Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracownik w Polsce: samotny niewolnik na łasce pracodawcy

Zbigniew Bartuś
Związki zawodowe reprezentują głównie przemysł i budżetówkę
Związki zawodowe reprezentują głównie przemysł i budżetówkę FOT. WOJCIECH BARCZYŃSKI
Rynek pracy. 90 procent zatrudnionych w naszym kraju nie ma żadnej reprezentacji i nie może liczyć na niczyje wsparcie. To kuriozum na skalę całej Unii Europejskiej.

Zarabiająca miliardy globalna korporacja płaci swemu etatowemu pracownikowi w Berlinie, Paryżu i Amsterdamie 4 tys. euro miesięcznie, a w Krakowie – 3 tys. zł. I to coraz częściej nie na umowie o pracę, tylko zleceniu. Po odjęciu podatków, składek i innych kosztów w kieszeni zachodniego pracownika zostaje 3 tys. euro, zaś w kieszeni wykonującego identyczną pracę i równie wydajnego Polaka – 1,5 tys. zł.

Zachodnie firmy i tak płacą nieźle. Gorsze warunki pracy oferuje większość polskich mikrofirm. A zatrudniają 40 proc. rodaków.

– Normą jest praca na czas określony, dorywcza, na zlecenie, na czarno, a także samozatrudnienie, wolontariaty i staże – wylicza Jakub Grzegorczyk ze związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza.

Organizacje pracodawców tłumaczą, że z powodu zapóźnień komunizmu Polska jest wciąż słabo rozwinięta. 25 lat to zbyt mało, by przedsiębiorcy zgromadzili podobny kapitał jak Francuzi lub Niemcy. Nie mogą zatem płacić ludziom więcej, bo ich nie stać.

Coraz bardziej przeczą temu jednak dane makroekonomiczne. Ze statystyk GUS i Eurostatu jasno wynika, że koszty pracy w Polsce maleją, a to dlatego, że bardzo szybko rośnie wydajność – od początku stulecia ów wzrost przekroczył już 110 proc. Przeciętne wynagrodzenie – i tak nieosiągalne dla dwóch trzecich Polaków – wzrosło w tym czasie tylko o 80 proc.

Czyli: przedsiębiorcy coraz więcej pieniędzy zachowują dla siebie; potwierdzają to dane GUS o poziomie życia tej grupy. Co gorsza, o ile duże firmy zwiększają swe zyski i wydajność, inwestując w innowacje, to mali robią to nadal poprzez cięcie kosztów – dusząc płace.

Już dwa lata temu nasz biznes pobił rekord Europy: udział płac w PKB spadł poniżej 40 proc., choć dekadę temu przekraczał 50 proc. – Firmy mają pieniądze i mogłyby się nimi z załogami podzielić – uważa Adam Lach, wiceprzewodniczący małopolskiej „Solidarności”. Dodaje, że tylko naiwni mogą wierzyć, iż pracodawca zapłaci tyle, ile może. – On płaci tyle, ile musi – przyznaje Lach.

Tyle że w Polsce nie ma kto pracodawców zmuszać. To różni nas od Zachodu. – Standardem jest tam obowiązkowa przynależność wszystkich pracodawców do samorządu gospodarczego. My tego nie mamy i zrzeszonych w czymkolwiek jest tylko ułamek firm – mówi Andrzej Zdebski, prezydent krakowskiej Izby Przemysłowo-Handlowej.

Pracownicy też mają na Zachodzie silne reprezentacje – w postaci nie tylko central związkowych (w Skandynawii należy do nich 70 proc. pracowników!), ale też rad lub komitetów pracowniczych (jak w Niemczech i Francji).

W efekcie warunki pracy i płacy – dla całych branż – ustalane są tam w twardych negocjacjach dwu potężnych stron reprezentujących ogół pracowników i ogół pracodawców.

Ustalenia są wiążące: jeśli np. budowlańcy wywalczą minimum 20 euro za godzinę, to obowiązuje ono w każdej firmie budowlanej. Gdyby któryś przedsiębiorca płacił mniej, byłby ścigany zarówno przez związki, jak też innych pracodawców (jako nieuczciwa konkurencja) – przy wsparciu państwa.

W Polsce ponad 90 proc. pracodawców i pracowników nie należy nigdzie. Nie ma kto z kim ustalać warunków, dyktują je więc pracodawcy.

– Prywatyzacja oraz upadłość wielu przedsiębiorstw państwowych osłabiły znaczenie związków zawodowych, co wpłynęło na degradację pozycji pracownika względem pracodawcy – tłumaczy prof. Stanisław Owsiak z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Związki są wciąż aktywne w tradycyjnych bastionach, jak górnictwo, energetyka, poczta, mundurówka, budżetówka – agresywnie walczą tam o swoje, ale nikogo więcej nie reprezentują. A już na pewno nie 4,5 mln Polaków zatrudnionych bez stałej umowy o pracę.

Słabe związki bronią tylko siebie

Pracownicy są na polskim rynku pracy bardzo osamotnieni. To jeden z powodów pogarszania się warunków zatrudnienia.

Jeszcze w 1991 roku do związków należał co drugi pracujący Polak, a w dużych zakładach każdy. Jak dziś w Skandynawii i… śląskich kopalniach. Obecnie, na papierze, związki zrzeszają nad Wisłą blisko 2 mln z 16,6 mln pracujących, z czego OPZZ deklaruje 790 tys. członków, a NSZZ „Solidarność” – 680 tys. Faktycznie liczba członków jest zapewne mniejsza i maleje.

– Silne organizacje mamy w starych zakładach, jak huty Mittala czy „tytonie” Philipa Morrisa, w szkolnictwie. Trudniej jest w handlu. Często działamy tam jak w stanie wojennym, w warunkach konspiry – mówił nam Adam Lach z małopolskiej „S”, gdy tworzyliśmy ranking największych organizacji w Polsce. Liczebniejsze od związków okazały się koła działkowców i żywego różańca.

Związkowcy próbują się instalować w nowych branżach i firmach, ale w wielu miejscach dochodzi do zastraszania i dyscyplinarnego zwalniania założycieli organizacji. W sądach takie sprawy ciągną się latami, co zniechęca pracowników. Problem pogłębia antyzwiązkowe nastawienie większości Polaków.

– Prywatyzacja oraz upadłość wielu przedsiębiorstw państwowych osłabiły znaczenie związków zawodowych i pozycję pracownika względem pracodawcy. A pozycja pracodawców została wzmocniona przez różne organizacje reprezentujące ich interesy w relacjach z instytucjami państwa – opisuje prof. Stanisław Owsiak z UEk. Dodaje, że problem pogłębiło zaniechanie rozmów w ramach tzw. Komisji Trójstronnej – rządu, związkowców i pracodawców. Pracownicy zostali w ten sposób opuszczeni przez państwo.

Topnieniu szeregów związków sprzyja restrukturyzacja kolei, energetyki, telekomunikacji, poczty, a także szkół – co czwarty związkowiec działa w oświacie i ochronie zdrowia, co piąty w górnictwie i przemyśle. W innych branżach lawinowo przybywa ludzi na umowach śmieciowych, a ci nie mogli się dotąd zrzeszać. Świeże orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego ma to zmienić, ale zapewne nie poprawi sytuacji osób na śmieciówkach.

Witold Sochacki z małopolskiej Federacji ZZ sądzi, że bez zmiany ustawy pozycja pracowników będzie nadal słabnąć.

– Siłę związków zmniejsza też ich niebywałe rozdrobnienie – dodaje Józef Król z OPZZ. Oficjalnie w Polsce działa… ponad 6 tysięcy organizacji związkowych. Można należeć równocześnie do kilku, więc w niektórych kopalniach działaczy jest więcej niż pracowników. Za to w sąsiednich firmach związków nie ma wcale i pracownicy zdani są na łaskę pracodawców.

Nic dziwnego, że dominuje wśród nich strach i frustracja. Ludzie są coraz mniej zadowoleni, ale zarazem nieskłonni do buntu. Mimo nieporównanie gorszych warunków pracy, Polacy strajkują trzy razy mniej niż Niemcy. Choć tamtejsi pracownicy dysponują skutecznymi narzędziami dochodzenia swoich praw i podwyższania płac bez potrzeby strajków.

Znany prawnik, mec. Lech Obara, podkreśla, że bez zorganizowania się w związki pracownicy nie są w stanie skłonić pracodawcy do poprawy warunków. Przykładem może być portugalska Biedronka, gdzie jeszcze dekadę temu warunki były koszmarne, a dziś należą do najlepszych w polskim handlu. Zdecydował o tym bunt pracowników, utworzenie organizacji i walka o swoje, także w sądzie.

Osamotnieni pracownicy, pozbawieni wsparcia państwa, decydują się jednak na walkę rzadko. A największe centrale związkowe, nawet wtedy, gdy jak teraz zabiegają o płacę minimalną 2 tys. zł „dla wszystkich” – nie reprezentują 4,5 mln osób zatrudnionych poza kodeksem pracy i około miliona harujących na czarno. Przepisy o płacy minimalnej obejmują bowiem wyłącznie etatowców. I to tylko teoretycznie.

– W większości firm fikcją są gwarancje minimalnego wynagrodzenia i czasu pracy – przekonuje Jakub Grzegorczyk z Inicjatywy Pracowniczej.

Doraźnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie płacy minimalnej za godzinę – niezależnie od formy zatrudnienia (umowa o pracę, zlecenie, o dzieło…) – i jej bezwzględne egzekwowanie przez Państwową Inspekcję Pracy oraz ZUS. Prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, ostrzega jednak, że nie można wprowadzić jednolitej stawki dla całej Polski, bo to wykończy firmy i legalne miejsca pracy w Polsce B i C, gdzie już dziś płaca minimalna bywa marzeniem, a standardem jest szara strefa. Wynika to także z mizernej kondycji tamtejszych mikroprzedsiębiorców, którzy sami walczą o przeżycie.

Według GUS przeciętna płaca w mikroprzedsiębiorstwach (do 9 osób), których jest w Polsce 1,8 miliona, wynosiła w 2013 r. 2145 zł, czyli mocno poniżej średniej krajowej (3837 zł), a niewiele więcej od płacy minimalnej.

Profesor zwraca też uwagę na lokalne zróżnicowanie płac: Warszawa zarabia o połowę więcej niż Kraków, a ten z kolei dwa razy więcej niż tzw. prowincja. Zatem w dużych miastach podniesienie płacy minimalnej niczego nie zmieni, a w terenie może wypchnąć jeszcze więcej ludzi do szarej strefy.

Business Centre Club proponuje wprowadzenie zróżnicowanej płacy minimalnej w poszczególnych powiatach i dodatkowo inne stawki dla mikrofirm i pozostałych przedsiębiorstw.

[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski