Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grube miliardy złotych za przywileje silnych

Zbigniew Bartuś
Kontrowersje. Przeciętny rolnik wpłaca do NFZ 4 zł, czyli 40 razy mniej niż kasjerka na śmieciówce, a jego emerytura z KRUS jest w 90 proc. dotowana przez kasjerkę

Krzysztofa Witulskiego, szefa pisma "Ochroniarz", zdziwiły pokaźne brzuszki policjantów z Wydziału Postępowań Administracyjnych (WPA) krakowskiej komendy wojewódzkiej. Redaktor oświęcimskiego portalu zwrócił uwagę na "świetne odżywienie" związkowców w dogorywającej kopalni "Brzeszcze". Reporterka z Krakowa dostrzegła podobne oznaki dobrobytu u działaczy rolniczych niosących trumny z napisem "Rolnictwo zagłodzone".

"Na utrzymaniu milczącej większości" - przeczytaj komentarz Marka Bartosika >>

Brzuszki mogą być symbolem kilkusettysięcznej grupy obywateli uprzywilejowanych. Policjant przyjęty do służby przed 2013 r. wciąż może przejść na emeryturę przed czterdziestką - ze świadczeniem, jakiego większość Polaków nie dostanie po 40 latach pracy.

Dzięki magicznemu przelicznikowi górnik kończący fedrunek w wieku 50 lat otrzymuje emeryturę taką, jakby pracował 60 lat. Rolnik gospodarzący na 10 hektarach płaci na NFZ 4 złote miesięcznie, czyli 40 razy mniej niż emerytowana nauczycielka lub kasjerka na śmieciówce, a jego emerytura z KRUS jest w 90 proc. dotowana przez nauczycielkę i kasjerkę.

Witulski zapytał o wyniki policjantów z WPA w testach sprawności fizycznej. Z danych komendy wojewódzkiej (za lata 2010-2014) wynika, że z 24 funkcjonariuszy na piątkę zdaje jeden, góra trzech, na czwórkę - czterech, a zdecydowana większość dostaje tróję. Paru otrzymuje nawet dwóje.

- Ci ludzie mają identyczne przywileje, jak policjanci narażający życie. Nie rozumiem, czemu przerzucanie dokumentów, radosny żywot za biurkiem i tycie mają być premiowane resortową emeryturą - irytuje się Witulski. Jego zdaniem, w wydziałach administracyjnych powinni pracować cywile.

Nadkom. Katarzyna Padło z komendy wojewódzkiej informuje, że w policyjnej administracji pracuje w naszym regionie tylko 2,9 proc. funkcjonariuszy. Reszta w większości tyra w terenie, z czego 31 proc. w wydziałach kryminalnych. Wśród 100 tys. policjantów w całej Polsce, "przerzucaniem papierów" i "siedzeniem za biurkiem" para się ok. 4,6 tys. ,,Reszta się naraża".
Ale czy praca ponad 61 tys. policjantów z prewencji i drogówki na tyle odbiega od pracy wykonywanej przez miliony zwykłych Polaków, że zasługuje na przywileje?

To samo pytanie pada coraz częściej w państwowych kopalniach. - Warunki pracy bardzo się poprawiły i w szkodliwym otoczeniu haruje dziś najwyżej jedna piąta tych, którym przysługują emerytalne przywileje - mówi nam doświadczony sztygar z Brzeszcz.

Nie inaczej jest w tzw. rolnictwie. Spośród 1,4 mln zarejestrowanych w KRUS uprawą roli zajmuje się 600 tys., a produkcją na rynek - 200 tys. Ale przywileje mają wszyscy.

Na emerytalne świadczenia uprzywilejowanych państwo wydaje ok. 40 mld zł rocznie. To o jedną trzecią więcej, niż wynosi deficyt budżetowy. Bez przywilejów Polska byłaby na plusie.

Wielu Polaków uważa, że to niesprawiedliwe. Czy politycy zamierzają coś zmienić? Mundurowym podwyższono właśnie dodatki "za wysługę"; zapłacimy im za to, by za wcześnie nie odchodzili na hojne emerytury, za które też płacimy. O reformie KRUS i emerytur górniczych nikt nie odważy się nawet szeptać.

Znaleźliśmy zaginione 52 miliardy! Ale nikt ich nie ruszy, bo przegra
Jeśli szukać zajadłych wrogów rządu, to najlepiej tu, w Szpitalu Powiatowym w Oświęcimiu - i zapewne każdej innej placówce medycznej w Polsce. Wszyscy klną.Trudno się im dziwić. Cierpią, są umęczeni i przez to wkurzeni. Czekamy piątą godzinę w kolejce do ortopedy.

Takich kolejek do specjalistów jest na wszystkich piętrach szpitala co najmniej kilka - choć politycy wiele razy obiecywali nam, że znikną. Co gorsza, wcześniej każdy z nas, kolejkowiczów, przecierpiał po sześć, a bywa i dziesięć godzin, w izbie przyjęć - ze złamaniem, kolką nerkową, ostrym bólem głowy... Już to wywołało nastroje rewolucyjne - i antysystemowe.

Teraz połamańcy z "mojej" kolejki próbują znaleźć fachową poradę - i dostać się jak najszybciej na rehabilitację. Ale to graniczy z cudem. Terminy do specjalisty "za kilka miesięcy", zapisy do rehabilitantów przypominają ustawki kiboli (z kulami zamiast maczet), a "numerki" na cały rok kończą się latem. Powód: NFZ nie ma pieniędzy. Jako remedium PO proponuje przesunięcie kasy z jednej kupki na drugą. Z kolei PiS zapowiada likwidację funduszu.

Ale czy od tego przybędzie środków na zdrowie?
Z nudów, w szpitalnej poczekalni, próbuję oszacować, ile każdy z tkwiących i klnących tu połamańców wpłaca dziś do państwowego systemu. Wychodzą ciekawe rzeczy! Czy politycy to wiedzą? Kiedykolwiek liczyli? Wątpię. A jeśli nawet - to schowali rachunki głęboko do szuflady. Bo można przez to w Polsce przegrać wybory.
Ale my się niczego nie boimy, prawda? Liczmy zatem… na zdrowie.

Ile za identyczny "dostęp" do lekarza i rehabilitanta płaci przeciętny etatowiec, jak ja, mój sąsiad z lewej - drobny rolnik, jego sąsiad - duży rolnik, sąsiadka po prawej, zasuwająca na kasie w markecie (wynajęta z agencji pracy tymczasowej na umowę-zlecenie), druga sąsiadka - emerytowana nauczycielka, siedzący naprzeciwko mikroprzedsiębiorca oraz jego kolega, duży przedsiębiorca, który właśnie wychodzi, "bo nie ma czasu i pieniędzy tutaj kwitnąć".

Najłatwiej jest z takimi jak ja, zatrudnionymi oficjalnie na umowie o pracę. Im więcej zarabiasz, tym wyższe podatki - i składki - płacisz. Mam kolegów, którzy oddają NFZ-owi ponad tysiąc złotych miesięcznie. Choć nigdy nie korzystają z usług publicznej opieki medycznej. A średniacy?

Według danych GUS, w pierwszym kwartale tego roku średnie wynagrodzenie w Polsce przekroczyło 4 tys. zł, ale ten fantastyczny wynik - nieosiągalny dla ponad dwóch trzecich etatowców - zawyża nam Warszawa, gdzie średnia przekracza 6 tys. zł. W Małopolsce "średnia" wynosi 3 888 zł brutto (mieszkańcy mniejszych miejscowości powiedzą, że to u nich marzenie; ale wynik winduje Kraków).

Żeby zapłacić pracownikowi 3 888 zł, pracodawca musi wysupłać prawie 4,7 tys. zł. Państwo zabiera z tego ponad 1,9 tys. zł, czyli 40,5 proc. Na rękę zostaje etatowcowi 2 775 zł. Składka zdrowotna: 302 zł.

Ale, jako się rzekło, podliczyliśmy tu kogoś, kto zarabia lepiej od zdecydowanej większości mieszkańców naszego regionu. Ile dostaje prawdziwy średniak? Najczęściej występująca pensja w Małopolsce wynosi ok. 3,2 tys. zł brutto, czyli 2,3 tys. zł na rękę. Składka do NFZ to w tym wypadku prawie 250 zł miesięcznie.

Około 10 proc. Małopolan otrzymuje (oficjalnie) płacę minimalną, czyli 1750 zł (koszt pracodawcy: 2,1 tys. zł). Składka zdrowotna od takiego dochodu to prawie 136 zł. Nieco niższa - 116,50 zł - jest ona w przypadku, również częstej w Małopolsce, umowy -zlecenia na 1500 zł brutto (1092 zł netto). Przy zleceniu na 3 tys. zł brutto składka wyniesie 232 zł.

A ile płaci uczciwy przedsiębiorca zarabiający 3 tys. zł miesięcznie? Od stycznia, po kolejnej podwyżce, musi oddać NFZ-owi - 279,41 zł (o 9 zł więcej niż rok temu). Tyle samo wynosi przy tym danina od jednoosobowej "firmy" jadącej na stratach, mikrusa zatrudniającego parę osób i potężnego "burżuja" z kilkusetosobową załogą.
A emeryci? Najczęściej występujące świadczenie w Polsce dobija do 1,7 tys. brutto, a minimalne to 880,45 zł. W pierwszym wypadku składka na NFZ sięgnie 150 zł, a w drugim - 76 zł.

No i wreszcie rolnicy… Z nimi jest najtrudniej, bo - mimo zapowiedzi kolejnych rządów - nie płacą podatków dochodowych. Ba, nawet nie rejestrują swych dochodów, a jeśli nawet - to wyłącznie dla siebie, do (tajnej) szuflady. Państwo od nich tego nie wymaga. Jakie są zatem realne dochody naszych chłopów - i jakie rolnicy, ci biedni, i ci obrzydliwie bogaci, płacą składki na NFZ?

Zacznijmy od góry, czyli od ministra rolnictwa. Marek Sawicki ma czterohektarowe "gospodarstwo ogólnorolne" ("obora, garaż, dwie stodoły") warte 350 tys. zł. W deklaracji majątkowej wpisał dochód za cały rok: "7,5 tys. równoważący poniesione koszty". Wiceminister Zofia Szalczyk ma prawie 12 ha gruntów rolnych (klasy V i VI) wartych 370 tys. zł. Jej dochód za rok wyniósł: 0 [dochody pozostałych polityków podajemy w ramce obok].

Wiejscy gwiazdorzy z PSL i innych partii "dorabiają" jednak w Sejmie lub rządzie - i z tego tytułu płacą składki, także na NFZ. A przeciętni rolnicy?

Nic się nie opłaca
Podobnie jak ich znani koledzy zwykli chłopi też żalą się na brak jakiegokolwiek dochodu. Nad drzwiami mogliby sobie powiesić hasło "nic się w Polsce nie opłaca".

Jednak tam, gdzie jest to rolnikowi wygodne - np. przy ustalaniu kwot zasiłków rodzinnych lub stypendiów studenckich - potrafi on wyliczyć zarobki bardzo precyzyjnie. Służy do tego, podawany co wrzesień przez GUS, średni dochód z hektara. Najświeższa wartość (z 2014 roku) wynosi 2 869 zł, co daje 239,08 zł miesięcznie.

Przeciętne gospodarstwo w Polsce ma 10,5 ha, co po przemnożeniu przez wskaźnik GUS daje dochód ponad 2,5 tys. zł miesięcznie. Ile wynosi składka zdrowotna od takiego "przeciętnego" rolnika? 4 (słownie: cztery) złote miesięcznie.
Jest to "aż" cztery złote, bo wcześniej rolnicy nie płacili wcale. Skargę na to złożyli do Trybunału Konstytucyjnego przedsiębiorcy zrzeszeni m.in. w Business Centre Club.

Niecałe pięć lat temu trybunał orzekł, że podatnicy nie mogą się zrzucać na składki zdrowotne wszystkich rolników, bo tak drastycznie nierówne traktowanie obywateli jest sprzeczne z konstytucją. Zdaniem TK coraz więcej rolników zarabia więcej od przeciętnych pracowników i przedsiębiorców, a mimo to nie płaci ani podatków, ani składek.

Posłowie mieli obowiązek zmienić przepisy, przygotowując w ciągu 15 miesięcy stosowną ustawę - uzależniającą wielkość składek od dochodów danego rolnika. Ale były… wybory. I nikt się nie odważył. W ostatnim możliwym momencie Sejm przyjął ustawę uzależniającą składki na NFZ nie od dochodu, tylko - wielkości gospodarstwa. Okres obowiązywania tej ustawy jest stale przedłużany.

I tak rolnik mający do 6 ha nie płaci ani grosza (jego leczenie finansują podatnicy), a opłata za każdy następny hektar wynosi 1 zł od rolnika i każdego domownika; czyli np. od 50 hektarów (a takich gospodarstw jest już w Polsce blisko 40 tysięcy!) - 44 zł. Będzie tak co najmniej do końca przyszłego roku.

Podsumujmy zatem, jak to wygląda w naszej kolejce do ortopedy: etatowiec wyciągający średnią małopolską (3,9 tys. zł) wpłaca do NFZ ponad 300 zł miesięcznie, a jego uboższy kolega (3 tys. zł brutto) na umowie o pracę - 232 zł. Biedny przedsiębiorca z dochodem 2,5 tys. zł zabuli "na zdrowie" 279,41 zł, a obracający milionami biznesmen krezus - tyle samo.

Nauczycielka emerytka ze świadczeniem sięgającym 1,7 tys. wpłaca na NFZ 150 zł, a kasjerka i ochroniarz z takim samym dochodem na śmieciówce - 132 zł. Składka od płacy minimalnej wynosi 136 zł. Natomiast składka od rolnika o statystycznym dochodzie rzędu 2,5 tys. zł miesięcznie to dzisiaj 4 zł.
Tyle, co biedna emerytka lub kasjerka zapłaci NFZ-owi dopiero rolnik gospodarzący na... 200 hektarach, ze statystycznymi dochodami rzędu 48 tys. zł miesięcznie... Niesprawiedliwe? Oczywiście. Tworzy wielką wyrwę w dochodach NFZ? Tworzy.

Czy jest wola polityczna, by to zmienić?
Nie ma i nie będzie. Jedynym stałym elementem wszystkich rządów w Polsce było przez ostatnich 25 lat PSL - z wyjątkiem krótkiego okresu władzy PiS, gdy w parlamentarnej koalicji zastąpiła ludowców Samoobrona; jeszcze bardziej nieskora do jakichkolwiek zmian, które mogłyby "uderzyć w polskiego chłopa patriotę".

Dr Lech Goraj z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej proponuje od dawna wprowadzenie bardzo prostego, stosowanego w świecie, rozwiązania: dochody rolników można by ustalać, mnożąc liczbę posiadanych przez nich hektarów przez dochód z hektara ogłaszany przez GUS (czyli robiąc dokładnie tak samo, jak my powyżej). Rolnik, który by się na to nie godził, miałby prawo prowadzenia księgi przychodów i rozchodów (stosując "zasadę dwóch gwoździ": na jednym wieszasz dokumenty poświadczające dochód, a na drugim - dowody na poniesione wydatki). Tak jak to robią chłopi w krajach zachodnich. Proste? Proste. Sprawiedliwsze? Na pewno! Ale nikt tego nie wprowadzi.

Wprawdzie Donald Tusk zapowiadał opodatkowanie rolników do końca 2014 roku, a w expose z 2011 roku odważył się nawet powiedzieć, że "nowoczesny system ubezpieczeń pozwoli odejść od KRUS", ale szybko okazało się, że nie jest to możliwe w obecnej koalicji. Następny rząd też tego nie zmieni, bo będzie to albo "nowy" rząd PO-PSL, a jeśli ludowcy nie wejdą do Sejmu (co wydaje się mimo wszystko mało prawdopodobne) - samodzielny rząd PiS lub koalicja tej partii z Kukizem. Walcząca z ludowcami o wiejski elektorat partia Jarosława Kaczyńskiego pali się do zmian w KRUS oraz podatkach i składkach od rolników dokładnie tak samo, jak to robił śp. wicepremier Andrzej Lepper.

Składka bogatego rolnika do NFZ nadal będzie zatem wielokrotnie mniejsza od składki biednej emerytki i kasjerki na śmieciówce. Dziesięć razy mniejsza od daniny szarego etatowca i przedsiębiorcy. Przy identycznym "dostępie" do lekarzy, medykamentów i rehabilitacji.

W kolejce po emeryturę
Fundowanie przez podatników dostępu do usług medycznych rolnikom, a właściwie "rolnikom" - bo spośród 1,4 mln zarejestrowanych w KRUS ziemię uprawia 600 tys., a produkcją na rynek zajmuje się 200 tys. - to jednak mały pikuś. Najwięcej kosztuje nas wszystkich finansowanie rolniczych emerytur i rent. Z podatków idzie na to 17 mld zł rocznie.
Niemal identyczną sumę dorzucamy do emerytur mundurowych. Kolejne 7-9 mld zł - do świadczeń górników. W zeszłym roku budżet państwa dopłacił do tego typu "świadczeń społecznych" 83 mld zł, czyli prawie 30 proc. wszystkich wydatków. Słusznie? Sprawiedliwie? Sprawdźmy, ryzykując kolejny skok ciśnienia.

Rolnicy gospodarzący na mniej niż 50 hektarach wpłacają do KRUS 390 zł na kwartał, czyli 130 zł miesięcznie. Emerytura z tego jest potem marna, rzędu 1,1 tys. zł, ale - znowu - przeciętny etatowiec i przedsiębiorca, a także zatrudniony na śmieciówce, chcąc dostać tyle, musi wpłacać do ZUS (wraz z pracodawcą) sześć razy więcej! I to o wiele dłużej niż rolnik.
Absolutnie szokujące jest to, że rolnik posiadający ponad 300 hektarów, obracający milionami, płaci na KRUS… 553 zł miesięcznie.

Czyli mniej, niż ktoś, kto zarabia 2,1 tys. zł brutto na śmieciówce! Nic dziwnego, że wpływy KRUS wystarczają do opłacenia zaledwie 10 proc. świadczeń tej kasy, resztę dokładają podatnicy. Nie jacyś krezusi, tylko niezamożni, zarabiający ok. 2 tys. zł oraz średniacy z dochodem w okolicach 4 tys. zł, bo to oni głównie płacą w naszym kraju najważniejsze podatki: PIT i VAT oraz akcyzę.

W przypadku górników (pamiętajmy, że górnictwem od lat również zawiaduje PSL) różnica między składkami wpłaconymi do wspólnej kasy a emeryturami, które się z niej wyciąga, nie jest tak wielka, ale również szokuje. Na kopalnianą emeryturę można przejść po 25 latach pracy pod ziemią ("stale i w pełnym wymiarze czasu pracy"). Świadczenie mnoży się wtedy nawet przez 1,8. W efekcie 50-letni górnik może się poszczycić… 61-letnim "stażem". 34 lata pod ziemią (wlicza się do nich szkołę górniczą) przemnożone przez 1,8 dają bowiem taki właśnie wynik.
Te i inne przywileje, drenujące kieszenie podatników i dobijające finansowo większość państwowych kopalni, wynikają z uchwalonej w 1982 roku, czyli w stanie wojennym, Karty Górnika. W połowie minionej dekady rząd chciał zlikwidować część jej zapisów, włączając górników do powszechnego systemu emerytalnego, ale związkowcy podpalili w Warszawie parę opon, pogrozili kilofami - i wywalczyli przedłużenie swych "słusznych uprawnień".

Czy to sprawiedliwe? Czy ma dzisiaj sens? Nawet starzy sztygarzy siedzący w barze pod dogorywającą kopalnią "Brzeszcze" mówią, że - za pierona nie. Ich szczerej opowieści słucham godzinami. A oto garść emerytalnych refleksji.

Prawo do wcześniejszych emerytur tłumaczy się w Polsce tym, że górnicy pracują wyjątkowo ciężko i umierają młodo. To prawda, ale tylko w przypadku… ułamka z nich. W ciągu minionego ćwierćwiecza warunki pracy w kopalniach niebywale się poprawiły i w naprawdę szkodliwym otoczeniu haruje dziś najwyżej jedna piąta tych, którym przysługują emerytalne przywileje. Jedna piąta!

Są to przede wszystkim ludzie na przodkach i ścianach. Przy czym nie wszyscy oni mają ciężej od np. budowlańca, rolnika, kierowcy, a nawet dziennikarza. Wypadkowość w górnictwie jest mniejsza niż w tych zawodach. A długość życia - wyraźnie większa. Górnik żyje prawie tyle samo, co przeciętny mężczyzna w Polsce (i o 7 lat dłużej niż dziennikarz), więc jeśli przejdzie na emeryturę przed pięćdziesiątką, to bierze świadczenie o kilkanaście lat dłużej niż zwykły emeryt. I jest to świadczenie średnio dwa, trzy razy wyższe. Bo taki jest przelicznik.

Kto za to (ZA)płaci?
Płacą za to: budowlaniec, kierowca, kasjerka w markecie, przedsiębiorca… (na pewno nie rolnik). Są oni przy tym - nie z własnej woli - wyjątkowo hojni. Uprawnienia emerytalne górnika dołowego mają bowiem: elektrycy w rozdzielniach, ślusarze przy pompach wody, operatorzy wagoników i taśm, tzw. dołowi pracownicy biurowca, a nawet ludzie obsługujący windę i… wydający narzędzia!

W dodatku wystarczy, że wszyscy oni przejdą kurs ratownika (nie muszą potem brać udziału w akcjach ratunkowych, tylko np. prowadzić od czasu do czasu zajęcia profilaktyczne) i już należy im się wspomniany przelicznik - 1,8. Choć wielu z nich zjeżdża pod ziemię raz na tydzień! Dotyczy to zwłaszcza działaczy związkowych (niektórzy faktycznie nie byli na dole od miesięcy lub lat). Ale też ścisłego kierownictwa kopalni, w tym dyrektora, zastępców, dyspozytorów… Oraz inspektorów pracy. To są normalni "biuraliści", jak wszędzie. W hucie, MZK, rafinerii, kotłowni, mleczarni, gazecie. Ale - formalnie - "dołowi" (choć nie jeżdżą na dół, mają zaliczone dniówki dołowe). No i - jak się rzekło - ratownicy. Z przelicznikiem 1,8.

Wszystkim im zależy na zachowaniu status quo. Bo nie oni za nie płacą. Tylko budowlaniec, kierowca, kasjerka...
Powraca to samo, co przy rolnikach pytanie: czy politycy o tym wiedzą? Czy w ciągu ostatnich 20 lat, oprócz regularnego ubierania się w uniformy gwarków, pogadali szczerze ze starymi sztygarami - jak ja? Czy jest wola polityczna, by zmienić absurdalne, niesprawiedliwe, zabójcze dla budżetu państwa przepisy emerytalne? Znieść idiotyczne, dawno przebrzmiałe i niepotrzebne Polsce i Polakom przywileje? Odpowiedzi należy szukać w najświeższych doniesieniach mediów - i sztabów wyborczych.

Ewa Kopacz niedawno wróciła ze Śląska, gdzie naobiecywała górnikom tyle, że... budowlaniec, kierowca i kasjerka powinni się bać. Beata Szydło nie byłaby opozycją, gdyby w imieniu PiS nie obiecała więcej.

W KOLEJCE PO EMERYTURĘ

ROLNIK
na 50 ha – dochód (wg GUS) 11 950 zł miesięcznie
– składka do KRUS 130 zł
– emerytura w wieku 62 lat – 1 100 zł

ROLNIK
na 500 ha – dochód (wg GUS) 119 500 zł miesięcznie
– składka do KRUS 553 zł
– emerytura w wieku 62 lat – 3 000 zł

PRZEDSIĘBIORCA
z Myślenic – dochód w czerwcu 2 500 zł
– składka na ZUS 1 100 zł – emerytura w wieku 67 lat – 1 100 zł

NAUCZYCIEL W SZKOLE
pod Krakowem, 3 000 zł brutto na niepełnym etacie
– składka na ZUS – 997 zł
– emerytura w wieku 67 lat – 1 500 zł

INŻYNIER BUDOWLANIEC
z Krakowa – 7000 zł brutto miesięcznie
– składka na ZUS: 2110 zł
– emerytura w wieku 67 lat – 3000 zł

POLICJANT KRYMINALNY
odchodzący na emeryturę w wieku 54 lat wg starych zasad
– emerytura: 4 970 zł

GÓRNIK DOŁOWY
po 30 latach pracy pod ziemią – pensja 5 400 zł miesięcznie
– składka na ZUS – 1618 zł (pracodawca od 2 lat zalega ze składkami)
– emerytura w wieku 52 lat: 4 400 zł

W KOLEJCE DO LEKARZA (wszystkim przysługuje identyczny „darmowy dostęp” do świadczeń zdrowotnych)

TECHNIK W HUCIE ArcelorMittal
– zarobek 3 900 zł na umowie o pracę (takie są wg GUS średnie zarobki w Małopolsce);
- jego składka do NFZ wynosi 302 zł miesięcznie

NAUCZYCIEL w szkole pod Krakowem,
- 3 000 zł brutto na niepełnym etacie;
- składka do NFZ – 232 zł

PRZEDSIĘBIORCA ze Skawiny
– dochód za czerwiec 2 500 zł;
-składka do NFZ – 279 zł

PRZEDSIĘBIORCA z Krakowa
– dochód za maj 379 000 zł,
-składka do NFZ – 279 zł

EMERYTOWANA NAUCZYCIELKA
– świadczenie 1 700
– składka do NFZ – 150 zł

KASJERKA w krakowskim hipermarkecie
– wynagrodzenie: 1500 zł na umowie -zleceniu;
- składka do NFZ – 132 zł[/b
]
[b]MŁODY TYNKARZ
zaraz po szkole
– płaca minimalna 1750 zł
– składka do NFZ – 136 zł

ROLNIK
na statystycznych 10,5 ha – dochód (wg GUS)
- 2,5 tys. zł miesięcznie
– składka do NFZ: 4 zł

ROLNIK
na 4 ha (średni areał roli w Małopolsce)
– dochód (wg GUS) 956 zł miesięcznie
– składka do NFZ: 0 zł

ROLNIK
na 100 ha
– dochód (wg GUS) 23,9 tys. miesięcznie
– składka do NFZ: 94 zł

***
POCZET BIEDAROLNIKÓW:
Wicemarszałek Sejmu Eugeniusz Grzeszczak ma 2 ha pola warte pół miliona zł. Przychód za rok: 4,9 tys. zł. Dochód: 0.
Wiceprzewodniczący klubu ludowców Jan Łopata ma 2,2 ha warte 600 tys. zł. "Przychody ze sprzedaży produktów zaledwie pokrywają koszty" - twierdzi.

Wicepremier Janusz Piechociński ma ponad 7 ha. Dochód: 0. Franciszek Stefaniuk ma 11,3 ha (z oborą); dochód: 0.
Małopolski poseł Jan Sztorc od 37 lat prowadzi gospodarstwo rolno-hodowlane - 66 ha warte 1,5 mln zł; bez dochodów.
Waldemar Pawlak z 27 hektarów (wartych 1,6 mln zł) wyciągnął 80 tys. zł.

Wiceszef sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Jan Ardanowski z PiS, prowadząc "gospodarstwo wielokierunkowe" o pow. 14 ha (warte 1,5 mln zł), osiągnął roczny przychód 40 tys. zł, a dochód - 18 tys. zł. Inny wiceszef komisji, Leszek Maliszewski z PSL, z ponad 18 ha sadu (wartego 1 mln zł) ma przychód 220 tys. zł. Dochód: 0.

Jarosław Kalinowski, b. szef PSL i minister rolnictwa, z "gospodarstwa wielokierunkowego" 18,24 ha uzyskał 50 tys. przychodu i 20 tys. dochodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski