Horodniczego.

- STU stał się Twym najważniejszym teatrem. A rola...?

- Na pewno Walpurg, który zrósł się ze mną na tyle lat. Prawdziwą szkołą aktorstwa, teatru i pokory była jednak postać Estragona w „Czekając na Godota” w reżyserii również Krzysztofa Jasińskiego, z 1992 roku.

- Oglądając się za siebie dostrzegasz jakąś wpadkę?

- Większych nie miałem. Choć raz się mogła zdarzyć. Pojechaliśmy z „Wariatem...” do Oświęcimia i okazało się, że nie ma kolegi grającego jednego z posługaczy. I przed spektaklem zapadła decyzja, że zastąpi go Krzysztof Jasiński. Grając cały czas drżałem, że jak zobaczę dyrektora Jasińskiego jako posługacza, to tego nie przeżyję. Że wejście Krzysztofa mnie ugotuje. Na szczęście ów kolega w ostatniej chwili dotarł.

- Co Ci dało największą satysfakcję przez te lata?

- To, że Teatr STU, mimo organizacyjnych zmian, jakie przeszedł, wciąż jest moim głównym miejscem pracy. Choć od lat nie daje stabilizacji w postaci etatu, co sprawiło, że zostałem wolnym strzelcem i sam decyduję o mym zawodowym losie. I, jak widać, są to trafne wybory. Walpurga gram 29 lat, Cześnika w „Zemście” od 11, Kenta w „Królu Learze” od pięciu... Takie szczęście długodystansowca.

- I jeszcze serialowy Boczek...

- Od 16 lat. I lubię go; przypomina mi mojego ulubionego bohatera literackiego, Kubusia Pu-chatka, postać o wielkim sercu i małym rozumku.

- Spodziewasz się w poniedziałek jakiejś niespodzianki?

- Wszystko możliwe, a ja grając w kaftanie bezpieczeństwa, można powiedzieć przywiązany do roli, jestem dość bezbronny. Ale w sumie to bardziej przeżywam spektakl sobotni. Bo postanowiłem uczcić jubileusz również sam - premierą „Słodkiego Drania”, sztuki według mojego pomysłu, napisanej przez Kubę Należytego dla założonej przeze mnie Fundacji „Stańmy Razem. Aktywna Rehabilitacja”. Jej zadaniem jest propagowanie wiedzy o cukrzycy. A edukacja w tym zakresie jest czymś podstawowym. Podobnie jak dostęp do nowoczesnych leków, a jesteśmy bodaj jedynym krajem w Unii Europejskiej, który tych leków nie refunduje. Konsekwencje nie leczonej cukrzycy są dramatyczne - to 15 tysięcy amputacji nóg rocznie, nie mówiąc o liczbie zgonów.

- Sam czułeś zagrożenie.

- Szczęśliwie wszystko zakończyło się dobrze.

- A kto jest bohaterem sztuki?

- To uznany dyrygent, który długo lekceważy sobie chorobę. Sztuka jest dowcipna, choć o jakże poważnym problemie.

- Sam też reżyserujesz. I jak reżyser Gnatowski dogaduje się z aktorem Gnatowskim?

- Słabo. Co chwilę są konflikty, ale ostatecznie dochodzimy do konsensusu, by nie zawieść również grających w tej sztuce Andrzeja Roga, Ewy Romaniak i Agaty Woźnickiej. Premiera w sobotę w Małopolskim Centrum Dźwięku i Słowa w Niepołomicach, a potem chcemy objechać inne mniejsze miejscowości Małopolski, łącząc spektakl z warsztatami edukacyjnymi, jak i badaniami przesiewowymi.

- Mniej Cię ostatnio w filmie.

- Zagrałem w półgodzinnym obrazie Mateusza Głowackiego „Kiedy ranne wstają zorze”, nawet zdobył parę nagród, ale nie mam wielu propozycji. Pamiętaj, że ja mieszkam nawet nie w Krakowie, a pod Wieliczką. Daleko od Warszawy. Trzeba by tam być, mieć rękę na pulsie. A ja pulsu szukam gdzie indziej.

- Czyli gdzie?

- W Niepołomicach, Gorzkowie, Szczucinie, Gręboszowie… To tam chcę, jak zalecał Voltaire, uprawiać swój ogródek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dariusz Gnatowski: Moje szczęście długodystansowca - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski