Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tim uczy, jak pokonać zło

Barbara Ciryt
Francuski pisarz Tim Guénard uczy młodych ludzi jak wybaczać.
Francuski pisarz Tim Guénard uczy młodych ludzi jak wybaczać. Barbara Ciryt
Biały Kościół. Był małym dzieckiem, gdy porzuciła go matka i skatował ojciec. Trafił do sierocińca, potem więzienia. Wie, co to samotność i bezdomność. Mimo to Tim Guénard, francuski pisarz uczy młodych ludzi jak przezwyciężyć nienawiść. Opowiadał o tym w Białym Kościele.

Uśmiecha się łagodnie. Ma na imię Philippe, ale wszyscy mówią na niego Tim - to zdrobnienie irokeskiego imienia Temidy. Wchodzi do sali gimnastycznej w Białym Kościele, podaje rękę największym urwisom w szkole. Ogląda z nimi zdjęcia na telefonie komórkowym. Gdy Tim Guénard zaczyna opowiadać o swoich potwornych przeżyciach - oni ocierają łzy. W Białym Kościele mówił dwie godziny, a 250 gimnazjalistów gminy Wielka Wieś niemal wstrzymało oddech, słuchając go w absolutnej ciszy.

Miał zaledwie trzy lata, gdy 19-letnia wówczas matka przywiązała go za nogę do słupka na bocznej drodze i porzuciła. Na drugi dzień znaleźli go policjanci. Był przerażony. To działo się 50 lat temu, a jego tragedie dopiero się zaczynały. O matce nie mówi wiele. - Poświęciłem jej akapit w swojej drugiej książce. Podziękowałem, że dała mi życie, bo inaczej nie mógłbym tu być - wyjaśnia nam. Dzieje swojego życia i tego jak zaniechał zabicia ojca opowiada w pierwszej książce "Silniejszy od nienawiści". Jego wola przezwyciężenia zła budzi podziw słuchaczy.

Policjanci odszukali jego ojca i oddali trzylatka. Ojciec bił go dotkliwie. Cztery razy złamał mu nos. Zamykał w piwnicy. Sąsiad zgłosił to do opieki społecznej. - Przyjechały panie i rozmawiały ze mną. Potem ojciec chciał wiedzieć co im powiedziałem. Zaczął mnie bić. Obudziłem się w szpitalu - mówi.

Był połamany, miał pokiereszowane nogi. Leczenie szpitalne trwało trzy lata. - Przez ten czas nikt mnie nie odwiedził, byłem sam. Pojawiały się muchy i pielęgniarki z zastrzykami. Nie wstawałem. Wiele razy nocą odwiązywałem się i marzyłem, że będę chodził. Spadałem z łóżka. Lekarze dziwili się skąd mam siły, taką wolę przetrwania. Nie wiedzieli, że trzyma mnie nienawiść, chęć zemsty na ojcu - przyznaje.

Mały Tim zazdrościł dzieciom, że ktoś ich odwiedza. Kiedyś na jego łóżko spadł kawałek papieru z prezentu innego dziecka. Tim zabrał papier. - Był na nim niedźwiadek z podniesioną łapą. Wymyśliłem sobie, że odwiedza mnie, ruszałem papierem, miałem wrażenie, że niedźwiedź macha do mnie.

Po szpitalu wzięła go pewna kobieta. Jego sytuacja miała się poprawić, ale nic z tego. - Najpierw byłem zamykany przez ojca, potem uwięziony w szpitalu, a w nowej rodzinie zastępczej byłem zamykany na strychu. Zmuszany do ciężkiej pracy w gospodarstwie - wspomina. Często głodował, cierpiał na bóle brzucha. Jego nowa opiekunka była zagorzałą katoliczką, ale o Bogu od niej niewiele się dowiedział.

Za to zmuszała go do sprzątania kościoła. Kiedyś został tam sam. Był bardzo głodny, wiedział, że ksiądz daje ludziom białe opłatki. Wyjął je z tabernakulum i zjadł wszystkie. - To była moja Pierwsza Komunia, ale nie wiedziałem, że to świętokradztwo - wzrusza ramionami. Jako dziewięciolatek chciał popełnić samobójstwo, ale belka na której zawiesił sznur nie wytrzymała. Spadł. Został dotkliwie pobity przez swoją opiekunkę. Ze złamaną ręką odwiozła go do szpitala. I już do niej nie wrócił.

Trafił do nowej rodziny - ubogich małżonków. Tam pierwszy raz doznał rodzinnego ciepła. Wujek Gaby - bo tak mówił na swojego nowego opiekuna - nazywał go swoim Pio, woził na ciągniku, przedstawiał całej rodzinie. Pewnego razu zdarzyło się, że z innymi dziećmi zapalili świeczkę w stodole. Tim został obarczony winą. Nikt nie słuchał tłumaczeń. Odwieziono go do poprawczaka. - Ludzie twierdzą, że dziecko z patologicznej rodziny będzie patologiczne, mając ojca alkoholika będzie alkoholikiem, bite będzie biło, bo ma to w genach. Chciałem z tym walczyć - mówi. Walczył i wygrał. Zanim to się stało, był fałszywie oskarżany i poniżany.

W poprawczaku musiał się nauczyć, że ubogim nie wolno płakać, cierpienie zamieniał w złość. - Miałem tam trzy marzenia, że wyrzucą mnie z poprawczaka, że będę szefem bandy i że zabiję ojca. Spełniłem dwa, z poprawczaka uciekłem, rozrywając skórę na drucie kolczastym, zostałem szefem bandy i bokserem, ale ojca nie zabiłem. Nawet wybaczyłem, przez trzy lata wysyłałem mu kartki, aż odpisał, sam nie mógł się z tym pogodzić - opowiada Tim.

Znalazł się na ulicy w Paryżu. Pół roku mieszkał pod prawym filarem Wieży Eiffla. - Nazywałem ją Pani Żyrafa. Gdy padało szedłem do magazynów na rowery - wspomina. Jeden z kloszardów - pan Leon - uczył go czytać. Zaprzyjaźnił się z nim, gdy tamten siedział na ławce ze starą gazetą. Potem poznał też świat paryskiej prostytucji. Dostał się do bandy, w końcu do więzienia.

- Za co? - dopytują uczniowie w Białym Kościele. On odpowiada: Kumpel coś podpalił, złapali mnie, nie wydałem nikogo, wziąłem wszystko na siebie. - Szacun - usłyszał od młodzieży.

Tim Guénard uciekł też z więzienia. Gdy kolejny raz złapała go policja i przyprowadziła do sądu, powiedział sędzi, by dała mu szansę. Skierowała do kamieniarza, uczył się rzeźby, miał praktyki na budowie.

Przez pomoc niepełnosprawnemu chłopcu, trafił do wspólnoty Arka Jeana Vaniera najpierw we Francji, potem w Belgii. Został tam trzy lata i służył upośledzonym. Poznawał Boga. - Teraz wiem, że jeśli chcę się poskarżyć, to mogę porozmawiać z Wielkim Szefem - tak mówi o Bogu. - Mam też Matkę w grocie Lourdes, bo mieszkam niedaleko. Cztery razy dziennie odmawiam różaniec - wyjmuje go z kieszeni.

Obiecał sobie, że kiedyś ktoś będzie z niego dumny i że będzie miał rodzinę. - Żonę Martine poznałem we wspólnocie Arka Jeana Vaniera. Mam na ziemi czworo dzieci, jeden syn jest u Wielkiego Szefa - wyjaśnia. W swoim domu w Pirenejach przyjmuje młodzież, która potrzebuje wsparcia, jak on kiedyś.

Pokazywał swoim dzieciom, że interesuje go wszystko, co one robią. Pierwszy syn był tenisistą, wiec i Tim grał w tenisa, córka jeździła konno - on też jeździł, druga była skautką, to on chodził na spotkania skautów. Kolejny syn ćwiczył sztuki walki, jak ojciec w młodości. A najmłodszy syn upodobał sobie jazdę na desce. Więc zrobił mu rampę.

- Jazda nie była łatwa, ale ćwiczyłem nocą, by pokazać synowi, że interesuję się tym. Gdy syn przyprowadził kolegów, zastali mnie na szczycie rampy. Krzyknął: Tato, nie! Pokonałem rampę. Koledzy deskami uderzali w ziemię, a jemu błyszczały oczy, był taki dumny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski