Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Winkler wojował z Sowietami u boku sławnego Lwa Panczsziru

Piotr Subik
Jacek Winkler jako mudżahedin w Afganistanie
Jacek Winkler jako mudżahedin w Afganistanie Archiwum
Pojechał do Afganistanu bić się z Armią Czerwoną. To była słuszna walka u boku dzielnych ludzi. Widział sowieckie zbrodnie – wymordowane całe wioski, zgwałcone kobiety, dzieci z rękami urwanymi przez wybuchy bomb. Opowiadał o tym w Polsce, Europie i Ameryce

Na starych zdjęciach widać niemłodego, łysiejącego mężczyznę, z mocno posiwiałą brodą i wąsami oraz zuchwałym błyskiem w oku. Czasem na głowie ma pakol, czyli beret z wielbłądziej wełny, bardzo popularny w Afganistanie, a czasem w ręku – równie powszechny w tym kraju – karabin maszynowy Kałasznikowa.

– Często pytano go, ilu Rosjan zabił. Odpowiadał, że jak to na wojnie, kule latały w obie strony… – zapamiętała Bożena Jasiak, w okresie PRL animatorka działającego w ukryciu Wydawnictwa Biblioteka Wolnej Myśli, potem szefowa podziemnej poligrafii małopolskiej „Solidarności”. A także towarzyszka życia Jacka Winklera, który po stronie mudżahedinów, ludowych bojowników zaangażował się w walkę z Sowietami okupującymi Afganistan. Towarzysza broni Ahmada Szaha Masuda, tadżyckiego dowódcy okrzykniętego mianem Lwa Panczsziru, od nazwy doliny w północno-wschodnim Afganistanie, w której stworzył bastion niedostępny dla Armii Radzieckiej.

Niewiele pamiątek zostało jej po Winklerze. Chusta, którą nosił w Afganistanie, sterta zdjęć wykonanych we Francji i w Polsce, a także sześć pożółkłych egzemplarzy „Biuletynu Afgańskiego” z lat 1986–1989, w którym przybliżał zbrodnie Sowietów dokonane pod Hindukuszem. Bo w Polsce propaganda była komunistyczna – Afgańczycy rzekomo z uśmiechem witali wyzwolicieli…

Legenda Mudżahedina
– Surowy, zasadniczy, ale przy tym bardzo ciepły. Było w nim coś życzliwego – Bożena Jasiak wspomina Jacka Winklera w swoim mieszkaniu w krakowskim Podgórzu. Poznała go w redakcji „Kontaktu” Mirosława Chojeckiego w Paryżu, dokąd wysłano ją w 1988 r., by świat mógł usłyszeć o Międzynarodowej Konferencji Praw Człowieka organizowanej w Mistrzejowicach.

Ona była chora, a Winkler akurat wyjeżdżał, więc pozwolił jej zamieszkać u siebie, w małym mieszkanku w oficynie kamienicy przy Boulevard de la Chapelle, w XVIII dzielnicy. Nie pozwolił się jej wyprowadzić, gdy już była zdrowa. Poczuła, że się zakochała; mimo że był 20 lat od niej starszy. Z żoną Marią od dawna żył w separacji (nie rozwiódł się, bo mówił, że nie zostawia się starych żon, jak i nie przesadza się starych drzew), czasem odwiedzała ich jego córka Anna z Chamonix. Prowadził firmę budowlaną, w której zatrudniał Afganów – nigdy nie mówił o nich Afgańczycy, bo uważał ich za naród, i uciekających przed uciskiem komuny Polaków. Sam też nie unikał pracy fizycznej. Gdy malował ściany, to porządnie, gdy kładł gładzie – były proste jak lustro. Dało się z tego wyżyć, nie klepali biedy.

Otaczała go już wtedy legenda mudżahedina. Miał za sobą dwie wizyty w Afganistanie, tournee z prelekcjami o tym kraju po ośrodkach akademickich w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Meksyku. A także występy w Radiu Wolna Europa.

Ale w Polsce i w Europie znany był wcześnie z czegoś innego – z zawieszenia 13 grudnia 1983 r., a więc w drugą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce (choć według innych źródeł stało się to 15 sierpnia 1983 r.), na szczycie Mont Blanc (4810 m n.p.m.) dwóch biało-czerwonych flag. Na większej widniał charakterystyczny logotyp „Solidarności”, zaś na mniejszej napis: „Solidarność z walką ludu afgańskiego” („Solidarite avec la lutte du peuple afghan”). Dwie dekady wcześniej wyjechał z Polski. Nie potrafił żyć w kraju zależnym od Sowietów. Takie wychowanie wyniósł z domu rodzinnego.

Z fałszywym paszportem
Urodził się 1 lipca 1937 r. w Toruniu, ale dzieciństwo i młodość spędził w Milanówku. Podczas wojny była to nieformalna stolica Polskiego Państwa Podziemnego zwana „małym Londynem”. Do tego dziadek walczył w postaniu styczniowym. Przesiąkł więc patriotyzmem i antykomunizmem. Zaczął studia na architekturze, ale przeniósł się na historię sztuki; wszystko to w Warszawie. Od dziecka kochał wspinaczkę i Tatry. Pasję zaszczepił w nim ojciec Ignacy Adam, milanowski społecznik. Po nim miał też imię, bo w papierach wpisano mu Adam Jacek.

W 1965 r. wyjechał na zaproszenie przyjaciela do Francji. Plan miał jeden – zaciągnąć się na statek wielorybniczy. – Oczytał się w dzieciństwie książek podróżniczych, był żądny przygody – uśmiecha się Bożena Jasiak. Lubował się szczególnie w powieściach Josepha Conrada.

Pomysł dalekomorskich podróży spalił na panewce, dlatego we Francji zarabiał pieniądze na różne sposoby – pracował w hucie ołowiu, jako bagażowy na lotnisku, kreślarz w pracowni architektonicznej itp. Ale też fotografował, malował, rysował, często na starych kartonach.

Od 1968 r. ze znajomymi z Klubu Wysokogórskiego w Warszawie zaczął przerzucać do Polski egzemplarze paryskiej „Kultury” i książki wydane przez Instytut Literacki. Wszystko odbywało się w Tatrach, gdzie na granicy z Czechosłowacją dokonywano dyskretnej wymiany plecaków z zakazaną zawartością – bo na Zachód wędrowały druki dotyczące wydarzeń polskiego Marca 1968 r. W połowie 1969 r. doszło do wsypy, w ręce Służby Bezpieczeństwa wpadła m.in. zatrzymana przez czechosłowackie służby Maria Tworkowska, przyszła żona Winklera. Po procesie w 1970 r. skazano ją na 3,5 roku więzienia, ale wyrok skrócono o połowę na skutek amnestii ogłoszonej z okazji 25-lecia PRL.

Niespełna dekadę później, 25 grudnia 1979 r., Sowieci wkroczyli do Kabulu. Obalono przywódcę Demokratycznej Republiki Afganistanu Hafizullaha Amina, a rządy przeszły w ręce Babraka Karmala, wasala Moskwy i wieloletniego agenta KGB. Wieści o agresji szybko dotarły do Paryża. I o oporze partyzantów też. „Sowieci nie są w stanie zgnieść oporu afgańskich górali. Zdałem sobie sprawę, że mit o niezwyciężonej Armii Czerwonej, na którym opiera się system, zaczyna się rysować. Był to moment zwrotny w moim życiu. (…) Potem poznałem Afganistan i pokochałem, i starałem się służyć ich sprawie najlepiej, jak umiałem” – wspominał po latach Jacek Winkler.

Nie poprzestał na poparciu dla Afganów poprzez wetknięcie flagi na Mont Blanc. Podczas obchodów 1 Maja w Paryżu obwiesił okolicę plakatami z rysunkiem śmigłowca z czerwoną gwiazdą, zrzucającego bomby na szpital z czerwonym krzyżem. Na afiszach „Kocham pokój” doklejał karteczki „w Afganistanie”. Zaczął też szukać sposobu na wyjazd pod Hindukusz. Pomysł miał taki: jako wytrawny alpinista przeszkoli mudżahedinów we wspinaczce i transporcie drogami górskimi sprzętu i broni. W 1982 r. nawiązał kontakt z afgańską emigracją we Francji. Z fałszywym paszportem udało się mu trzy lata później przedostać do Afganistanu przez pakistański Peszawar. Wymagało to odwagi, a nie brawury. Później pojechał tam jeszcze w 1987 r. – już z pieniędzmi zebranymi dla Masuda w Ameryce. Będąc tam, gościł w Białym Domu, gdzie przekonywał administrację o potrzebie przekazania mudżahedinom pocisków ziemia-powietrze stinger, które odwróciły los wojny w Afganistanie.

Sowieckie zbrodnie
Najgorszą rzeczą, jaką zobaczył w Afganistanie, była wioska, w której Sowieci wszystkich wymordowali. Poodcinali im głowy i bawili się w ich przekładanie – do ciała kobiety dopasowywali męską i na odwrót. Widział też wejście okupanta do wioski w poszukiwaniu mężczyzn w wieku poborowym. Kobiety gwałcili, tym w ciąży rozcinali brzuchy, a później wrzucali do chałup odbezpieczone granaty. Było to w dystrykcie Czardara. Zginęło łącznie 630 osób. Zapamiętał też „zabawki”, które Sowieci zrzucali z nieba – a potem urywały dzieciom ręce i nogi lub kiereszowały je na śmierć.
Nie opowiadał o tym na lewo i prawo, choć chętnie dzielił się wiedzą o zbrodniach sowieckich w Afganistanie. Przywiózł stamtąd masę fotografii.

– Nie od razu dopuścili go do Masuda, nie od razu dali do ręki broń. Długo to trwało, zanim go zaakceptowali – opowiada Bożena Jasiak. – Pojechałem tam bić się z Armią Czerwoną. Walczyłem, bo to była słuszna walka u boku dzielnych ludzi. Pokochałem ich za styl, za odwagę i serdeczność, choć nie ukrywam, że nie mają łatwego charakteru. To, że mnie przyjęli do siebie, uznałem za wielkie wyróżnienie_ – _mówił w 2001 r. podczas otwarcia wystawy „Afganistan w ogniu” w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie. Choć nie byli zainteresowani nauką wspinaczki, przyjęli go jak swego, nadali imię Adham Khan, honorowy tytuł przywódcy. A on mówił o mudżahedinach: „Tym razem to im przypadł honor walki o wolność naszą i waszą”. Akceptowali to, że na szyi ma krzyżyk; twierdzili, że chrześcijańska wiara jak islam opiera się na Księdze. On akceptował wszy, brud i głód.

Będąc u boku Masuda łącznie siedem miesięcy, Winkler pisał do przyjaciela we Francji: „Wprawdzie Bolszewi jeszcze całkiem nie obaliłem, ale jestem na dobrej drodze”.

Komendant Masud był synem oficera afgańskiej królewskiej armii, nie przyjął władzy narzuconej przez Sowietów. Zaszył się w dolinie Panczsziru (Dolina Pięciu Lwów) nieopodal Kabulu i przez kilka lat udowadniał Armii Radzieckiej, że niewiele może zdziałać w tak trudnym terenie. Jego niewielki z początku oddział (20 ludzi) rozrósł się do tego stopnia, że był w stanie odeprzeć kilkanaście ofensyw Sowietów. Partyzantom sprzyjało ukształtowanie terenu – dolina była długa i szeroka, otaczały ją wysokie szczyty. Atakowali kolumny sowieckie z granatników, dochodziło do regularnej wymiany ognia, po której znikali nie wiadomo gdzie. Skutecznie paraliżując próby przerzutu dowieckiego sprzętu przez tunel pod przełęczą Salang.

Ale Masud nie patrzył na Sowietów z nienawiścią, przewidywał, że po wojnie jego kraj będzie handlował z ZSRR, bo przecież byli sąsiadami.

Pamięci Winklera i Masuda
Bogdan Klich, późniejszy minister obrony narodowej i senator, a wówczas uczestnik opozycyjnego Ruchu „Wolność i Pokój”, spotkał się z Jackiem Winklerem w jego mieszkaniu w Paryżu. Był 1987 r. Przez kilka dni dyskutowali długo w noc, przy winie. To były bardzo pożywne rozmowy.

– Jego serce biło polskim i afgańskim rytmem. Mnie się wydaje, że uważał, iż to, co się dzieje w Afganistanie, ma dalece idący wpływ na polską przyszłość. I miał rację. Wyjście Armii Czerwonej z Afganistanu było preludium do wyjścia Armii Czerwonej z Europy Wschodniej – opowiada Bogdan Klich.

Dlatego, kiedy w 2008 r. polscy żołnierze – w ramach sił ISAF – brali na siebie odpowiedzialność za afgańską prowincję Ghazni, Klich podjął decyzję o nadaniu ich głównej bazie imienia Jacka Winklera. Z czasem też tablica pamięci legendarnego komendanta Masuda – zamordowanego w 9 września 2001 r. w Tacharze na zlecenie lidera Al-Kaidy Osamy bin Ladena – zawisła w jego mauzoleum w dolinie Panczsziru. Po polsku, angielsku i w języku dari napisano na niej: „Bohaterowi mojej młodości”. – Miejscowa ludność, zwłaszcza Tadżycy, nie kryli wzruszenia. Byli wśród nich brodaci, siwi starcy, towarzysze broni Masuda, ci, którzy zbrojnie wystąpili przeciw najeźdźcy. Zobaczyłem w ich oczach łzy i mnie też się łzy puściły – wspomina Bogdan Klich.

Tablica poświęcona Masudowi wciąż wisi w dolinie, ta pamięci Jacka Winklera po wyjściu naszego wojska z Afganistanu trafiła do Muzeum Narodowego w Krakowie. Pomnik postawiono mu kilka lat temu w Milanówku.

Na Mont Blanc po śmierć?
Po 1989 r. Jacek Winkler bywał w Polsce, dobrze czuł się w Krakowie, ale nigdy nie myślał, żeby wrócić do ojczyzny na stałe. Mimo że koledzy oferowali, że jeśli nie znajdzie pracy, będą go utrzymywać. Nie zrzekł się polskiego obywatelstwa.

„Miał niespożytą energię życiową. Nawet będąc 60-latkiem witalnością zawstydzał o wiele młodszych od siebie, nie porzucił zwyczaju zjeżdżania po poręczy schodów, zawsze miał wiele projektów na przyszłość” – wspominała go po śmierci Marta Kielczewska, której ojciec był jego przyjacielem. Mówił też, że człowiek powinien tak żyć, żeby w każdej chwili mógł wyjść z domu i nie musiał do niego po nic wracać. Nosił się po wojskowemu, w kieszeni kamizelki miał zawsze drobne dla żebraków. Ufał ludziom.

Bożena Jasiak była już w Krakowie, szukała sposobu na nowe życie w Polsce, gdy zadzwonił, że wybiera się na Mont Blanc. Odparła, że mowy nie ma, przecież lekarz nie pozwala – miał kłopoty z ciśnieniem. Ale jemu nie dało się czegoś nakazać czy zakazać. Kilka dni potem zadzwonili żandarmi, że znaleźli go leżącego w śniegu, z plecakiem na plecach na Mont Maudit (4465 m n.p.m.). To musiało być coś nagłego, przecież sam ją uczył, że w razie czego rozkłada się śpiwór i czeka aż przyjdzie pomoc. A on nie miał na to czasu. Nie było sekcji zwłok. Były za to pogłoski, że szedł na Mount Blanc po śmierć. – Czy to było samobójstwo? Jacek zawsze powtarzał, że nie chce być stary. I że będzie się wspinał, dopóki ręka nie wytrzyma… Ale to nie była wspinaczka – mówi Bożena Jasiak.

Koledzy alpiniści pisali o nim „człowiek wielkiej prawości” oraz „niezawodny przyjaciel”. Pochowała go 15 października 2002 r. w Chamonix. Tak jak sobie życzył – chciał być blisko gór. Nigdy nie odwiedziła miejsca, w którym spotkała go śmierć. Byłoby to dla niej za trudne.

***

Jacek Winkler nie był jedynym Polakiem, który opowiedział się po stronie mudżahedinów podczas wojny afgańsko-sowieckiej w latach 1979–1989.

Najbardziej znany to Radek Sikorski, obecny marszałek Sejmu. Nie walczył on jednak z bronią w ręku, lecz był korespondentem brytyjskich mediów, m.in. „The Sunday Telegraph”.

Z bronią w ręku z Sowietami walczył Lech Zondek (1952–1985). Początkowo emigrant do Australii, uważał, że w Afganistanie bije się też o wolność Polski. Podczas nauki walki wręcz partyzantów rozbroił jednego z nich, a ten uniósł się honorem i zranił go nożem w rękę. Kilka dni później z tego powodu Zondek odpadł od skały podczas wspinaczki w rejonie wsi Nikmuk.

Polskie korzenie miał Andy Skrzypkowiak (1951–1987), operator filmowy brytyjskiej stacji CBS, syn żołnierza spod Monte Casino i wnuk oficera zamordowanego przez NKWD w Katyniu. Były komandos SAS był w Afganistanie dziesięć razy. 9 listopada 1987 r. partyzanci z fanatycznej partii Hezb-e-Islami zrzucili mu na głowę głaz z dachu jednej z lepianek. On też znał Masuda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski