Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grozny to inny świat

Rozmawiał Jacek Żukowski
Piotr Polczak (z prawej) znowu ubierze koszulkę Cracovii
Piotr Polczak (z prawej) znowu ubierze koszulkę Cracovii FOT. ANNA KACZMARZ
Rozmowa. Przez cztery lata grał w Rosji. Wiele widział, wiele przeżył, wiele się nauczył. PIOTR POLCZAK, nowy-stary piłkarz Cracovii, opowiada o swojej wielkiej przygodzie.

– Wreszcie skończyła się ta epopeja z Pana udziałem w kontekście gry w Cracovii. Denerwował się Pan, że tak długo to trwa?

– Nerwy na pewno były. Po to się trenuje, żeby grać. Same zajęcia nikogo nie cieszą. Dobrze, że ta gehenna już się skończyła. Teraz moje emocje pójdą w pozytywnym kierunku. Sprawa jednak jeszcze się formalnie nie zakończyła. Czekam na certyfikat, ma dojść do 30 dni.

– Wraca Pan do Cracovii po czterech latach. Bardzo się Pan rozwinął piłkarsko? Gdyby jeszcze raz przyszło podejmować decyzję o wyjeździe, też zdecydowałby się Pan na taki ruch?

– Tak, zdecydowanie. To była fajna przygoda, spore przeżycie i poznanie czegoś nowego. Najlepiej jest w domu, mam tu na myśli Polskę, ale chciałem spróbować czegoś nowego. Teraz też bym wyjechał.

Nauczyłem się sporo. Byłem w obcym kraju, w którym trzeba walczyć o swoje. Zawsze patrzyłem na obcokrajowców w ten sposób – przychodzi do nas, niech pokaże, co potrafi! Tam sam znalazłem się w takiej sytuacji. Chciałem przede wszystkim nauczyć się języka, złapać kontakt z kolegami. Jeśli człowiek jest zamknięty, to nie będzie funkcjonował w kolektywie.

– Nauczył się Pan rosyjskiego?

– Można powiedzieć, że w takim stopniu, by się dogadać. Coś przeczytam, coś napiszę. To był mój pierwszy kontakt z językiem rosyjskim. Rodzice uczyli się go w szkole, ja natomiast angielskiego i niemieckiego.

– Wyświechtane powiedzenie, że podróże kształcą znalazło więc po raz kolejny potwierdzenie.

– Dobrze Pan to ujął. Nie wiem, czy do Rosji pojechałbym na wakacje, a jednak poznałem inną kulturę, również pracy.

– Trudno było Panu wejść do drużyny Tierieka Grozny?

– Myślę, że trudno. Tam jest tak, że liczy się tu i teraz. Nikt nie patrzy w przeszłość. Jest mecz, wygrywa się, za chwilę jest nowy tydzień i nikt już nie pamięta o tym, co było. Trzeba żyć teraźniejszością.

To był mocny zespół, grali tam Brazylijczycy, Argentyńczyk. Było dużo zmian. Gdy przyszedłem, to w pewnym momencie zostało nas tylko pięciu ze starej drużyny.

Teraz grają tam Marcin Komorowski czy Maciej Rybus, ja przecierałem im szlak. Spotkałem tam też Zaura Sadajewa, który dzisiaj jest w Lechu. Z moich czasów zostało może trzech piłkarzy.

– Było widać nacjonalizm czeczeński? To klub grający w lidze rosyjskiej, ale chyba tożsamość narodowa jest mocno zakorzeniona?

– Było widać, że to jest inny zespół niż te rosyjskie. Sama otoczka była ciekawa. Nie mieszkaliśmy w Groznym ze względów bezpieczeństwa, przyjeżdżaliśmy tam tylko na mecze. Baza była w Kisłowodzku. To miasto w Kaukazie. Wiele osób wyjechało z Groznego właśnie tam czy do Piatigorska, by uniknąć działań militarnych.

– Przeżył Pan jakąś groźną historię związaną z napięciami w tamtym rejonie?

– Groźną może nie, ale czasem słyszało się jakiś wybuch w mieście. Ostatnio rozmawiałem z kolegami Polakami i dowiedziałem się, że był jakiś zamach w Groznym, koło pałacu prezydenta.

– Wam się zapewne dobrze grało w Groznym, bo kibice stwarzali gorącą atmosferę?

– Zaczynałem na starym stadionie, na którym zginął ojciec dzisiejszego prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa – Achmat. Czuje się, jakby to był inny kraj. Jest to Rosja, ale ludzie mówią tam po czeczeńsku. Są bardzo przywiązani do tradycji.

– Kibice są zapalczywi, jak przegraliście mecz, to było groźnie?

– Jak zwykle, kibice reagują różnie, ale nam nie grozili. Bardziej baliśmy się prezesów i prezydenta Kadyrowa. Każdy w Czeczenii wypowiadał się dobrze o tym człowieku. Widać, jak zmieniała się Czeczenia, jak odbudowywał się kraj po zniszczeniach.

– Mieliście jakieś ekstrapremie za ważne wygrane?

– Zdarzało się, gdy wygraliśmy z Anży Machaczkała czy Nalczykiem. Wtedy dostawaliśmy coś więcej. Słyszałem, że wcześniej zdarzały się specjalne nagrody, taką dostał choćby Brazylijczyk Cleber (grał w Wiśle Kraków – przyp. żuk). Ale prezydent Kadyrow, będący honorowym prezesem klubu, potrafił wziąć nas np. na swój jacht w formie nagrody.

– W Wołdze Niżny Nowogród, gdzie grał Pan później, nie było takich luksusów?

– Nie, to całkiem inny klub. Władzę sprawuje prezes, ale głównym właścicielem, poza udziałowcami prywatnymi, jest miasto. Wszystko podpadało więc pod gubernatora. Mieszkałem w mieście, jeździłem na treningi, czułem się jak w normalnym klubie. Tieriek miał swoją specyfikę. Miałem możliwość przyjechania z Wołgą do Groznego. Czuć było tę inną atmosferę.

– W Wołdze pod względem sportowym nie było różowo.

– Najpierw byłem na półrocznym wypożyczeniu, utrzymaliśmy się bez baraży. Wszyscy byli zadowoleni. Mecz w Moskwie z Dynamem dał nam spokojne utrzymanie. Klub ściągnął dobrych zawodników, jak Dmitrij Syczew, Dmitrij Bułykin czy Eugenij Aldonin, ale zaczęły się kłopoty.

Prezesi obiecywali wiele, trener Kalitwincew, Ukrainiec, chciał nawet zrezygnować, bo wysługiwali się nim. Większość zawodników miała roczne kontrakty, w połowie rundy zaczęła sobie szukać klubów. I w nowej rundzie zaczęliśmy przegrywać. W przedostatniej kolejce spadliśmy z ekstraklasy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski