Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Ludzie tu są "ochotniejsze do życia"

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat arc.
Przed wojną Bielsko uchodziło za jedno z najbogatszych miast II Rzeczpospolitej. Przez wieki umiejętnie korzystało z przygranicznego położenia i krzyżowania się złotodajnych dróg handlowych. W dobie rewolucji przemysłowej prężnie działały tu fabryki i manufaktury, głównie włókiennicze. Wiele śladów po tej niegdysiejszej świetności - szczęśliwie - zachowało się do dziś.

Do dziś nieźle prezentują się również inne miasteczka i gminy dawnego pogranicza śląsko-małopolskiego: Strumień, Czechowice, Dziedzice, Bystra czy Kozy - ponoć największa (wygląda też na najzasobniejszą) wieś w Polsce.

Gdzie byś się nie wybrał - w stronę Oświęcimia, Skoczowa i Cieszyna czy Żywca - dostrzeżesz ogromne zmiany, jakie zaszły tu w ostatnich latach. Niedawno przejechałem przez te rewiry i nie mam wątpliwości, że właśnie to są te obszary obecnego województwa śląskiego, które najbardziej skorzystały z transformacji ustrojowej, czego przecież nie da się powiedzieć o dawnych osadach górniczych czy hutniczych.

A pamiętacie Państwo ten lament, gdy likwidowano województwo bielsko-bialskie? Pamiętacie zarzuty, że "imperialne" Katowice (i okolice) wszystko zgarną pod siebie?

Obecnie różnica jest tym większa, że - mimo wszystko - w wielu górskich przysiółkach Beskidu Śląskiego, Małego i zwłaszcza Żywieckiego jeszcze 50 lat temu nawet elektryczności nie było, nie mówiąc o wodociągach, kanalizacji i choćby tylko jako tako utwardzonych drogach. Tu i ówdzie rozmawiałem o tych sprawach z miejscowymi.

Oczywiście - jak to w Polsce - dominuje utyskiwanie. Wśród starszych jednak zachowała się, przekazywana z pokolenia na pokolenie, pamięć o niewyobrażalnej biedzie, jaka panowała tu w latach 30., podczas okupacji niemieckiej, ale także długo jeszcze po wojnie. Doprawdy, takiego punktu "startu" nie da się porównać z tym, co miał proletariat górnośląski (za prusko-niemieckich, a potem polskich czasów).

Wystarczy porównać domostwa naszych przodków. Ojcowie i dziadkowie moich znajomych górali żywieckich pędzili ciężki żywot w marnych chatach, które albo się już dawno rozpadły, albo dziś służą jako stodoły, w których bez większego entuzjazmu pomieszkują unijne krówki i drób. Moi pradziadkowie zaś (a krezusami nie byli) żyli w solidnych familokach i kamienicach, które - ledwo, bo ledwo - jednak do teraz stoją, od co najmniej 120 lat czerpiąc wodę z rurociągów publicznych, położonych tuż obok niewiele młodszych torów tramwajowych.

A dziś? Co się stało, że potomkowie górnośląskich chłopów pańszczyźnianych i robotników najemnych, w jakże wielu przypadkach, pędzą żywot pariasów, wykluczonych z podziału smakowitego tortu, jaki ćwierć wieku temu zafundowała Polakom demokracja i gospodarka rynkowa? I co się innego stało, że spadkobiercy jałowych i marnych morgów, szatkujących powiaty bielski i żywiecki jak modrą kapustę, powolutku zaczynają obrastać w europejski tłuszczyk? Jest jednak źle? Komu?

W podbielskich i podżywieckich miejscowościach nawet "porządnego" bezrobocia nie ma, bo przecież chyba nikt nie wierzy w oficjalne statystyki, które tutaj zastosowania nie mają.

Dla kontrastu, ale i dla właściwego zrozumienia moich intencji, przepisuję kawałek reportażu literackiego z połowy lat 30. pióra Jana Wiktora.

Ten ceniony dziennikarz i literat stworzył przejmujący obraz życia kilkudziesięciu rodzin góralskich, przylepionych do słowackiej granicy i wyeksmitowanych - z powodu biedy i zagrożenia głodem! - na polskie Pomorze, w sąsiedztwo Kaszubów.

"U nas - zwierzał się góral polskiemu reportażyście - rzadko kto zabije prosię takie co ma 80 kilo albo 100 i chce, żeby mu starczyło na dwanaście miesięcy, a jak je, to mało palców nie pogryzie, bo mu szkoda więcej ukąsić, a tu jedną świnię zabije, ledwo zje i już drugą kładzie w koryto. Tutejsze ludzie na jedzeniu nie oszczędzają i dlatego są zdrowsze, ochotniejsze do życia".

Dziś "ochotniejsze do życia" od robotników śląskich (i pomorskich pewnie też) są mieszkańcy tak kiedyś zabiedzonych górskich siół. Inna rzecz, że Wiktor trochę nałgał, bo był na usługach sanacji. Biedę żywiecką wprawdzie maluje prawdziwie, ale obraz mlekiem i miodem płynącego Pomorza zalatuje propagandą. Rządowi zależało na kolonizowaniu i polonizowaniu północy. Bo bał się Niemców i Hitlera.

Krzysztof Karwat,
publicysta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!