Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrześniowe podchody o władzę

Paweł Stachnik
Prezydent Ignacy Mościcki podpisuje Konstytucję Kwietniową.
Prezydent Ignacy Mościcki podpisuje Konstytucję Kwietniową. Archiwum
30 września 1939. Ignacy Mościcki przekazuje urząd prezydenta. Powstaje rząd gen. Sikorskiego. Władza przechodzi z obozu sanacji do rąk opozycji. Niektórzy uważają, że w wyniku zamachu stanu.

18 września 1939 r. w wyniku nacisków Niemiec i ZSRR najwyższe polskie władze państwowe, które po klęsce wojskowej znalazły się na terenie Rumunii, zostały internowane. Prezydenta, premiera, Naczelnego Wodza i ministrów odizolowano i odcięto od kontaktów zewnętrznych.

W takiej sytuacji pojawiła się paląca konieczność przekazania władzy, tak aby prawna ciągłość państwa została zachowana. Rozpoczęły się zabiegi i działania mające na celu wyznaczenie następcy prezydenta RP, a potem nowego premiera.

- Dla Polaków utrzymanie ciągłości państwa odtworzonego po 123 latach niewoli było sprawą bardzo ważną nie tylko ze względów prawnych, ale także ideowych - mówi historyk dziejów najnowszych z IPN dr Wojciech Frazik.

W tę fascynującą polityczną rozgrywkę zaangażowani byli polscy politycy rządzący, opozycjoniści, a także nasi sojusznicy - Francuzi i Anglicy. Wszyscy chcieli ugrać coś dla siebie i wyciągnąć z tej sytuacji jak najwięcej korzyści. Piłsudczycy chcieli utrzymać władzę, opozycja przejąć ją, a alianci doprowadzić do powstania takiego rządu, który będzie im uległy i nie wystawi rachunku za niedotrzymane we wrześniu sojusznicze zobowiązania wojenne.

Przekazania władzy udało się dokonać, ale przy tej okazji po raz pierwszy okazało się, że Polska stała się przedmiotem w międzynarodowych układach, a jej sojusznicy nie wahają się przed obcesową ingerencją w jej wewnętrzne sprawy. Nie był to dobry prognostyk na przyszłość…

Sukcesja czy zamach?
W nocy z 17 na 18 września pod wpływem wiadomości o zbliżających się oddziałach Armii Czerwonej władze Rzeczypospolitej przekroczyły granicę z Rumunią w Kutach. Przez graniczny most na Czeremoszu przejechał samochód z prezydentem Ignacym Mościckim, po nim po moście przeszedł korpus dyplomatyczny, rząd, marszałkowie Sejmu i Senatu, członkowie Izby Kontroli, Trybunału Administracyjnego, Sądu Najwyższego i Funduszu Obrony Narodowej. Około północy most przeszedł naczelny wódz marsz. Edward Rydz-Śmigły oraz Sztab Główny z szefem gen. Wacławem Stachiewiczem na czele.

Przekroczenie granicy było uzgodnione ze stroną rumuńską. Podczas prowadzonych wcześniej rozmów Bukareszt zapewnił, że udzieli władzom Polski tzw. droit de passage (fr. prawo przejścia), czyli umożliwi im przejazd przez swoje terytorium w drodze do sojuszniczej Francji. Obietnicę taką w rozmowie z ministrem spraw zagranicznych Józefem Beckiem złożył 17 września ambasador Rumunii w Polsce Vasile Grigorcea.

Po przekroczeniu granicy polskich dostojników skierowano do Czerniowiec, gdzie czekały na nich kwatery. Tego samego dnia strona rumuńska zaproponowała, by wobec zarządzonej na Bukowinie mobilizacji i bliskości granicy polskie władze wyjechały do spokojniejszej części kraju. Minister Beck po naradzie z prezydentem, premierem i marszałkiem Śmigłym propozycję przyjął. Polaków załadowano więc do specjalnego pociągu i wysłano w drogę. W trakcie podróży jednak pociąg został rozdzielony na trzy części. Wagon z prezydentem Mościckim skierowano do miejscowości Bicaz, marszałka Śmigłego zawieziono do Krajowej, a rząd trafił do Sla-nica. Na miejscu okazało się, że przyznane Polakom siedziby znajdują się w trudno dostępnym terenie (w lesie, w górach), a strzegą ich policjanci, żandarmi i cywilni agenci. Prezydentowi, marszałkowi i premierowi odcięto łączność ze światem i między sobą.

W taki właśnie sposób odbyło się internowanie polskich władz przez sojuszniczą Rumunię. Jako formalny powód tego kroku podano fakt, że prezydent Mościcki wysłał z Czerniowiec (a zatem z terenu neutralnej Rumunii) tekst swojego orędzia do narodu informującego o przejściu władz za granicę. W rzeczywistości orędzie zostało nadane drogą radiową jeszcze w Kutach, a w Czerniowcach tamtejszy konsul wysłał je ponownie drogą telegraficzną do wszystkich placówek dyplomatycznych. Prawdziwym powodem internowania były natomiast silne naciski wywierane na Bukareszt przez Niemcy i ZSRR, które domagały się zneutralizowania, a nawet uwięzienia przedstawicieli Polski.

Szukając następcy

W sytuacji ubezwłasnowolnienia prezydent Mościcki zaczął się zastanawiać nad sposobami wyznaczenia następcy i zapewnienia w ten sposób prawnej kontynuacji naczelnych organów państwa.

- Zachowanie ciągłości prawnej państwa było bardzo ważne. Przekreślało bowiem wszelkie koncepcje grania kartą polską przez okupantów - wyjaśnia historyk dziejów najnowszych dr Wojciech Frazik z Instytutu Pamięci Narodowej. - Trzeba pamiętać, że w okresie pierwszych tygodni wojny pojawiały się rozmaite koncepcje, co zrobić z pokonanym państwem polskim. Niemcy np. rozważali możliwość utworzenia z ziem polskich jakiegoś państewka związanego z Rzeszą. W sytuacji, gdy istniały legalne władze polskie uznawane na arenie międzynarodowej, siłą rzeczy możliwość takich działań była znacznie mniejsza. Zadawało też kłam twierdzeniom okupantów, że państwo polskie przestało istnieć.

Konstytucja kwietniowa dawała prezydentowi uprawnienia do mianowania następcy. Przewidywany na to stanowisko marsz. Rydz-Śmigły z powodu internowania nie wchodził w rachubę. Naturalnym kandydatem jawił się natomiast gen. Kazimierz Sosnkow-ski. Dawny bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, po 1935 r. odsunięty od władzy przez Rydza i Mościckiego i dzięki temu nieskompromitowany błędami sanacji, w dodatku otoczony świeżą legendą skutecznego dowódcy z kampanii wrześniowej, świetnie nadawał się na najwyższe państwowe stanowisko. Cóż z tego, kiedy losy generała po kampanii były bliżej nieznane. Krążyły wieści, że walczy gdzieś na Podkarpaciu, albo że przedziera się z Polski na Węgry. Na dobrą sprawę nie wiadomo było nawet, czy żyje.

Mościcki jako kolejnych kandydatów na swojego następcę wziął więc pod uwagę polskich ambasadorów w Paryżu - Juliusza Łukasiewicza, i w Londynie - Edwarda Raczyńskiego. Uznał jednak, że są to stanowiska zbyt w czasie wojny ważne, by pozbawiać je dotychczasowych, obeznanych w ich funkcjonowaniu kierowników. Ku zaskoczeniu wielu zdecydował się na innego ambasadora - rezydującego w Rzymie gen. Bolesława Wieniawę-Dłu-goszowskiego. Dokument, w którym Mościcki zgodnie z par. 1 art. 21 konstytucji zrzekał się swoich uprawnień na rzecz Wieniawy, dotarł do Paryża 24 września.

Wybór Długoszowskiego miał swoje zalety. Generał był zaufanym piłsudczykiem, ulubionym adiutantem marszałka Piłsudskiego, a jako ambasador we Włoszech sprawdził się nadzwyczaj dobrze. Były też jednak pewne zastrzeżenia. Wieniawa miał opinię birbanta i hulaki, na którą uczciwie zapracował w latach międzywojennych. A choć jako dyplomata wykazał się wieloma umiejętnościami, to jednak na pewno nie dało się powiedzieć, że był politykiem z pierwszego szeregu.

Mianowanie go prezydentem wywołało konsternację wśród obecnych we Francji polskich polityków. Szczególnie gwałtownie zareagowali przedstawiciele antysanacyjnej opozycji, którzy już od jakiegoś czasu poważnie myśleli o przejęciu władzy z rąk skompromitowanych klęską przedstawicieli reżimu. Grupa opozycjonistów na czele z endekiem prof. Stanisławem Strońskim i gen. Władysławem Sikorskim podjęła interwencję u władz francuskich celem utrącenia nominacji Wieniawy. Dzięki swoim datującym się z dawnych lat dobrym kontaktom wśród francuskich polityków, opozycjoniści doprowadzili do niebywałej interwencji czynników francuskich w wewnętrzne sprawy polskie.

Sojusznik ingeruje

Oto gdy ambasador w Paryżu Juliusz Łukasiewicz zakomunikował francuskiemu MSZ objęcie stanowiska prezydenta przez gen. Długoszowskiego, usłyszał tam, że osoba ta budzi poważne obiekcje. Z kolei ambasador Francji w Rumunii zakomunikował bez ogródek Mościckiemu, że rząd Republiki „nie mając zaufania do wyznaczonej osoby nie widzi, ku żywemu swemu żalowi, możliwości uznania jakiegokolwiek rządu powołanego przez gen. Wieniawę”. Dopingowani przez polską opozycję Francuzi posunęli się do tego, że do niewielkiej drukarni przy ul. Faubourg Poissoniere w Paryżu, w której drukował się „Monitor Polski” z aktem nominacyjnym Wieniawy, wysłali policję, która skonfiskowała druk…
W takiej sytuacji Mościcki z przedstawionych mu kilku kandydatów mających poparcie rządu francuskiego i brytyjskiego (Władysława Raczkiewicza, kard. Augusta Hlonda, Ignacego Paderewskiego i Augusta Zaleskiego) wybrał Raczkiewicza. Decyzja ta dotarła telegraficznie do Paryża w nocy z 29 na 30 września. Przedstawiona przez amb. Łukaszewicza Francuzom nie wzbudziła zastrzeżeń. 30 września nowy prezydent został zaprzysiężony.

54-letni Władysław Raczkie-wicz był znanym, choć nie pierwszoplanowym politykiem obozu rządzącego. Przed wybuchem wojny sprawował funkcję marszałka Sejmu, wojewody, ministra i przewodniczącego Światowego Związku Polaków. Bez wątpienia nie budził takich emocji jak Wieniawa, a zapewniał kontynuację politycznej linii sanacji.

Przed prezydentem stanęło zadanie powołania nowego gabinetu. Piłsudczycy nadal nie zamierzali oddawać władzy, stąd Racz-kiewicz zaproponował premierostwo byłemu ministrowi spraw zagranicznych Augustowi Zaleskiemu. Jego zaletą (prócz bycia piłsudczykiem) było doświadczenie polityczne oraz dobre kontakty w Wielkiej Brytanii, gdzie działał podczas I wojny światowej. Ta kandydatura nie spodobała się jednak zebranej w Paryżu opozycji i wiodącym wśród niej prym Strońskiemu i Sikorskiemu, którzy zgłosili weto. Postawiony pod ścianą Raczkiewicz zaproponował premierostwo Strońskie-mu, a ten zrzekł się misji na rzecz Sikorskiego. W efekcie 30 września 1939 r. na stanowisko nowego premiera rządu desygnowany został gen. Władysław Sikorski.

Zamach czy nie?

Do swojego rządu generał powołał zarówno przedstawicieli opozycji, jak i sanacji. Miało to pokazać, że nowy rząd w tragicznej sytuacji wojny reprezentuje cały przekrój sceny politycznej.

W rzeczywistości jednak linia polityczna gabinetu była zdecydowanie antysanacyjna, a przedwojenne władze poddawano daleko idącej krytyce. Przekładało się to też na realne działania wobec sanatorów: nie przyjmowano ich do wojska, usuwano z placówek dyplomatycznych, blokowano możliwości wydostania się z internowania w Rumunii i na Węgrzech. Część wyższych oficerów aresztowano i przetrzymywano w obozach odosobnienia.

Sposób przejęcia władzy przez dotychczasową opozycję we wrześniu 1939 r. został określony przez niektórych historyków i publicystów jako zamach stanu. Związany z obozem sanacji Władysław Pobóg-Malinowski w swojej „Najnowszej historii politycznej Polski” używa mocnych słów na określenie działań opozycjonistów - przewrót, spisek, zamach stanu.

Podaje też, że czynny udział w internowaniu władz polskich mieli przedstawiciele opozycji, a dwaj pracownicy ambasady polskiej w Rumunii - radca Alfred Poniński i attache wojskowy ppłk Tadeusz Zakrzewski otwarcie wypowiedzieli posłuszeństwo dotychczasowym przełożonym i oddali się do dyspozycji gen. Sikorskiego. Obaj nie pozwalali na przekazywanie do Paryża czy Londynu żadnych pism i telegramów wysyłanych przez ministrów i prezydenta, zabronili też pracownikom ambasady kontaktowania się z internowanymi. W porozumieniu z opozycją sporządzili „czarną listę” osób niepożądanych, które nie mogły wyjechać do Francji. Działaniom opozycji sprzyjał Paryż, dla którego dotychczasowy polski rząd - skompromitowany klęską, ale też pozostawiony przez sojuszników we wrześniu samemu sobie - stawał się niewygodny.

- W sensie formalnym zamach stanu to nie był. Podkreśla się przecież, że we wrześniu 1939 r. zachowano konstytucyjną drogę przekazania władzy państwowej. Ale oczywiście, w sensie faktycznym taki zamach się dokonał i to z decydującym udziałem czynnika obcego, czyli Francji. Pojawił się zewnętrzny nacisk, który sprawił, że dotychczasowe władze nie były w stanie wykonywać swoich uprawnień. Oczywiście, czynnikiem decydującym było internowanie w Rumunii, ale internowaniu temu towarzyszyły określone działania i okoliczności, które tak do końca obiektywne nie były - mówi dr Frazik.

Nie wróżyło to na przyszłość dobrze nowemu rządowi, którego powstanie stało się możliwe dzięki interwencji możnego francuskiego protektora. Dziś wiemy, że głębokie uzależnienie od silni

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski