Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słamomir Szmal. Przystanek do wielkiej kariery

Jerzy Filipiuk
Szmal jako gracz Hutnika (potem Warszawianka, Wisła Płock, Lubeka, Rhein-Neckar Loewen i Vive Kielce)
Szmal jako gracz Hutnika (potem Warszawianka, Wisła Płock, Lubeka, Rhein-Neckar Loewen i Vive Kielce) FOT. WACŁAW KLAG
Piłka ręczna. Kapitan polskiej reprezentacji i czołowy bramkarz świata SŁAWOMIR SZMAL z sentymentem wspomina grę w Hutniku Kraków.

– W Tauron Arenie Kraków będziemy rozgrywać wszystkie mecze podczas mistrzostw Europy. Będzie ona naszym drugim domem. Dlatego dla nas jest bardzo ważne, żebyśmy się czuli w niej jak najlepiej – mówi 36-letni Sławomir Szmal, który dziś razem z kolegami z kadry zagra w towarzyskim meczu z Danią, a w stycz­niu ma po­prowadzć „biało-czerwonych” do boju w turnieju Euro 2016.

W krakowskim obiekcie wys­tąpił na razie tylko raz – 2 maja – w spotkaniu z Egiptem (27:20) podczas turnieju, w którym rywalami naszej drużyny były także Rumunia i Brazylia. Ale, podobnie jak i inni kadrowicze, bardzo go chwali i uważa go za „naszą twierdzę”.

Najpiękniejsze w sporcie

Dzisiejsze starcie z wicemist­rzem Europy będzie trzecim i zarazem ostatnim meczem naszej reprezentacji w Tauron Arenie Kraków przed ME.

– Lepiej byłoby wystąpić w niej tuż przed mistrzostwami Europy, ale trzeba pamiętać, że kadra musi grać także w innych miastach – zauważa Szmal.

On i jego koledzy byli bardzo zadowoleni z atmosfery, jaką stworzyli kibice. Na podobną liczą także i dziś, i podczas ME.

– Nasza reprezentacja pot­rafi dostarczać emocje. Swoją markę zbudowała dzięki ogromnej waleczności, swemu charakterowi, umiejętności wyjścia z trudnych sytuacji – mówi Szmal.

– A jeśli zawodnicy dają z siebie wszystko, to przekłada się to na zachowanie kibiców, którzy ich bardzo dopingują. Atmosferę tworzy się w trakcie meczu. Gdy drużyna prowadzi różnicą 15 bramek – emocji nie ma. Gdy walczy do końca – fani jej pomagają. I to jest najpiękniejsze w sporcie. Zawsze staramy się robić wszystko, żeby nie zawieść naszych fanów, żeby byli zadowoleni i zapełniali trybuny. Liczymy, że tak będzie także podczas Euro 2016.

Kłopoty z przeprowadzką

Dla Szmala majowy turniej był – w odróżnieniu od innych naszych kadrowiczów – nie pierwszym występem w Krakowie, ale powrotem do miasta, w którym w latach 1997-1999 grał w miejscowym klubie – Hutniku.

Jak trafił na Suche Stawy?

Wcale nie palił się do opuszczenia rodzinnego Zawadzkiego (woj. opolskie), nawet gdy miał oferty z Pogoni Zabrze i Warszawianki. Tym bardziej że w 1995 roku poznał Anetę, swą pierwszą miłość w życiu i, jak się potem okazało, przyszłą żonę. W miejscowej Stali grał do 1996 roku. Kolejny sezon spędził w Gwardii (WKW) Opole. Gdy ten klub upadł , myślał nawet o zakończeniu kariery.

Wszystko zmieniło się, gdy jesienią 1996 roku na obozie kadry Polski juniorów w Dzier­żo­niowie Szmala poznał były świetny bramkarz Hutnika Marek Gonciarczyk. Miał on już wcześniej sygnał od swego przyjaciela, byłego reprezentanta kraju, Antoniego Przybeckiego z Opola o utalentowanym graczu. 18-latek był zainteresowany wyjazdem do Krakowa, ale nie od razu trafił do Hutnika.

– Przepychanki w sprawie jego przyjścia trwały kilka miesięcy. Działacze nie wierzyli, że odkryłem talent. Nie było porozumienia na linii Stal – Hutnik – wyjaśnia Gonciarczyk.

Debiut i... pożegnanie

Szmal w krakowskim klubie zadebiutował dopiero w maju nas­tępnego roku. I to w ostatnim meczu sezonu, z Anilaną Łódź. Był to zarazem, jak się później okazało, ostatni w historii wys­tęp Hutnika w ekstraklasie.

Przez dwa kolejne sezony grał w II lidze. W obu Hutnik walczył o awans.

W pierwszym sezonie był o krok od spełnienia marzeń. A raczej o... 30 minut. W decydującym meczu, na trzy kolejki przed końcem rozgrywek, Hutnik do przerwy prowadził u siebie z AZS AWF Biała Podlaska aż 16:9, w czym była duża zasługa kapitalnie broniącego Szmala. W ostatnich dwóch kwad­ransach roztrwonił jednak zaliczkę i przegrał jedną bramką. AZS AWF uzyskał 2 punkty przewagi nad Hutni­kiem i nie pozwolił mu już się dogonić.

Trenera Zbigniewa Podolskiego zastąpił Jan Sowa. Hutnicy dzielnie walczyli i zbierali punkty. W wielu meczach podporą drużyny był świetnie spisujący się Szmal, który np. w spotkaniu z MMTS obronił aż cztery rzuty karne. Na zakończenie sezonu cieszyli się zajęciem pierwszego miejsca w II lidze.

– Gdy awansowaliśmy do ekstraklasy, myślałem, że możemy powalczyć o utrzymanie. Niestety, nikomu z zarządu klubu nie zależało na naszej sekcji – nie kryje żalu.

Niechciani w klubie

Sukcesy drużyny nie szły w parze z operatywnością działaczy, którzy nie interesowali się nią, bo ważniejsi byli piłkarze nożni. Zaległości finansowe wobec graczy i trenerów spowodowały, że pod koniec sezonu przed me­czem z San Pellegrino Łódź hutnicy wyszli na boisko z 15-minutowym opóźnieniem, by zwrócić uwagę na swe problemy.

Podolski, który został dyrektorem klubu, w styczniu 1999 roku wypowiedział umowę o pra­cę, nie chcąc firmować działań zarządu klubu. Uważał je za destrukcyjne i pozoranckie.

Także trener Sowa nie mógł liczyć na wsparcie ze strony klubu. Gdy został poproszony o wyceny graczy – a większości z nich wygasały kontrakty (jednym z wyjątków był Szmal) – stało się jasne, że drużyna ulegnie rozsypce albo w najlepszym razie dużym zmianom.

Po zakończeniu sezonu drużyna została najpierw zgłoszona do rozgrywek ekstraklasy, potem z nich wycofana, a sekcja została definitywnie rozwiązana! Działacze nie potrafili drużynie zapewnić środków finansowych do występu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tak zakończyła żywot sekcja, której gracze zdobyli po trzy tytuły mistrza kraju i Puchary Polski.

Słoik dżemu i pierogi

Mimo takich perypetii Szmal z wielkim sentymentem wspomina pobyt w Hutniku.

– Była bardzo fajna drużyna, w której panowała świetna atmosfera. Mieliśmy zgrany kolektyw, co nie często się spotyka – opowiada. – Mieszkałem na
osiedlu Słonecznym – razem z Marcelem Grzej­sz­czakiem i Januszem Wawrzyniakiem. Klub miewał wobec zawodników zaległości finansowe. Były tygodnie, że moje wyżywienie opie­rało się na słoiku dżemu, a pójście raz w tygodniu do baru na pierogi było wydarzeniem. Na szczęście byłem wtedy sam, Aneta mnie tylko od­wiedzała, nie musiałem utrzymywać rodziny.

Szanując wszystkich trenerów Hutnika, którzy go prowadzili (pierwszym, krótko, był Boguchwał Fulara), szczególnie miło wspomina Sowę.

– Jemu zawdzięczam najwięcej. Poświęcał mi swój czas, spotykał się ze mną rano i prowadził dodatkowe treningi. To on mnie zachęcił, żebym się uczył w technikum. Gdy prowadził Hutnika – a nie był on takim faworytem rozgrywek jak rok wcześniej – zbudował fajną atmosferę w drużynie, miał bardzo dobry kontakt z zawodnikami – podkreśla Szmal.

Jak stachanowiec

W Hutniku grało wtedy kilku utalentowanych graczy, m.in. Grzegorz Balicki, Krzysztof Chrabota i Andrzej Kier­czak. Drugim bramkarzem był Rafał Tryliński. Ale to o Szmalu nietu­zinkową opinię wydaje Gonciar­­czyk: – Pracowity był do bólu, jak stachanowiec. Miał ref­leks, mocną psychikę, był szybki, dobrze się ustawiał. Gdyby wcześniej przyszedł do klubu, to Hutnik nie spadłby z ekstraklasy.

Jego opinię potwierdza trener Sowa: – Szmal był tytanem pracy. Gdy graliśmy sparing na dwie bramki, a dla niego zab­rakło miejsca w bramce, prosił, by mógł sam potrenować. Ja takiego człowieka w piłce ręcznej więcej nie spotkałem.

A Fulara tak charakteryzuje Szmala: – Jako bramkarz miał słabe warunki fizyczne, ale znakomity refleks, był od­ważny, umiał analizować grę, świetnie realizował zadania trenera, był bardzo chętny do pracy.

Co na to sam zainteresowany? – Źle się czuję, gdy nie zrobię sobie dodatkowego treningu. Jeśli mi coś nie wychodzi podczas zajęć, to – będąc profes­jonalnym zawodnikiem – muszę nad tym pracować, a nie szukać wymówki u innych – mówi.

Usportowiona rodzina

Ogromna pracowitość młodego hutnika wynikała z jego charakteru. Choć próbował sił w tenisie stołowym i piłce... nożnej (w Stali Zawadzkie), pos­tawił na handball. – Futbol był zbyt nudny, bo było w nim mało akcji dla bramkarza – tłumaczy.

Piłkę ręczną uprawiały aż cztery osób z jego rodziny: mama Maria w szkole, tata Kazimierz w Stali Zawadzkie (15 lat jako rozgrywający), siostra Beata w juniorkach Stali, a brat mamy Andrzej Mientus w Stali, Gwardii Opole, Śląsku Wrocław i TV Huettenberg (79 meczów w kadrze, brąz MŚ 1982). Druga siostra Aleksandra grała w szkole w siatkówkę, a brat Adam był kulturystą. Potem jego rodzina powiększyła się o żonę Anetę, która także była piłkarka ręczną, i to... bramkarką. Ich 11-letni syn Filip też biega za piłkę. Ale futbolową.

Wychowywany w tak usportowionej rodzinie mały Sławek szybko chłonął tajniki piłki ręcznej i rozwijał talent. Przez pewien czas trenował go ojciec, podpatrywał także grę wujka-bramkarza. Już jako 15-latek zadebiutował w seniorach Stali.

Boisko zamiast szkoły

Piłka ręczna dla młodego chłopca była najważniejsza. Nie interesowały go dyskoteki, imprezy, wypady z kolegami.

– Nie ciągnęło go do tego, nie lubił nocnego życia. Do dziś taki jest. Nigdy nie sprawił nam przykrości. Często do nas dzwoni, jak tylko ma czas, wpada do domu, choćby na jeden dzień. – mówi mama Szmala. A dopytywana o syna jako ucznia, przyz­naje: – Uczyć się nie chciał. Trzeba było go gonić do nauki. Liczyła się tylko piłka.

Dziś jest dumna, że syn skończył Wyższą Szkołę „Edukacja w Sporcie” w Warszawie, a obecnie studiuje na AWF we Wrocławiu (specjalność: menedżer sportu).

Rok młodszą od siebie Anetę widywał na treningach Stali, ale – jak zaznacza – poznali się na nocnym czuwaniu w kościele w Zawadzkiem.

1 lipca będą obchodzić 20-lecie małżeństwa. Żona nie jeździ za nim na wielkie turnieje. Nie chce bowiem, żeby rozpraszała jego uwagę, woli skupić się na grze. W lipcu wybierają się na Maltę, gdzie będą nurkować w grotach na Gozo.

Człowiek bez wad?

Znakomity sportowiec, wzór profesjonalisty, ulubieniec kibiców, przykładny syn, ojciec oraz mąż, sympatyczny człowiek. Mężczyzna-ideał, człowiek bez wad? Ależ nie, ma ich sporo...

– Kiedyś kafelki w przydomowej kotłowni kleiłem aż przez trzy tygodnie. Bo jak coś robię, to chcę to robić bardzo dok­ładnie. I poczytałem sobie o tym klejeniu. Nie mam głowy do dat. Ostatnio zapomniałem o urodzinach żony. Miała je 2 czerwca. Przypomniała mi o nich moja siostra Beata. Dos­tałem od niej sms-a, gdy siedziałem na fotelu u dentysty – mówi.

Czasem wpada z żoną do Krakowa. Uwielba Rynek Główny i Kazimierz. Świetnie się tam czuje. Ostatnio wybrał się na Rynek posłuchać jazzu. Z Anetą lubi nurkować na Zakrzówku.

– W Krakowie wykonałem bardzo ważny krok w mojej karierze. Pierwszy raz zagrałem w eks­traklasie. I chętnie zawsze wracam do tego miasta – zapewnia popularny„Kasa”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski