Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudni szachowi geniusze

Włodzimierz Knap
13 kwietnia 1963. Urodził się Garri Kasparow, trzynasty mistrz świata w szachach. Robert Fischer grał pięknie, lecz w życiu radził sobie marnie. Wilhelm Steinitz twierdził, że szachy nie są dla ludzi słabych duchem

Genialni szachiści fascynują. Wydaje się, jakby mieli mózgi znacznie pojemniejsze czy wyraźnie mocniej pofałdowane niż zdecydowana większość ludzi.

Znawcy szacowali, że iloraz inteligencji Roberta Fischera, amerykańskiego giganta szachownicy, wynosił około 210–220 IQ. Podobno równie potężny miała jedynie garstka ludzi w całych dziejach ludzkości. Nie można jednak zapominać, że gdyby ktoś zbadał iloraz inteligencji emocjonalnej, odpowiedzialnej za radzenie sobie w codziennym życiu, u Fischera byłby on zapewne bardzo niski. Wygrywał na szachownicy, nie radził sobie w życiu.

Garri Kasparow to podobny kaliber szachisty co Fischer. I on poza szachami radzi sobie średnio. W 2005 r. porzucił je na rzecz polityki. Jest przeciwnikiem Władimira Putina, lecz sukcesów w starciu z dyktatorem nie odnosi. Rosjanie wolą cwanego podpułkownika KGB niż 15-letniego mistrza świata w szachach. Kasparow próbował sięgnąć po prezydenturę Rosji, ale reżim zmusił go do wycofania się z walki. Jego przypadek pokazuje tylko, że rozum często ulega sile.

Inny geniusz, Aleksander Alechin, grał cudownie, ale część swojego życia utopił w alkoholu i głupich politycznych wyborach.

Wilhelm Steinitz, pierwszy oficjalny mistrz świata w szachach, powiedział, że „szachy nie są dla ludzi słabych duchem”. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Ale też one, zwłaszcza w wykonaniu wielkich arcymistrzów, są, na szczęście, sztuką kombinowania, wykorzystywania „mięśni” mózgu.

Geniusze szachownicy. Trudni ludzie
Genialny analityczny umysł łączy wszystkich gigantów szachowych. No może jeszcze ego, czasami skrajnie wielkie, w innych przypadkach tylko wielkie. Jednak o egoizm, nawet posunięty do monstrualnych rozmiarów, trudno mieć pretensje do wielkich mistrzów 64 pól. To czynnik, bez którego nie mogliby wejść na szachowy Olimp. Cena jednak, którą niektórzy z nich zapłacili za dar gry na poziomie niewyobrażalnym dla zwykłego śmiertelnika, była niezwykle wysoka.

Napięcie w czasie partii i poza nimi sprawia, że wielu arcymistrzów zapadało na choroby psychiczne. Taki los był udziałem m.in. fenomenalnego Amerykanina Paula Morphy’ego, pierwszego mistrza świata Wilhelma Steinitza, geniusza z Polski Akiby Rubin-steina czy człowieka zawieszonego między niebem a piekłem – Roberta Fischera.

Inny wielki gracz, Michaił Botwinnik, który pod względem konstrukcji psychicznej wydawać się był na drugim biegunie, przekonywał, że sukces w szachach odnieść może tylko ten, kto dostał talent, cechuje go ambicja, pewność siebie, energia, odporność na stresy i świetnie zna teorię gry. W czasach, gdy Botwinnik tak sprawę definiował (przeszło pół wieku temu), najważniejszy był talent, dziś górę bierze teoria. I być może dlatego wielu Polaków nie zna nazwiska obecnego mistrza świata w szachach, a były czasy, gdy walka o tron szachowy przyciągała uwagę niemal całego świata.

Robert Fischer
W dobie wszechwładzy przekazu elektronicznego taką sytuację mieliśmy trzykrotnie. Najpierw, gdy na początku lat 70. XX stulecia Amerykanin Fischer burzył to, z czego przywódcy Związku Sowieckiego i jego obywatele byli wtedy – całkiem zasadnie – wyjątkowo dumni, czyli wielkość sowieckiej szkoły szachowej. Fischer gromił wielkich arcymistrzów z ZSRR, choć, tu trzeba podkreślić, nie byli to z reguły tzw. homo sovieticus, bo ani Borys Spasski, Tigran Petrosjan, Marek Tajmanow, ani Lew Poługajewski, Jefim Geller czy Paul Keres nie byli zaczadzeni bolszewicką ideologią. Większość z nich podkreślała, że są np. Ormianami, Żydami, Estończykami, Łotyszami czy Rosjanami.

Spasski np. co rusz przyprawiał opiekunów politycznych o ból głowy. Podkreślał, że jest patriotą rosyjskim, lecz w 1970 r. na olimpiadzie szachowej w RFN ostentacyjnie witał się z każdym członkiem ekipy czechosłowackiej. Obserwatorzy potraktowali ten gest jako manifestację solidarności z narodem zniewolonym dwa lata wcześniej przez sowieckie czołgi. Na spotkaniu z robotnikami powiedział, że wywodzi się z rodziny popów i gdyby nie udało mu się zostać mistrzem szachów, z przyjemnością zostałby popem.

Wśród wielkich szachistów niemal każdy był fascynującą postacią, lecz Robert Fischer nawet wśród nich był wyjątkowy. Amerykanin, który zmarł w 2008 r. w Reykjaviku, mając 64 lata, nawet po śmierci nie ma spokoju, bowiem jego szczątki zostały wyjęte z grobu i poddane badaniom w celu ustalenia, czy był ojcem dziecka swojej filipińskiej przyjaciółki.

Od najmłodszych lat Fischer był skryty i nieufny. Żył w swoim świecie i mało kogo dopuszczał do siebie bliżej niż na... długość szachownicy. Był mieszaniną nadwrażliwości, niedojrzałości, egocentryzmu i arogancji. Jego duże, bystre oczy błyskawicznie ogarniały szachownicę, a brwi zdradzały zaskoczenie tym, co nagle dostrzegł w swoich obliczeniach.

Jego droga do mistrzostwa była imponująca. Bezapelacyjnie zwyciężył w turnieju międzystrefowym w Palma de Mallorca (1970 r.), w którym zdobył 18,5 pkt w 23 rozegranych partiach. Potem po 6 : 0 zmiótł Tajmanowa i Benta Larsena, a stosunkiem 6,5 do 2,5 wygrał z Petrosjanem, słynącym z żelaznej obrony. W meczu o tytuł spotkał się ze Spasskim. Wygrał 12,5 do 8,5. Co ciekawe, wygrana w takim stosunku spowodowała, że w rankingu szachowym punkty zyskał... Spasski, a stracił Fischer!

Po tej wygranej w zasadzie zakończyła się szachowa kariera amerykańskiego geniusza. W tym czasie przegrał zaledwie 61 partii. W życiu codziennym był niezwykle trudny. Nie krył antysemityzmu, choć był Żydem, anty-amerykanizmu, mimo że w 1972 r. ówczesny sekretarz stanu Henry Kissinger namawiał go, by bronił honoru USA w walce ze Spasskim.

Jak w kryminale
Po raz drugi spora część świata żyła szachami, gdy w 1978 r. w Baguio na Filipinach toczył się mecz o mistrzostwo świata między Anatolijem Karpowem a Wiktorem Korcznojem. Karpow miał przydomek „Czerwony Tolek”, szefował, przynajmniej na papierze, Komsomołowi, był pupilkiem Leonida Breżniewa i sowieckiego politbiura, a stała za nim potęga imperium sowieckiego, w tym służb specjalnych.

Korcznoj był wówczas dysydentem. Cztery lata wcześniej zmierzył się z Karpowem w finałowym pojedynku pretendentów, którego stawką było prawo gry o tron z Fischerem. Korcznojowi bano się już wtedy pomagać, by nie narazić się władzy, nie wypaść z kolejki po wyjazd zagraniczny. Karpow do pomocy miał zaś ogromny sztab.

W 1978 r. w sztabie „Czerwonego Tolka” był inny gigant szachów, Michaił Tal. On przed śmiercią (1992 r.) miał wyznać, że KGB planowało zabicie Korcznoja, gdyby pokonał Karpowa. W Baguio na usługach pupilka Breżniewa przebywał też hipnotyzer Zuchar, który przeszkadzał Korcznojowi w koncentracji. Marek Dworecki, sam dobry szachista rosyjski (m.in. mistrz Moskwy), uważany za najlepszego trenera szachowego świata, przyznał, że kilkunastu funkcjonariuszy KGB towarzyszyło Karpowowi, gdy walczył z Korcznojem w Baguio oraz trzy lata później (1981) we włoskim Merano. Jego słowa znajdują potwierdzenie w aktach wywiezionych przez Wasilija Mitrochina i opublikowanych na Zachodzie.

Statystyka 93 dni meczu w Baguio pokazała, że w obecności Zuchara Korcznoj przegrywał. Zuchara podjęła się unieszkodliwić para Hindusów, która ostentacyjnie zasiadła na sali w pozycji lotosu. „Może to przypadek, ale Korcznoj zaczął wygrywać, co zdenerwowało naszą delegację. Strony zawarły dżentelmeńską umowę, że i Hindusi, i Zuchar opuszczą salę. Hindusi zniknęli, ale przed ostatnią partią, po prawie trzymiesięcznej batalii, gdy Korcznoj wyrównał na 5 do 5, Zuchar znowu się pojawił” – wspomniał Dworecki. Tamtą, 32., decydującą partię, wygrał Karpow, ale Korcznoj być może ocalił życie. Po zwycięstwie Karpow wysłał słynny telegram do Breżniewa: „Wielce szanowny Leonidzie Iljiczu! Jestem szczęśliwy, że mecz o tytuł mistrza świata zakończył się naszym zwycięstwem”.
By jednak było całkowicie jasne: Karpow ze wszech miar zasługuje na miano szachowego geniusza. KGB mu pomagało, lecz za niego nie mogło wygrywać w tylu partiach i turniejach, a zwycięstw w nich Karpow ma najwięcej ze wszystkich szachistów. Porównywano go do jadowitego węża, który obserwuje przeciwnika i starannie przygotowuje dogodną pozycję, by w każdej chwili móc zadać niespodziewany cios. Jednak, gdy po raz trzeci z rzędu spotkał się z Korcznojem (w 1981 r.), to również otrzymał pomoc z zewnątrz. Przed meczem aresztowano pozostającego w ZSRR syna Korcznoja za odmowę podjęcia służby wojskowej.

Karpow – Kasparow
Po raz trzeci szachami świat żył przez sześć lat, gdy toczyła się rywalizacja Anatolija Karpowa z Garrim Kasparowem. Owszem, za „Czerwonym Tolkiem” stała partia, lecz głównie komitet moskiewski. Za Kasparowem murem stał za to KC Azerbejdżanu. Po rozpadzie ZSRR byli KGB-iści ujawnili, jak zacięte rozgrywki toczyły się za kulisami meczów między „panami K”. Kasparow od dziecka miał w Azerbejdżanie idealne warunki rozwoju. Jako trenera wynajęto mu samego Botwinnika. Dworecki z 11-letnim Garrikiem ćwiczył końcówki gry.

Obecnie 64-letni Karpow jest milionerem, emerytem szachowym, pod jego patronatem działają liczne szkółki szachowe w świecie, m.in. aktywnie w Olkuszu. Kasparow ma podwójne obywatelstwo: rosyjskie i chorwackie, mieszka w USA, od dekady jest politycznym przeciwnikiem prezydenta Putina, którego określa mianem „drugiego Hitlera”. Korcznoj, obywatel Szwajcarii, ma 84 lata. Dwa lata temu wygrał nieźle obsadzony turniej w Genewie, a mistrzem kraju Helwetów po raz ostatni został kilka lat temu. Potrafił też przyznać: „W moim charakterze były niedostatki, których nie mogłem przezwyciężyć. I właśnie te niedostatki przeszkodziły mi zostać mistrzem”.

Giganci
Choć Korcznoj jest wielkim szachistą, to byli ciut lepsi. Do takich należał Philidor, XVIII-wieczny Francuz. Niektóre jego analizy i ustalenia dotyczące końcówek szachowych obowiązywać będą na wieki. Jest „ojcem” strategii szachowej, a pionki uważał za „duszę partii”. One u Philidora szły niczym macedońska falanga i jak ona niszczyły wszystko na swojej drodze. Kto nie wierzy, niech odegra kilka jego partii.

Urodzony w 1837 r. w Nowym Orleanie Paul Morphy był wirtuozem szachów. Nie bał się ofiar, a jednocześnie był mistrzem gry pozycyjnej, przywiązywał ogromne znaczenie do posiadania silnego centrum, przewagi przestrzeni, opanowania otwartych linii, idealnie wykorzystywał błędy przeciwników, jak nikt inny potrafił koncentrować swe siły we właściwym miejscu i czasie. Wiele partii kończył fascynującymi kombinacjami. Miażdżył w nich rywali. Gdy Morphy grał, był praktycznie nie do pokonania. Ma przydomek „cudownego dziecka”, bo choroba psychiczna powaliła go, zanim doszedł do ćwierćwiecza żywota.

Najdłużej panującym mistrzem świata w szachach był urodzony w Barlinku – w rodzinie kantora miejscowej synagogi – Emanuel Lasker (1868-1941). Koronę dzierżył przez 27 lat! Był erudytą, doktorem filozofii, matematyki, dramaturgiem. Wygrywał wiele turniejów, nie miał też godnego siebie przeciwnika w meczach o mistrzostwo świata z wyłączeniem Karla Schlechtera, austriackiego mistrza, z którym w meczu o tytuł zremisował, ratując tytuł i honor w ostatniej partii, którą wygrał.

53-letniego Laskera pokonał dopiero 33-letni Kubańczyk Jose Raul Capablanka, niezrównany wirtuoz gry pozycyjnej i końcowej. Na jego partiach doskonalili własny kunszt wszyscy późniejsi mistrzowie świata. Niektórzy z nich, jak Botwinnik, Fischer czy Karpow, uznali go za najwybitniejszego gracza w historii królewskiej gry. Mimo że nad szachami pracował znacznie mniej od innych graczy, był jednym z najtrudniejszych do pokonania.

Capablanca był przyjaźnie nastawiony do ludzi, a przy tym miał maniery światowca, nie palił i nie pił. Sprawiał wrażenie, jak gdyby zajmował się szachami tylko dla rozrywki. W okresie swojej świetności, w ciągu pięciu lat, na 59 partii przegrał tylko raz. Mówił: „Dobry szachista ma zawsze szczęście”, a także: „W partii szachów logika i wyobraźnia muszą iść w parze”.W roku 1927, po zaledwie sześciu latach panowania, Capablanca znalazł pogromcę.

Był nim Aleksander Alechin, syn zamożnej rosyjskiej rodziny szlacheckiej, który z powodu bogactwa o mały włos nie został rozstrzelany przez bolszewików. Udało mu się jednak opuścić sowiecką Rosję. Zamieszkał we Francji, lecz w czasie II wojny światowej nie unikał turniejów organizowanych przez Niemcy hitlerowskie. Zmarł w 1946 r. jako mistrz świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski