"Wykładowca dopuszcza do egzaminu tylko te osoby, które kupią jego książkę i rozwiążą zadania. W oryginale. Ksero i ręczne wypisanie pytań i odpowiedzi nie wchodzi w grę. Równie dobrze można by położyć pieniądze na stół i prosić o ocenę" - twierdzą studenci działającej w Krakowie i na Śląsku Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa Publicznego i Indywidualnego Apeiron.
Uczelnia przedstawia się jako "pierwsza w Polsce placówka ściśle wyspecjalizowana w kształceniu z zakresu bezpieczeństwa i administracji". Jej rektor, Juliusz Piwowarski szczyci się dwoma doktoratami.
Pierwszy zrobił na wirtualnym uniwersytecie... na Sri Lance, drugi - u profesora UJ (obecnie AGH), którego zatrudnił w Apeironie jako wykładowcę. Rektor, "mistrz świata w Karate All Style", dodaje, że "jako pierwszy w Małopolsce zawarł porozumienie z Komendą Główną Policji".
Kiedy pytamy studentów, kto każe im kupować książki w celu dopuszczenia do egzaminu, wskazują dr. Mariusza Rozwadowskiego, który uczy ich o bezpieczeństwie ruchu drogowego i w 2011 roku napisał na ten temat rozprawę doktorską.
To podinspektor policji w stanie spoczynku, zatrudniony również jako pełnomocnik rektora Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie (gdzie obronił doktorat) ds. informacji niejawnych oraz bezpieczeństwa.
- Aby uzyskać dopuszczenie do egzaminu, zostaliśmy zmuszeni do zakupienia książki wydanej przez Apeiron, opracowanej przez dr. Rozwadowskiego. Doktor twierdzi, że takie są wytyczne z dziekanatu. Otrzymaliśmy informację wprost, że bez zakupu książek nie mamy co liczyć na zaliczenie tego semestru - mówią studenci III roku.
- Te twierdzenia są śmieszne! - oburza się Mariusz Rozwadowski. - Od 1991 roku bawię się w wykładanie na uczelni i różne bzdury już studenci wygadywali. To jedna z nich.
- Muszą kupić skrypt?- pytamy.
-To nie moja sprawa. Proszę się zwrócić do władz Apeironu - odpowiada wykładowca. Ale po chwili pyta: - Wie pan, ile kosztuje ta książka?
- Słyszałem, że 30 zł.
- Ależ mniej! I wielkie mi halo o to! - dr Rozwadowski wybucha śmiechem.
Kanclerz Apeironu, Barbara Piwowarska (prywatnie żona rektora) zaprzecza, by "uczelnia wywierała na studentów nacisk, aby obligatoryjnie i odpłatnie nabywali podręcznik". - Był on natomiast zalecany studentom [po 30 zł] jako istotne ułatwienie dla opanowania problematyki objętej zakresem nauczania. Sugestia, że "ksero i ręczne wypisanie pytań i odpowiedzi nie wchodzi w grę" nie pokrywa się ani z prawdą, ani z treścią e-maila, jaki został przesłany do studentów - tłumaczy kanclerz.
Wspomniany e-mail wysłała 29 stycznia mgr inż. Anna Potaczek z dziekanatu: "Szanowni Studenci. Na prośbę dra Mariusza Rozwadowskiego przesyłam przypomnienie o warunkach dopuszczenia do egzaminu (…) Warunkiem dopuszczenia (…) jest oddanie zadań z ostatnich stron Podręcznika Akademickiego. Podręcznik do nabycia w Dziekanacie lub podczas zjazdu. Proszę przekazać grupie."
Studenci wielu uczelni twierdzą, że zmuszanie ich do zakupu skryptów i podręczników autorstwa wykładowcy to dość powszechny proceder. Półtora roku temu jeden z (byłych już) profesorów AGH został za to nawet skazany na wysoką grzywnę i rok więzienia w zawieszeniu.
Kup pan skrypt - norma czy haniebny incydent
Wokół "przymusowego zakupu podręczników" wybuchło kilka skandali. Jeden z nich dotyczył dr. Romana S., wykładającego przez 40 lat na AGH: od zakupu napisanego przez siebie skryptu uzależniał zdanie egzaminu z prawa geologicznego, górniczego i budowlanego. Publikację można było nabyć wyłącznie u niego - w cenie od 30 do... 200 zł. Wykładowca podpisywał każdy egzemplarz, umieszczał też nabywcę w spisie. Książki nie wolno było pożyczać innym.
Po nagłośnieniu sprawy prokuratura przesłuchała ponad 200 byłych studentów. Przyznali, że aby zdać, musieli kupić skrypt. Śledczy uznali to za formę łapówki. W maju 2013 roku 72-letni wykładowca został skazany na rok więzienia w zawieszeniu, trzyletni zakaz wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego, 3 tys. zł grzywny i przepadek 25 tys. zł korzyści z przestępstwa.
Okazało się, że S. był wcześniej upomniany za podobne zachowanie. Po wybuchu skandalu stracił pracę na AGH.
Z podobnym procederem zetknęli się słuchacze Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Poinformowali o nim reporterkę TVN, a ta - podając się za studentkę - nagrała profesora, który radził, co trzeba zrobić, by zdać egzamin. Przede wszystkim: kupić jego książkę.
- Zanim pani przyjdzie, musi tę książkę podpisać, że to jest pani własność - mówił. - A nie mogę jej pożyczyć? - pytała studentka/reporterka.
- No, właśnie nie. Wydawnictwo chce, żeby książka się sprzedała. W ten sposób przymuszam do kupna książki - odparł bez ogródek profesor.
Studenci twierdzą, że od roku alarmowali władze UWr. Bez efektów. Pod naciskiem mediów sprawą zajął się rzecznik ds. dyscyplinarnych. - Profesor został ukarany naganą i zakazem piastowania stanowisk kierowniczych - informuje Bogumił Dudczenko z administracji UWr.
Katarzyna Widziszowska, przewodnicząca zarządu krajowego NZS, studentka prawa i administracji UWr, mówi, że osobiście nie doświadczyła tego procederu. - Miałem kiedyś jednak do czynienia z sytuacją, gdy na końcu książki były testy, które trzeba było rozwiązać i przynieść na zajęcia. Wprawdzie można było te testy przepisać ręcznie, ale dla wygody zdecydowana większość wypełniała oryginał - opowiada. Ma wątpliwości, czy to jest w porządku.
- Student powinien być oceniany przez pryzmat posiadanej wiedzy, a nie w oparciu o to, skąd ją zaczerpnął. Nie można uzależniać oceny od tego, z czego się przygotowywał, bo jest to zaprzeczeniem idei studiów wyższych. Powinny one uczyć samodzielnego myślenia - mówi szefowa NZS.
Jej zdaniem, dobry wykładowca zachęca do korzystania z różnych źródeł, aby poznać problem z wielu punktów widzenia, a nie ślepo przyswajać wiedzę i poglądy zapisane w jakimś skrypcie. Widziszowska zauważa, że otwarci wykładowcy, korzystający z wielu źródeł i pobudzający do myślenia, cieszą się największym uznaniem studentów. Jak to wygląda na krakowskich uczelniach?
Bartosz Pacek z samorządu studenckiego AGH zapewnia, że od czasu feralnego doktora S. podobne sytuacje się nie zdarzały.
- To był incydent. Hańbiący, ale to przeszłość - podkreśla.
- Nie spotkaliśmy się z taką sytuacją - uspokaja Agnieszka Nowbilska z Uniwersytetu Pedagogicznego. To samo słyszymy od działaczy samorządu studenckiego na Uniwersytecie Ekonomicznym i na UJ. - Nigdy nie było mowy o przymusowym zakupie skryptu, są jednak podręczniki, nazwijmy to, preferowane przez danego wykładowcę. Bez ich wnikliwej znajomości po prostu nie da się zdać - opisuje Bartosz Wiśniewski, szef NZS na UJ.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?