Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pszczelarstwo łączy rodzinę

Aleksander Gąciarz
Jarosław i Jakub Bełtowiczowie i ich orzechy w  miodzie akacjowym
Jarosław i Jakub Bełtowiczowie i ich orzechy w miodzie akacjowym Aleksander Gąciarz
Pasja. Orzechy włoskie w miodzie akacjowym z pasieki Kordecki&Wnukowie z Kaliny Wielkiej zdobyły Grand Prix podczas miechowskiego półfinału Małopolskiego Festiwalu Smaku.

Słodki przysmak zwyciężył w głosowaniu komisji kulinarnych specjalistów i najbardziej przypadł do gustu obsługujących imprezę dziennikarzom. - Orzechy w miodzie wymyślił pradziadek Kordecki po wojnie. Trudno było wtedy o słodycze, a on chciał dać coś słodkiego dzieciom i wnukom - opowiada Jakub Bełtowicz, prawnuk założyciela pasieki.

Stanisław Kordecki nie był profesjonalnym pszczelarzem. - Miał po prostu kilka uli. W tamtych czasach to było normalne, w co drugim domu na wsi ludzie mieli pszczoły. Dzisiaj jest inaczej, poza nami w Kalinie tylko jeden sąsiad ma 7-8 rodzin i więcej nikt - mówi Jarosław Bełtowicz, wnuk Stanisława, który w połowie lat 80. ub. wieku, jako szesnastolatek zaczął pomagać dziadkowi w pasiece.

Kiedy pszczoła żądli?
Początki pszczelarskiej pasji były bolesne. - Idąc do pszczół ubierałem się w co tylko mogłem. Jak widziałem w telewizji, że ktoś pracuje przy pszczołach gołymi rękami, byłem w szoku - wspomina. Dzisiaj, pracując w pasiece, nie stosuje środków ochronnych. - Pszczelarz po otwarciu ula wie, co się w nim dzieje na podstawie zachowania pszczół - wyjaśnia.

Najbardziej elementarne rady dla tych, którzy znajdą się w sąsiedztwie pasieki i chcą uniknąć użądleń? - Należy unikać gwałtownych ruchów. Pszczoły tego nie lubią. Czasem człowiekowi upadnie dłutko, chce je odruchowo złapać i od razu ma na ręce kilkanaście pszczół. Czasami któraś użądli. Trzeba do tego przywyknąć. Nie należy się ustawiać na drodze wlotu pszczół do ula. Strażniczki zauważą, że coś jest nie w porządku i zareagują - słyszymy.

Pszczelarskie początki Stanisława Kordeckiego i jego potomków były skromne. - W 1986 roku mieliśmy cztery rodziny. ale pszczelarstwo wciągnęło mnie. Jest jak narkotyk, człowiek obserwuje, zaczyna się zastanawiać, jak to wszystko funkcjonuje - mówi Jarosław Bełtowicz. A syn Jakub dodaje:

Porządek w pasiece
- Świat pszczół jest bardzo uporządkowany. Tylko pszczelarz swoimi działaniami ten porządek zaburza, ale pszczoły szybko wszystko odbudowują.

Pasieka pod okiem Stanisława Kordeckego i jego wnuka szybko się rozrosła. Gdy Jarosław szedł do wojska, liczyła już 26 rodzin. Gdy wrócił zostały... dwie. - Dała o sobie znać warroza - przypomina.

To choroba pszczół wywoływana przez roztocza. Zaatakowana nią rodzina pszczela bez pomocy człowieka ginie. Do Polski roztocza wywołujące warozę trafiły w latach 80. Wtedy jeszcze niewiele o nich wiedziano. Aby podnieść swoją wiedzę, Jarosław Bełtowicz zapisał się do koła pszczelarzy w Słaboszowie i zaczął czytać fachową literaturę.

W ten sposób skończyło się pszczelarskie amatorstwo i praca w pasiece zaczęła się profesjonalizować. Niedługo później pasieka Stanisława Kordeckiego i jego rodziny znów liczyła 30 pni.

Angielski spójnik
Stanisław Kordecki już nie żyje, ale pasieka nosi oficjalną nazwę Kordecki &Wnukowie. Angielską pisownię spójnika wybrali z powodów estetycznych.

- Po prostu spodobała nam się ta czcionka - tłumaczy Jakub Bełtowicz.

Dla rodziny spoiwem stały się natomiast pszczoły. - Pomagają dziadkowie, wujkowie, którzy są już na emeryturze.

Przyjeżdżają w wakacje do Kaliny, aby odpocząć od krakowskiego hałasu - mówi Jakub, student kierunku Dyplomacja Europejska we Wrocławiu. W pszczelarstwo zaangażowana jest też żona Jarosława Urszula (prowadzi też własną firmę) oraz młodsze dzieci Karina i Maciej.

Wędrowne ule
Pasieka Bełtowiczów liczy dzisiaj 150 rodzin pszczelich i ma wędrowny charakter. Wynika to z faktu, że na miejscu nie ma tyle pożytków, by zapewnić "pracę" tak dużej ilości pszczół. Dlatego trzeba ich szukać w bliższej i dalszej okolicy.

- Ustalamy miejsca, gdzie kwitną: rzepak, akacja, lipa, facelia, czy gryka. W przypadku lipy i akacji są to miejsca stałe, najczęściej lasy. Gdy ustalimy lokalizację z leśniczymi, podpisujemy umowę z odpowiednim nadleśnictwem i stawiamy ule. W przypadku roślin uprawnych, miejsca co roku się zmieniają - opowiada pan Jarosław. Pszczoły z Kaliny są transportowane nawet na odległości 150 km, np. na poligon w Nowej Dębie, za zgodą jednostki wojskowej.

Ule przewozi się albo wcześnie rano, albo późnym wieczorem. Służy do tego volkswagen transporter z napędem na dwie osie (w terenie zdarzają się różne sytuacje...), który jednorazowo mieści 15 uli i drugie tyle na przyczepce. Liczba przewożonych uli zależy od wielkości pożytku, czyli ilości roślin, które pszczoły mogą wykorzystać do produkcji miodu. Po dostarczeniu na miejsce pszczelarze na jakiś czas tracą kontrolę nad swoimi ulami.

- Niedawno zdarzyło się nam, że jacyś domorośli pszczelarze doszli do uli, wybrali sam miód, zostawili puste ramki i poszli. Byli o tyle "uczciwi", że nie zniszczyli uli. Zginęła tylko jedna matka - słyszymy.

Historia pszczelej matki
Aby odkład (część istniejącej rodziny pszczelej), stał się nową rodziną, trzeba do niego wprowadzić matkę (królową). Matki z reguły kupuje się w pasiekach zarodowych (25 zł za sztukę) lub od prywatnych hodowców. Jednak na 50 wprowadzonych matek 15 do 20 ginie.

- Jeśli nie zaakceptuje ich rodzina. Ryzyko wiąże się też z wylotem godowym, który następuje około 10-15 dnia życia, i w czasie którego dochodzi do zapłodnienia. Taki duży owad jest atrakcyjny dla ptaków i nie każda matka wraca do ula - mówią pszczelarze. Gdy jednak wszystko kończy się dobrze, matka składa jaja, z których rozwiną się czerwie. Matka rozprowadza też swoje feromony. Gdyby pszczoły przestały ją czuć, mogłyby wymienić matkę.

- Matki stare mają tę substancję słabą, młode pszczoły to zauważają i hodują sobie nową. Starą okłębiają i duszą, albo przestają ją karmić - wyjaśnia Jarosław Bełtowicz.

Kawa z miodem
Pszczelarze o swojej pasji mogą opowiadać godzinami. Zwłaszcza przy kawie osłodzonej miodem gryczanym, który nadaje jej charakterystyczny smak. Swoją wiedzą dzielą się chętnie, z czego korzystają też dzieci i młodzież, którzy przyjeżdżają do Kaliny Wielkiej na pszczelarskie warsztaty.

Albo właściciele marketów, z którymi współpracuje pasieka. Bo produkty z Kaliny Wielkiej można kupić nie tylko na miejscu, ale też w wybranych sklepach w Miechowie czy Krakowie, na imprezach takich jak dożynki, wybory Chłopa Roku lub Miechowskie Dni Jerozolimy. A w końcu sierpnia orzechy włoskie w miodzie akacjowym będą reprezentować Miechowszczyznę w finale Małopolskiego Festiwalu Smaku.

- Na pewno dzięki temu, że głośno jest ostatnio o tym produkcie, ludzie dowiedzieli się, że istnieje, że mogą coś takiego kupić, że jest dobry. Mamy jednak dużo innych produktów. Takie jak owoce w miodzie akacjowym. Są to skórki z papai, grejpfruta, które są kwaskowe i świetnie się z miodem komponują. Staramy się cały czas wprowadzać dodatkowe rzeczy, urozmaicać asortyment - opowiada Jakub Bełtowicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski