Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Felieton na Dzień Dziecka

Liliana Sonik
Cały ten zgiełk. Na okładce prasowej znalazła się kiedyś fotografia noworodka. Dziecko z pokrytą krwią, wykrzywioną twarzyczką pokazano w bezwzględnej konwencji, odarte z intymności. Wystawione na widok publiczny, budziło szok i przerażenie, choć rzeczywistość jest zupełnie inna: dla rodziców (a może i lekarza) pojawienie się dziecka jest cudem.

Ta fotografia uzmysławia, że bez miłości posiadanie dziecka byłoby katuszą, na którą nikt by się nie wystawiał. Wiemy, co to nieprzespane noce, choroby, dni i lata strawione na tłumaczeniu, towarzyszeniu, konfrontacjach, zaspokajaniu podstawowych, i nie tylko, potrzeb. Tej czułości nie zapewni żadna instytucja. Problem w tym, że współcześni rodzice są bardzo osamotnieni. Współczuję im. Zazwyczaj mieszkają z dala od własnych rodziców i rodzeństwa, są zabiegani i poddani potężnej presji lęków i aspiracji. A przecież dziecko to ogromna radość.

Teorii pedagogicznych było na przestrzeni wieków sporo. Nikt jednak nie poszedł tak daleko jak ideolodzy komunizmu. Opisuje to znawca socrealizmu prof. Wojciech Tomasik: „Mówiło się, że zadaniem domu jest przede wszystkim wychowanie nowych obywateli” (idea ta powróciła w publicystyce Magdaleny Środy). „Dom miał być odciążony przez szereg instytucji wychowawczych: szkołę, organizacje młodzieżowe, kluby sportowe. Te instytucje miały przejąć odpowiedzialność za wychowanie nowego człowieka. Podkreślano, że jeśli w wychowaniu zdarzają się jakieś błędy lub niepowodzenia, to swe źródła mają na pewno w domu. Zestawienie wychowania domowego i wychowania przez kolektyw zawsze wychodziło na korzyść kolektywu”.

A jak jest dzisiaj? Znajomy twierdzi, że domy starców to rewanż dzieci za żłobki. Chyba ma rację. Tylko że w tych sprawach nie zawsze decyduje dobra wola lub jej brak, ale mechanika życia społecznego w danym miejscu i czasie. Inne były potrzeby i kryteria dostatku, gdy robotnik (jeśli miał pracę) mógł satysfakcjonująco utrzymać żonę i sześcioro dzieci, a inaczej jest w epoce, gdy absolwent(ka) uniwersytetu nie jest w stanie utrzymać rodziny z dwójką dzieci.

Dziecko (na szczęście?) odbiera swobodę ruchów. Też kosztuje. Ci, którzy wszystko liczą, policzyli, że wychowanie jednego dziecka oznacza wydatek – między 400 tysięcy a 1,5 miliona złotych. Suma robi wrażenie, na ewentualnych przyszłych rodzicach również... Zwłaszcza gdy babcię musi zastąpić wynajęta niania, a maluch od kołyski ma mieć wszystko, co mają inne dzieci.

A przecież jeszcze nikt na łożu śmierci nie żałował, że nie pracował więcej, by odłożyć więcej pieniędzy. Za to wiele osób żałuje, że nie miało więcej dzieci. I wcale nie ze względu na zagrożenie domem starców. Nawet nie dlatego, że czują się samotni. Po prostu z upływem lat dostrzegamy, ile dzieciom zawdzięczamy. Dziecko daje więcej, niż dostaje: uczy miłości, tworzy rodzinę, zmusza do odpowiedzialności, daje dobrą energię, a nawet – i to jest kompletna nowość – wprowadza rodziców w zawiły świat nowych technologii. Niezależnie od wszystkiego jest źródłem nadziei.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski