Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka Wojna. Życie dozowane na kartki

Paweł Stachnik, dziennikarz, redaktor Białego Kruka
Radość z wyjazdu na front
Radość z wyjazdu na front fot. archiwum
Jesień 1915. W drugim roku Wielkiej Wojny w Krakowie zaczyna brakować mąki i chleba. W sklepach ustawiają się ogromne kolejki. Władze wprowadzają kartki.

Taki był strach przed rzeczą nieznaną – od początku świata niepraktykowaną kartką chlebową”, komentował „Ilustrowany Kuryer Codzienny” niewiarygodną sytuację: z dnia na dzień w krakowskich piekarniach było dość pieczywa. Historia to rzeczywiście niecodzienna.

W Krakowie jesienią 1915 roku zaczęło brakować mąki, po chleb tworzyły się coraz dłuższe kolejki. Ludzie byli oburzeni. Władze szybko znalazły rozwiązanie, które w tym roku zrobiło karierę w całej ogarniętej wojną Europie: kartki żywnościowe. „Ilustrowany Kuryer Codzienny” miał rację – takiego dziwoląga nie pamiętali najstarsi. Pomysł był prosty: kiedy czegoś brakuje, ceny rosną.

Bardziej zamożnych stać na kupno po wyższej cenie, biednym głód zagląda w oczy. W takiej sytuacji wkracza władza. Wyznacza każdemu obywatelowi przysługującą mu rację – w Krakowie było to prawie kilo chleba lub 700 gram mąki tygodniowo – ustala w miarę przystępną cenę i nakazuje producentowi sprzedawać towar po tej właśnie cenie, w ilości nieprzekraczającej indywidualnego przydziału. System to z założenia sprawiedliwy.

Nie całkiem wystarczającą podaż dzieli się na liczbę mieszkańców, każdy (a co najmniej: każdy pracujący) może wykupić swój przydział, bo cena jest znacząco niższa od poprzedniej, wolnorynkowej. W praktyce wygląda to oczywiście różnie – przydziały różnią się w zależności od rodzaju zatrudnienia czy wieku – niemniej założenie w miarę równego podziału nie jest ani głupie, ani tylko teoretycznie sprawiedliwe.

Szkopuł w tym, że wprowadzenie ustalanej odgórnie ceny to ingerencja w rynek, który reaguje po swojemu: skoro ten sam produkt można sprzedać drożej, producent będzie się starał przeznaczyć jak największą część surowca na sprzedaż wolnorynkową. Stąd już tylko krok do oszukiwania władz i klienta „kartkowego”, któremu oferuje się towar gorszej jakości albo przed którym się towar ukrywa.

Niemal każdemu systemowi kartkowemu towarzyszą te same zjawiska: po pierwsze, z upływem czasu surowca jest coraz mniej, podaż się kurczy, czyli przydział staje się coraz mniejszy i coraz mniej pewny. Wracają kolejki – nikt nie wie, kiedy wyczerpie się przydział dla danego sklepu i ustawia się zawczasu w szeregu oczekujących, by nie odejść później z kwitkiem. Po drugie, każda reglamentacja rodzi czarny rynek, na którym ten sam (lub lepszy jakościowo) produkt dostępny jest pół- lub nielegalnie po znacznie wyższej cenie, za to bez kolejki i ograniczeń ilościowych. Po trzecie, władze, orientując się w sytuacji, próbują zatkać dziury w systemie kartkowo-reglamentacyjnym, wydając zarządzenia coraz bardziej szczegółowe i coraz mniej skuteczne, bo zawsze są krok w tyle za ludzką pomysłowością, skoncentrowaną na tym, jak obejść prawo i zarobić jeszcze więcej.

W Wiedniu pod koniec wojny władze, producenci, pośrednicy i sprzedawcy obracali się w kręgu 24 regulacji dotyczących kupna, dystrybucji i zasad sprzedaży mąki, tylko jedna mniej dotyczyła chleba, 14 – mleka, 13 – cukru, a osiem – alkoholu.

Między rokiem 1915 a 1918 wszystkie miasta w Europie Środkowo-Południowo-Wschodniej przeżyły to samo: załamanie dostaw i brak żywności, krótkotrwałą poprawę zaopatrzenia po wprowadzeniu kartek, rozszerzenie systemu kartkowego na coraz większą liczbę towarów, rozkwit czarnego rynku, gdzie ceny przestają mieć jakikolwiek związek z płacami pracowników najemnych, agresję wobec chłopów – a jeszcze bardziej żydowskich pośredników – którzy za prosiaka mogą kupić fortepian; wreszcie głód, chłód i ubóstwo.

Kartka żywnościowa wszędzie była wynalazkiem nowym i budzącym grozę. W Krakowie nagła poprawa zaopatrzenia po jej wprowadzeniu jesienią 1915 roku wynikała z faktu, że w tygodniu przed wejściem w życie systemu kartkowego ludzie wykupywali pieczywo wszędzie tam, gdzie tylko pojawiło się w sprzedaży. Bali się nowego. System kartkowy na krótką metę okazał się zbawienny, reglamentowane pieczywo zapełniło półki sklepowe. Potem było jak wszędzie i (prawie) ze wszystkim: dostawy mąki malały, pojawiał się czarny rynek. Ludzie nauczyli się żyć z systemem kartkowym, ale tak naprawdę oswoili go, obchodząc i łamiąc wojenne przepisy.

W Rzeszy system kartkowy wprowadzany był sukcesywnie od 1 lutego 1915 roku. Tu i w monarchii w trakcie tego roku na listę produktów racjonowanych trafiły wszystkie ważniejsze artykuły spożywcze; reglamentacja pozornie kwitła. Na stosunkowo dobrze zaopatrzonych Węgrzech pierwsze pojawiły się kartki na mleko (w listopadzie 1915), potem na chleb (styczeń 1916) i mydło (marzec 1917). Od kwietnia 1917 roku racjonowano także ziemniaki.

Także i tu system kartkowy raz po raz okazywał się jednak dziurawy, bezbronny wobec ludzkiego sprytu i zaradności. Po jakimś czasie urzędnicy orientowali się w stanie rzeczy i wydawali nowe rozporządzenie, by „uszczelnić” poprzednie. Urzędy produkowały niezliczone dekrety i rozporządzenia, mające regulować sprzedaż, kupno i spożycie. „Kryzys zaopatrzeniowy – zauważyła na przykładzie Wiednia Maureen Healy – przypominał taniec, w którym władza, niezdolna do zabezpieczenia wystarczających dostaw, była o krok spóźniona wobec łamiącej przepisy ludności, sięgającej po środki nielegalne, by je sobie zapewnić. »Rządzenie« stało się synonimem bezradności i wydawania pustych dekretów”.

Fragment książki Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego, „Nasza wojna. Tom I. Imperia 1912-1916”

Wielka Wojna od naszej strony

I wojna światowa kojarzy się powszechnie z wielkimi bitwami frontu zachodniego – Marną, Verdun, Sommą, krwawymi ofensywami, w których ginęły setki tysięcy żołnierzy. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że równie wielkie i równie krwawe zmagania toczyły się na froncie wschodnim, w tym na terenie Polski. W dodatku ich znaczenie było o wiele większe, bo zwycięstwo tutaj dawało nader często taktyczny lub nawet strategiczny sukces, sukces, o jakim bezskutecznie marzono przez lata na zachodzie. O tym i o innych zapomnianych dziś aspektach Wielkiej Wojny przypominają dwaj polscy historycy: Włodzimierz Borodziej i Maciej Górny.

Badacze postawili sobie za cel opisanie na nowo (raczej w tym ujęciu w ogóle po raz pierwszy) przebiegu i specyfiki działań wojennych we wschodniej i południowej Europie. I to właśnie jest jedno z nowych ujęć zaproponowanych przez nich: do „Naszej wojny” (taki tytuł nosi książka) zaliczają także działania na południu kontynentu – na Bałkanach (swoją opowieść rozpoczynają zresztą od wojen bałkańskich 1912-1913, uznając je za preludium Wielkiej Wojny). Opisują walki w Serbii, Grecji, Bułgarii i Rumunii na równi z tym, co działo się w Galicji, Kongresówce, Prusach Wschodnich i na Ukrainie. To druga nowość: podkreślenie, że front wschodni w wojennych zapasach mocarstw był równie ważny jak zachodni. Tu również zmagały się milionowe armie, straty szły w setki tysięcy zabitych i rannych, a bitwy były nie mniej krwawe. W dodatku tu możliwe było uzyskanie przełomu, czego wyraźnym dowodem niemiecko-austriacki sukces pod Gorlicami w 1915 r., a później zajęcie przez państwa centralne ogromnych połaci Rosji.

Bitwy to jednak nie wszystko. Autorzy równie wiele miejsca poświęcają społecznym, gospodarczym i obyczajowym aspektom wojny. A zmiany, jakie przyniósł ten konflikt, były ogromne. Społeczeństwa musiały zmierzyć się ze zjawiskami dotąd nieznanymi, a nawet niewyobrażalnymi. Z powodu braku mężczyzn, którzy odeszli na front, do pracy w fabrykach musiały pójść kobiety. Trudności wywołane wojną skutkowały kłopotami w zaopatrzeniu, kartkami na żywność, a później biedą i nędzą. Efektem tego były wzrost przestępczości i prostytucji, zubożenie miast, ale też wzrost znaczenia wsi, gdzie jedzenia było więcej.

Wojna przyniosła ograniczenie dopływu informacji, cenzurę i niebywały wręcz rozkwit plotek (jak np. tej o tajemniczych samochodach przewożących latem 1914 r. złoto z Francji do Rosji). Towarzyszyła temu posunięta niekiedy do absurdu szpiegomania, w efekcie której życie straciło niemało niewinnych osób.

Były też jednak – paradoksalnie – pozytywne aspekty wojny. Państwa centralne korzystając z zajęcia sporych obszarów w Europie Środkowej, Wschodniej i na Bałkanach rozpoczęły tam etnograficzne, antropologiczne i geograficzne badania naukowe. Okupacyjne władze niemieckie w Kongresówce zezwoliły na otwarcie szkół i uniwersytetu. Prowadząc eksploatację wsi, jednocześnie starały się o podniesienie jakości upraw i hodowli. Wprowadziły też zasady higieny: zwalczały choroby zakaźne, prowadziły akcję odwszenia i szczepień ochronnych, objęły kontrolą prostytucję.

Autorzy piszą o tym wszystkim (a także o wielu innych sprawach) nie stroniąc od humoru, językiem barwnym i przystępnym, jakże innym od tego używanego w większości prac historycznych. W tekście wykorzystują wiele cytatów ze wspomnień i relacji uczestników wydarzeń, z prasy czy z obwieszczeń. To kolejna zaleta ich pracy. Możemy się chyba spodziewać, że drugi tom „Naszej wojny” będzie równie ciekawy.

Paweł Stachnik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski