Ministerstwo Spraw Wewnętrznych szykuje rewolucję w funkcjonowaniu stacji kontroli pojazdów. Zmiany uderzą po kieszeni wielu właścicieli samochodów.
Resort chce bowiem, żeby kierowca płacił za każdą wizytę na stacji kontroli pojazdów, a nie tak jak obecnie dopiero przy pozytywnym wyniku badania. - W tej chwili możemy pobierać opłatę jednorazowo, kiedy samochód jest w pełni sprawny i podbijamy pieczątkę w dowodzie rejestracyjnym.
Przy negatywnym wyniku badania większość diagnostów nie bierze pieniędzy, ale prosi kierowców, by naprawili usterkę i przyjechali ponownie - tłumaczy Leszek Turek, prezes Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów (PISKP).
Taka sytuacja często kończy się jednak tym, że kierowca z niesprawnym samochodem szuka innego diagnosty. - To się nazywa "turystyką przeglądową". Kierowca szuka kogoś, kto mimo defektów podbije mu przegląd - mówi Leszek Turek.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych chce to ograniczyć. Proponuje więc, żeby do internetowej bazy Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców (CEPiK) od razu trafiały informacje o każdym badaniu technicznym pojazdu. W tej chwili umieszczane są w niej jedynie te zakończone pozytywnym skutkiem.
- Jeżeli diagnosta wprowadzi informacje o negatywnym wyniku badania i opisze wszystkie usterki pojazdu, to będzie wiadomo, że kierowca nie będzie mógł pojechać za pół godziny na inną stację i podbić przegląd. Od razu będzie wiadomo, że w tak krótkim czasie nikt nie naprawi usterek. To zdyscyplinuje diagnostów - mówi prezes PISKP.
Pomysł budzie jednak sporo kontrowersji. Przede wszystkim dlatego, że kierowca będzie musiał płacić 100 zł za każdą wizytę u diagnosty.
- Płacić będziemy przed badaniem, zaraz po przyjeździe na stację kontroli pojazdów. Jeżeli więc w jego trakcie diagnosta wykaże, że nie świeci nam się na przykład lampka nad tylną rejestracją, to nas odeśle do poprawki. A za kolejny przyjazd na stację znowu skasuje 100 złotych - mówi Marek Rupa, ekspert w zakresie prawa drogowego. Obawia się, że z tego powodu diagności mogą doszukiwać się najdrobniejszych błędów, żeby ściągnąć kierowcę na powtórkowe badanie.
- Nic takiego nie będzie miało miejsca - twierdzi Rafał Kowalski, diagnosta z Krakowa. - W tej chwili konkurencja na rynku jest tak duża, że nikt nie będzie na siłę szukał problemów, żeby nie tracić klientów - dodaje.
W Krakowie trudno o negatywną diagnozę
Stacje kontroli pojazdów w Krakowie w 2013 r. (ostatnie dostępne dane) przeprowadziły 241,3 tys. badań technicznych samochodów.
Zaledwie 2 procent z nich zakończyło się wynikiem negatywnym. - Jeżeli to nie jest totalny wrak, tylko ma drobne wady, to przymykam oko. I większość diagnostów w mieście robi tak samo - mówi nam otwarcie jeden z właścicieli stacji kontroli pojazdów stolicy Małopolski. Tłumaczy to ostrą konkurencją na rynku diagnostów w Krakowie.
- Jeżeli ja się doczepię, to stracę klienta, bo pojedzie 2 kilometry dalej i tam bez trudu zrobi przegląd - dodaje krakowski diagnosta.
Niektóre stacje w naszym mieście, chcąc zabezpieczyć się przed podobną sytuacją, pobierają pieniądze nawet przy negatywnym wyniku badania. - Wypisujemy wówczas kierowcy kartkę z usterkami i jeżeli poprawi wady i do nas wróci, to już nie płaci za kolejne badanie, ale jedynie 20 złotych za poprawkę - mówi Krzysztof Oprych ze stacji kontroli pojazdów Polskiego Związku Motorowego w Krakowie przy ul. Tomickiego 4.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?