Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyszła tylko do sklepu...

Aleksander Gąciarz
Gosława Bróg wie, że Mariettę czeka długie leczenie, ale jest zadowolona, że córka wróciła do domu
Gosława Bróg wie, że Mariettę czeka długie leczenie, ale jest zadowolona, że córka wróciła do domu Fot. Aleksander Gąciarz
Miechów. W piątek, 8 maja, Marietta Bróg wróciła z zajęć w Środowiskowym Domu Samopomocy około godziny 14. Rodzice czekali na nią z obiadem, ale ona miała akurat ochotę na frytki, które kilka dni wcześniej kupiła i schowała do lodówki. W domu nie było oleju...

- Zaproponowałam, żeby może zjadła mięso z chlebem. Zawahała się wtedy, ale w końcu postanowiła, że pójdzie do sklepu i ten olej kupi. Bardzo jej się chciało tych frytek - opowiada matka Marietty, Gosława Bróg.

Niedługo później usłyszała kroki na klatce schodowej. Była przekonana, że to córka wraca ze sklepu, do którego miała bardzo niedaleko. Wystarczyło przejść obok sąsiedniego bloku, po schodach zejść ze skarpy i przejść na drugą stronę ulicy Racławickiej.

Kilkanaście minut to wystarczająco dużo czasu, by zrobić drobne zakupy i wrócić. To jednak nie Marietta zapukała wtedy do drzwi. - Gdy otworzyłam, zobaczyłam córkę sąsiadki, która powiedziała, żebym się ubrała i wyszła, bo Marietka miała wypadek. Nie chciałam jej wierzyć, ale szybko zbiegłam po schodach. Gdy dotarliśmy na miejsce, zobaczyłam mnóstwo krwi na chodniku i zakrwawione, duże tampony. Marietka była już w reanimowana karetce.

Urodzona w wigilię Wigilii

Marietta Bróg cierpi na lekkie upośledzenie. Urodziła się w wigilię Wigilii 1988 roku. Od dziecka borykała się z kłopotami zdrowotnymi. Po raz pierwszy zachorowała w wieku trzech miesięcy.

- To były sprawy górnych dróg oddechowych. Leżałyśmy przez dwa tygodnie w szpitalu im. Żeromskiego, ale potem wróciła do domu. Mnie, jako matce, wydawało się, że jest normalnym dzieckiem, chociaż zaczęła chodzić później, niż inne dzieci. Potem panie w przedszkolu zaczęły zwracać uwagę, że rozwija się nieco wolniej niż rówieśnicy - wspomina matka.

Marietta poszła do Szkoły Podstawowej nr 1, gdzie uczyła się ze zdrowymi dziećmi. - Nie miała jakiś świetnych wyników w nauce, ale radziła sobie. Dla mnie niczym się nie różniła od innych poza tym, że bardzo dużo chorowała. Do problemów z górnymi drogami oddechowymi doszły kłopoty ze stopami i kręgosłupem. Przez to bardzo dużo lekcji opuszczała - słyszymy.

Pod koniec szóstej klasy ówczesny dyrektor Krzysztof Świerczek doradził jej, aby zapisała córkę do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Zagorzycach. Tłumaczył, że będzie miała łatwiej. W Zagorzycach Marietta ukończyła szkołę podstawową, gimnazjum, następnie zasadniczą szkołę zawodową jako ogrodnik, a nawet uzupełniające LO. Zdobyła też certyfikat kucharza małej gastronomii. Krótko pracowała jako pomocnik kucharza. W maju czekała na decyzję, czy pracę będzie mogła kontynuować. Wszystko przerwał wypadek.

Cała czaszka połamana

Szczegółowy przebieg zajścia z 8 maja ciągle ustala miechowska policja oraz biegli. Najprawdopodobniej jednak zdarzenie wyglądało tak: Marietta Bróg w drodze do sklepu weszła na chodnik i doszła do jego krawędzi. W momencie, gdy rozglądała się, czy może bezpiecznie przejść na drugą stronę jezdni, została uderzona w głowę klapą bagażnika autobusu bova, który jechał od strony miechowskiego rynku.

Skutki uderzenia okazały się fatalne. Po udzieleniu pierwszej pomocy przez załogę karetki pogotowia z miechowskiego szpitala, kobietę przetransportowano śmigłowcem do szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Tam natychmiast trafiła na Oddział Kliniczny Anestezjologii i Intensywnej Terapii.

Na miejscu stwierdzono m. in. niedodmę lewego płuca i stłuczenie płuca prawego. Najpoważniejsze okazały się jednak obrażenia głowy: złamanie kości ciemieniowej i prawej kości skroniowej, złamanie lewej gałęzi żuchwy, liczne, wielomiejscowe złamania szczęki, złamania kości jarzmowej i łuku jarzmowego, złamanie dolnej ściany lewego oczodołu i szereg innych.

Zdjęcia, które wkrótce po wypadku wykonała poszkodowanej matka, robią ogromne wrażenie. Widać na nich pokiereszowaną, opuchniętą twarz, otoczoną aparaturą medyczną. - Zanim pojechaliśmy do szpitala do Krakowa, trafiliśmy z mężem na SOR w Miechowie. Dostaliśmy po zastrzyku na uspokojenie. Płakaliśmy oboje bardzo. Gdy doszliśmy do siebie, pojechaliśmy busem do Krakowa. Pamiętam, że po drodze obwiniałam wszystkich kierowców o wszelkie nieszczęście. Że jeżdżą za szybko, że rozmawiają przez telefony w trakcie jazdy. Wszystkie żale wylałam.

Dlaczego otworzyła się klapa?

Pierwszym, który musiał się zmierzyć z żalem matki, był kierowca autobusu, którego klapa uderzyła stojącą na chodniku Mariettę Bróg.

- Zaczęłam do niego mówić, że jeżeli moja córka umrze, to ja tego nie przeżyje. Odpowiedział: A myśli pani, że ja przeżyję? - pani Gosława ma do kierowcy pretensje przede wszystkim o to, że zamiast ratować córkę, odjechał autobusem na pobliski parking. - Dlaczego nie zatrzymał się, by udzielić mojemu dziecku pomocy?

Każdy kierowca, nawet amator, doskonale wie, że pierwszą powinnością jest zatrzymać się i udzielić pomocy poszkodowanemu. Przecież nawet jak zwierzę się potrąci, to człowiek się zatrzymuje. Jak można zostawić umierającego człowieka na chodniku? - pyta.

Mężczyzna prowadzący autobus jednak nie zgadza się z tymi zarzutami. To Robert Byczek, znany w Miechowie przedsiębiorca, właściciel firmy przewozowej, kierowca z 32-letni stażem. Przekonuje, że natychmiast po zdarzeniu zatrzymał pojazd, tylko matka poszkodowanej nie mogła tego widzieć, bo jeszcze nie było jej na miejscu.

- Gdy zobaczyłem co się stało, zatrzymałem się i wysiadłem z autobusu. Zobaczyłem, że przy poszkodowanej było już kilka osób. Wtedy zawiadomiłem pogotowie. Gdy karetka przyjechała, przejechałem autobusem na znajdujący się obok parking, bo na ulicy Racławickiej utworzył się zator - relacjonuje.

Dla biegłych, ustalających przyczynę zdarzenia, kluczową sprawą będzie odpowiedź na pytanie, kiedy i dlaczego doszło do otwarcia klapy bagażowej autobusu, która spowodowała obrażenia u Marietty Bróg. W notatce sporządzonej na miejscu przez policjantów znajduje się stwierdzenie, że gdy kierujący zobaczył stojącą na krawędzi chodnika pieszą, ominął ją, zbliżając się maksymalnie do osi jezdni. I dalej: "Kierujący powiedział, że gdy odbił kierownicą, klapa bagażnika z prawej, tylnej strony otwarła się i uderzyła pieszą w głowę".

Gosława Bróg przekonuje jednak, że było inaczej. Według niej kierowca jechał ulicą Racławicką z otwartą klapa bagażnika. Na dowód pokazuje zdjęcia wykonane kilka minut przed wypadkiem przez kamery miejskiego monitoringu. Widać na nich autokar z otwartą klapą bagażnika. Matka poszkodowanej powołuje się też na zeznania świadków, którzy widzieli autobus, jadący Racławicką z otwartą klapą bagażnika. - Jak to możliwe, że kierowca z wieloletnim doświadczeniem, posiadający wszelkie kategorie prawa jazdy, mógł nie zauważyć otwartej klapy bagażnika, która ma półtora metra szerokości? - pyta.

Robert Byczek w rozmowie z reporterem "Dziennika" przyznał, że do otwarcia klapy mogło dojść wcześniej. - Nie mogę tego całkowicie wykluczyć. Jadąc tak dużym pojazdem człowiek zwraca uwagę przede wszystkim na to, co dzieje się z przodu. W lusterka boczne zerka od czasu do czasu - mówi i dodaje, że z taką sytuacją zetknął się po raz pierwszy w życiu.

- Tego autobusu jeszcze dobrze nie znałem. Kilka dni przed wypadkiem wziąłem go w leasing od firmy, która sprowadziła go z Francji. W tamten piątek użyłem go po raz pierwszy. Jednak od tamtej pory ani raz nie powtórzyła się sytuacja, by klapa bagażnika samoczynnie się otwarła - zapewnia. Feralnego dnia jechał bez pasażerów, miał zamiar zatankować autobus na pobliskiej stacji paliw.

Cztery tygodnie w śpiączce

Lekarze przez kilka tygodni walczyli o życie Marietty Bróg. Matka o wszystkich, którzy zajmowali się córka, wyraża się z najwyższym uznaniem. Jest im ogromnie wdzięczna za uratowanie dziecka.

- Chciałabym im serdecznie za wszystko podziękować - zaznacza. Poszkodowana kobieta przeszła szereg operacji. Do połączenia połamanych kości czaszki użyto 32 śrub, z których 4 podtrzymują złamany oczodół. Przez cztery tygodnie ranna była utrzymywana w śpiączce farmakologicznej. Po miesiącu opuściła Oddział Intensywnej Terapii i trafiła na Oddział Chirurgii Ogólnej i Wielonarządowej.

Tam spędziła kolejne dwa tygodnie, po czym została przewieziona karetką do Polskiego Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej Votum. Za tygodniowy pobyt rodzice musieli zapłacić 5225 zł. Aby podołać wydatkom wzięli pożyczkę w banku, wspomogła ich też rodzina. Odwiedzali córkę w szpitalach każdego dnia, pokonując busami drogę z Miechowa do Krakowa.

Podwójna tragedia

Do 17 lipca Marietta Bróg była pacjentką Oddziału Rehabilitacji Szpitala im. Rydygiera. Do domu, za którym bardzo tęskniła, wróciła po ponad dwóch miesiącach spędzonych w szpitalach.

Gosława Bróg opowiada o córce w swoim mieszkaniu. Na stole licząca kilkadziesiąt stron dokumentacja medyczna i to, co przypomina o szczęśliwych chwilach: dyplomy Marietty z zawodów sportowych, wokalnych i tanecznych, świadectwa ukończenia kolejnych szkół, zdjęcia. Matka do dzisiaj nie może zrozumieć jak mogło dojść do takiego nieszczęścia. Jest przekonana, że córka nie ponosi żadnej winy za to, co się stało.

- Ona ma lekki stopień upośledzenia i ja się tego nie wypieram. Ona też się ze swoją chorobą pogodziła. Ale Marietta chodziła tamtędy mnóstwo razy. Od dziecka była uczona, jak ma się zachować na drodze. Jestem przekonana, że nie weszłaby na jezdnię bez upewnienia się, że nic nie jedzie. Wiele razy jej powtarzałam, żeby nigdy się nie speszyła przechodząc, choćby się miała gdzieś spóźnić.

Robert Byczek również przekonuje, że dla niego zdarzenie z 8 maja było osobistą tragedią. Przypomina, że nigdy dotąd nie spowodował wypadku.

- To, co się stało, jest wielkim nieszczęściem dla poszkodowanej kobiety i jej rodziny, ale dla mnie także. Nie ma dnia, żebym nie myślał o tym, co się stało. Będąc w Częstochowie zamówiłem nawet mszę w intencji wyzdrowienia kobiety. Próbowałem się kontaktować z matką poszkodowanej, proponowałem pomoc, ale nie zostało to przyjęte. Nie chcę się więcej narzucać. Ocenę całego zdarzenia pozostawiam biegłym i sądowi. Ja jednak mam poczucie, że ze swej strony niczego nie zaniedbałem - mówi.

Gosława Bróg nie ukrywa, że nadal czuje ogromny żal do kierowcy i nie oczekuje z jego strony pomocy. - Chciałabym tylko doczekać chwili, gdy córka wróci do domu i do zdrowia. Chciałabym też, żeby otrzymała odszkodowanie z tytułu wypadku po to, by mieć środki na jej rehabilitację. Obawiam się, że urazy, których doznała, nie znikną z dnia na dzień. Być może nawet do końca życia będzie odczuwać skutki tego zdarzenia.

Mariettę Bróg czeka jeszcze mnóstwo wizyt w szpitalach i zabiegów. Konieczna będzie operacja plastyczna opadającej powieki. Badania laryngologiczne wykazały częściową utratę słuchu. Matka poszkodowanej pokazuje plik kartek: każda z nich to skierowanie do lekarza.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski