Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudem przeżył swój ostatni koncert. Przyjaciele wierzą, że znów zaśpiewa

Piotr Tymczak
FOT. BARTEK DZIWOKI I SEBASTIAN BOBER
To były ostatnie minuty tegorocznego krakowskiego festiwalu piosenki żeglarskiej Shanties 2015. Lider zespołu Ryczące Dwudziestki Andrzej Grzela nagle przerwał koncert. Nie było z nim kontaktu. Szybka interwencja lekarzy sprawiła, że żyje. Potrzebne jest wsparcie na jego leczenie.

Śpiewali „Moje morze”. A cappella, mocnymi, męskimi głosami. Andrzej Grzela, jak zawsze na scenie, dawał z siebie wszystko. Lekarz, pracujący po kilkanaście godzin dziennie w różnych miejscach, z zamiłowania żeglarz, wysportowany, silny mężczyzna, gwiazda muzyki szanty.

Wykonywał swoją solową partię. Naprężał struny głosowe, mięśnie i żyły. Nagle przerwał. Osunął się na krzesło, które na szczęście stało na podeście. Był koniec lutego.– Początkowo myślałam, że mężowi spadł cukier, coś zje i mu przejdzie. To jednak był rozległy wylew krwi do mózgu. Lekarze dawali mu dwa procent szans na przeżycie – opowiada Danuta Grzela.

Ostatnie dwa miesiące to dla niej dni spędzone w szpitalnych salach i korytarzach. Przez pierwsze trzy dni nie odchodziła od łóżka Andrzeja. Znajomi przynieśli jej poduszkę i koc. Liczyła się z tym, że może usłyszeć tę najgorszą wiadomość.

POŁĄCZYŁY ICH ŻAGLE I MUZYKA
Pochodzą z Bytomia. Poznali się w liceum, w harcerstwie. Danuta i Andrzej marzyli o żeglowaniu i trafili do I Drużyny Wodnej bytomskiego Hufca ZHP. Rozpoczęły się wspólne rejsy po Mazurach i Bałtyku. Przepłynęli na bezkabinowych omegach Wisłę i Odrę.

Na początku były piosenki żeglarskie przy ognisku. Andrzej Grzela „Qńa” (czyt. Kunia) śpiewał je wraz z kolegami z harcerskiej drużyny. W 1983 roku postanowili założyć zespół – Ryczące Dwudziestki. Ta nazwa nawiązuje do pasa wód oceanicznych zwanego ryczącymi czterdziestkami, ale też do wieku członków zespołu w chwili jego powstawania. Szybko ujęli widzów.

Ich utwory są połączeniem klasycznych szant, jazzu, folku i muzyki gospel. Poza tym byli jednym z niewielu zespołów, w którym pięć męskich głosów śpiewa a cappella. Zaczęli wydawać płyty i koncertować, odnosić sukcesy na festiwalach. Pierwszy krążek „Hiszpańskie dziewczyny” sprzedał się w nakładzie ponad 100 tys. egzemplarzy. A piosenka „Hiszpańskie dziewczyny” stała się wielkim przebojem.

Przyznawali, że licząc przebyte kilometry tras koncertowych z pewnością już parokrotnie okrążyli kulę ziemską.

– Najbardziej zapamiętałem mszę żeglarską, podczas której śpiewaliśmy tuż przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej – wspominał w rozmowie z nami Andrzej Grzela.

W Ameryce byli trzykrotnie. Jako jedyny „biały” zespół mieli możliwość zaśpiewania w kościele metodystów w Asheville. – Porwani przez pastora i ludzi do spontanicznego uczestnictwa w niedzielnym nabożeństwie, zapomnieliśmy, czy to koncert muzyki gospel, czy modlimy się śpiewając opowiadał nam Andrzej.

NIKOMU NIE ODMAWIAŁ POMOCY
Muzykowanie dawało im możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy. Każdy z nich na co dzień miał swoją pracę. Andrzej skończył medycynę i został chirurgiem. Pracował w kilku poradniach zdrowia na Śląsku, prowadził własną klinikę.

– Jest nadwornym lekarzem całego środowiska szantowego. Każdy, kto miał jakikolwiek problem ze zdrowiem dzwonił do niego, a Andrzej pomagał. Nikomu nie odmawiał – podkreśla Krzysztof Bobrowicz, dyrektor krakowskiego festiwalu Shanties.

Danuta przyznaje, że tryb życia, jaki prowadził jej mąż, zapewne miał duży wpływ na stan jego zdrowia (w ostatnich latach leczył się na nadciśnienie) i to, co się stało na scenie krakowskiej Rotundy podczas finałowego koncertu w niedzielę 22 lutego.

ZAWSZE PRZYJEŻDŻAŁ DO KRAKOWA
Ryczące Dwudziestki od początku istnienia nie opuszczały żadnego Shanties. Dla wykonawców szantowych to jak igrzyska olimpijskie dla sportowców. Krakowska impreza ma swoją niepowtarzalną atmosferę – podkreślał Andrzej.

Dzień przed tragicznym zdarzeniem wraz z kolegami z zespołu poszedł w Krakowie do restauracji sushi na kolację. Dobrze się bawili, świętując jego zaległe 50. urodziny. – Skończyliśmy typowo dla 50-latków, mierząc sobie poziom cukru. To był gwóźdź programu – wspomina kolega z zespołu Wojciech Dudziński.

__ Następnego dnia znajomi nie zwrócili uwagi, aby narzekał na zdrowie. Była piękna pogoda. Poszli na spacer i do kina. Teraz przypominają sobie jeden szczegół. Po wyjściu z kina mówił, że drętwieje mu ręka, ale po kilku minutach mu przeszło.

DECYZJE RATUJĄCE ŻYCIE
Ze sceny Andrzej zszedł jeszcze o własnych siłach. Później nie było z nim kontaktu. Wszyscy są wdzięczni Krzysztofowi „Pingwinowi” Jamrozikowi i Małgorzacie Leśniewskiej, że błyskawicznie zareagowali wzywając karetkę, kiedy inni zajmowali się Andrzejem. Pogotowie zawiozło go do najbliższego szpitala im. Dietla. Tam akurat dyżur pełniła neurochirurg Ewelina Zachara.

– Zdawałam sobie sprawę, że im szybciej podejmie się działanie, tym szanse na przeżycie i na powrót do zdrowia są większe__– wspomina doktor Zachara. Szybko wysłała muzyka karetką do szpitala św. Rafała. Tam dyżur miał lekarz Marek Zdeb, który zdecydował się operować. _– _Dzięki tym decyzjom Andrzej przeżył – podkreśla Danuta.

Od dwóch miesięcy dzień w dzień jest przy mężu. Do tego musi myśleć o trójce dzieci: Idze (9 lat), Igorze (14) i Iwo (16). Pomaga jej mama i rodzina. Nawet nie wie, co by zrobiła, gdyby nie pomoc Anny i Krzysztofa Bobrowiczów. Ich dom stał się jej domem. Dali jej do niego klucze, użyczyli gościny, kiedy tylko musiała zostać w Krakowie.

Jest niezmiernie wdzięczna za opiekę nad mężem zespołowi lekarzy pod kierownictwem prof. Ryszarda Gajdosza ze szpitala św. Rafała. – Pacjent został już wypisany ze szpitala. Czeka go intensywna rehabilitacja – usłyszeliśmy od doktora Zdeba. Niedawno Andrzej trafił do centrum rehabilitacji. – Nie wiadomo, jakie będą efekty. Ludzki mózg jest nieodgadniony. Zdarza się, że ludzie po takich wypadkach wracają do pełnej sprawności –__wierzy Danuta. Obecnie stan zdrowia jej męża jest stabilny, ale nie porusza się, nie mówi. – Wydaje mi się, że nas słyszy. Jak przyszła go odwiedzić córka, to próbował zrobić coś w rodzaju młynka dłońmi, tak jakby chciał ją przytulić – opowiada.

Ryczące Dwudziestki kwestują na kosztowne leczenie kolegi i wracają na scenę. Wojciech Dudziński podkreśla: – Wiemy, że Andrzej by tego chciał. Wierzymy, że wkrótce do nas dołączy na scenie.__

***

Rehabilitacja Andrzeja Grzeli jest bardzo kosztowna i nie w pełni refundowana.

Środowisko szantowe i żeglarskie ruszyło z pomocą. Organizator festiwalu Shanties, Krakowska Fundacja Żeglarstwa Sportu i Turystyki HALS oraz przedstawiciele zespołu Ryczące Dwudziestki zawiązali Komitet Społeczny „Pomoc dla Qni”. Niebawem na wielu imprezach artystycznych, sportowych, turystycznych, harcerskich, na festynach, koncertach, spotkaniach religijnych i świeckich w całym kraju, pojawią się osoby z puszkami, zbierające datki pieniężne z przeznaczeniem dla Andrzeja „Qni” Grzeli.

Pieniądze można też wpłacać na konto:

Krakowska Fundacja Żeglarstwa Sportu i Turystyki HALS, ul.Straszewskiego 27, 31-113 Kraków, nr konta: PKO BP SA 71 1020 2906 0000 1902 0114 5689 (w tytule wpłaty: Pomoc dla Qni).

Andrzejowi Grzeli można też pomóc poprzez zakup koszulki.

Wchodząc na stronę www.ryczace20.pl można zapoznać się ze szczegółami akcji związanej ze sprzedażą koszulek „RO20’S & Ventus”, z czego cały dochód zostanie przeznaczony na rehabilitację Andrzeja Grzeli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Cudem przeżył swój ostatni koncert. Przyjaciele wierzą, że znów zaśpiewa - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski