Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeszcze dają czas, ale potem będą już karać za niezdrowe jedzenie

Agnieszka Maj
Właściciele sklepików obawiają się, że sprzedaż tylko zdrowej żywności nie będzie opłacalna
Właściciele sklepików obawiają się, że sprzedaż tylko zdrowej żywności nie będzie opłacalna Andrzej Banaś
Edukacja. Część szkolnych sklepików nadal ma w swojej ofercie batony i słodzone napoje. Właściciele twierdzą, że muszą się pozbyć zapasów

Od 1 września większość szkolnych sklepików wygląda jak z czasów PRL: puste półki, na których nie ma nic oprócz wody mineralnej i soku marchwiowego. Ich właściciele nadal mają problemy z tym, aby dostosować się od obowiązujących od 1 września wymogów Ministerstwa Zdrowia.

Zgodnie z nimi, w szkole nie wolno sprzedawać tego, co zawiera cukier, a więc słodzonych napojów, batonów i jogurtów z dodatkiem cukru. Zakazane są także chipsy, paluszki, drożdżówki i kanapki z mąki pszennej. Można mieć w ofercie tylko pieczywo z mąki pełnoziarnistej, suszone owoce, orzechy oraz inne zdrowe przekąski.

Niektórzy właściciele sklepików liczą jednak na to, że uda im się jeszcze sprzedać słodycze, które zostały z ubiegłego roku. - Co mam zrobić z produktami zatwierdzonymi przez rodziców jeszcze na końcu roku szkolnego? Przecież nie mogę tego wszystko wyrzucić - mówi Janusz Łyczko, właściciel sklepiku w Szkole Podstawowej nr 38.

Część przedsiębiorców wątpi w to, że sprzedaż tylko zdrowej żywności w szkole to opłacalny biznes. - Otworzyłem sklep na miesiąc i zobaczę, co z tego wyjdzie - mówi z rezygnacją właściciel sklepiku w Szkole Podstawowej nr 10. Ma na półkach tylko soki, wodę mineralną, kanapki i obwarzanki zrobione specjalne dla szkół.

Do tej pory na sprzedaży jedzenia w szkole zarabiał zaledwie 100-120 zł dziennie, ponieważ jego sklepik znajduje się w małej placówce. Obawia sie, że po wprowadzeniu nowych przepisów ten biznes stanie się zupełnie nieopłacalny.
Pociesza się tylko tym, że w weekendy dwa razy w miesiącu organizowane są zajęcia dla dorosłych w tym samym budynku.

- Będę sprzedawał wtedy normalne artykuły - mówi. To znaczy wszystkie zabronione przez rozporządzenie Ministerstwo Zdrowia.

Właściciele sklepików tłumaczą, że puste półki albo wyprzedawanie towarów z ubiegłego roku szkolnego to konsekwencja tego, że mieli za mało czasu, aby dostosować się do nowych przepisów.

- Rozporządzenie zostało podpisane dopiero 26 sierpnia, a przepisy obowiązują od 1 września. Nie ma tam okresu dostosowawczego. Chcę się teraz porozumieć z innymi właścicielami, żeby razem napisać skargę do Trybunału Konstytucyjnego - mówi Janusz Łyczko. Zwraca także uwagę na absurdy nowego rozporządzenia: - Kawa i kakao muszą być słodzone albo miodem, albo pite bez cukru - mówi.

Właścicielka sklepiku w gimnazjum na Dąbiu, która nie chce ujawniać swojego nazwiska, do problemu pochodzi jeszcze bardziej emocjonalnie.

- Co zrobił Hitler, jak chciał odchudzić ludzi? Czarny chleb i woda. Co zrobił rząd? To samo. To chore, że eksperymentuje się na dzieciach - dodaje.

Właścicielka tego szkolnego sklepiku nie zrezygnowała ze sprzedawania słodyczy. Twierdzi także, że nowe przepisy doprowadzą do upadku wielu małych biznesów, a dzieci i tak będą wychodziły po chipsy do osiedlowego sklepiku. Uważa, że nowa ustawa "ogranicza prawa człowieka do kupowania rzeczy, jakie chce jeść" i że rząd zbyt restrykcyjnie podchodzi do problemu otyłości.

Tymczasem z raportu NIK wynika, że problem otyłości dzieci jest w Polsce coraz poważniejszy: już co 10 uczeń w kraju ma nadwagę. Wynika to m.in. z nieograniczonego do tej pory dostępu do śmieciowego jedzenia w szkole, a także z braków w edukacji na temat zdrowego żywienia zarówno rodziców, jak i osób prowadzących szkolne sklepiki.

Na razie jednak sprzedający w szkole słodycze nie poniosą żadnych konsekwencji.

Michał Seweryn, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krakowie, zapowiada, że kontrole szkolnych sklepików będą przeprowadzane po jakimś czasie od wejścia w życie nowych przepisów. - Ze szkolnymi sklepikami nie jest tak jak z dopalaczami, kiedy interweniujemy natychmiast - mówi.

Na razie sanepid daje czas na dostosowanie się do nowych zasad. - Kontynuujemy także akcję edukacyjną. Jest teraz na to duże zapotrzebowanie zarówno właścicieli sklepików, jak i dyrektorów, którzy dzwonią do nas z licznymi pytaniami - mówi Michał Seweryn. Potem za zabronione jedzenie w szkole grozi 5 tys. zł grzywny.

(wsp. Albert Narbekov, Marek Wawrzyszko)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski