Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oniegin po liftingu

Lesław Czapliński
M. Kwiecień (z lewej) i A. Lampert
M. Kwiecień (z lewej) i A. Lampert Fot. Ewa Bąkowska (archiwum Opery)
Po półtora roku Mariusz Kwiecień, „nasz człowiek” w nowojorskiej MET, powrócił do roli Oniegina na scenie Opery Krakowskiej w przedstawieniu, które premierę miało cztery lata temu. Z tej okazji odświeżono nieco obsadę.

Nie zmieniła się – budząca największe wątpliwości – inscenizacja, z którą łatwiej przychodzi pogodzić się, gdy strona muzyczna stanowi atut przedstawienia, choć rzucają się w oczy jej kolejne dziwactwa. A więc żniwiarze, przypominający bardziej Chińczyków z Falun Gong ćwiczących tai-chi, czy przesadna rozpacz Olgi nad ciałem ginącego w pojedynku Leńskiego.

Na długo zapada natomiast w pamięć scena pojedynku, której nie sposób odmówić piękna i siły wyrazu. Po arii Leńskiego podnosi się kurtyna z oczekującym nań, niczym fatum, Onieginem, a ich starcie dokonuje się na krach, unoszących się na powierzchni wody.

Jako Tatiana wystąpiła Anamarija Knego, która swe umiejętności wokalne w pełni zaprezentowała w scenie pisania listu, w którym wyznaje Onieginowi miłość. Jej śpiew odznaczał się znaczną kulturą, zwłaszcza w górze skali głos nie przybierał ostrego zabarwienia, jak to często zdarza się innym wykonawczyniom. Ze znacznym wyczuciem potrafiła też wydobyć zapisane w nutach zmienne stany emocjonalne, władające bohaterką.

Przewrażliwiony poeta Leński, porte-parole kompozytora Piotra Czajkowskiego, posiada skłonność do teatralizowania swego życia i przed pojedynkiem przeczuwa zapomnienie, w jakie popadnie po śmierci, a oczyma wyobraźni widzi odwiedzającą jego grób ukochaną Olgę. Oczekiwałoby się zatem większej subtelności w stworzeniu jego wizerunku scenicznego.

W tej roli słuchaliśmy i oglądaliśmy Andrzeja Lamperta. Od jak najlepszej strony zapamiętałem go z konkursu im. Ady Sari, którego był laureatem. Tym razem zabrakło mi w jego interpretacji nawiązania do rosyjskiej tradycji wykonawczej, zamiast popisywania się możliwościami wokalnymi.

Głos prawdziwego bohatera tego wieczoru – Mariusza Kwietnia – nie tylko ściemniał, nabierając bardziej dramatycznego odcienia, ale artysta wreszcie pogłębił swą sztukę wokalną. Wysubtelnił ją, sięgając do bardziej zróżnicowanej dynamiki. W zakończeniu ariosa w I akcie zastosował efekt fil di voce, czyli stopniowego ściszania dźwięku wziętego pełnym głosem. Znakomicie też zaśpiewał monolog, w którym role się odwracają i to on doprasza się miłości Tatiany, co znajduje wyraz w przywołaniu motywów muzycznych, towarzyszących pisaniu wspomnianego listu. Gdyby jeszcze zechciał stonować nadekspresję w swym zachowaniu scenicznym, to mielibyśmy do czynienia z prawdziwą kreacją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski