Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohater, który zmarł od ran

Aleksander Gąciarz
Bogusław Kleszczyński
Bogusław Kleszczyński Fot. Archiwum
Historia. Dwa dni temu minęła siedemdziesiąta rocznica tragicznej śmierci Bogusława Kleszczyńskiego.

Patron jednej z proszowickich ulic zmarł w wieku 21 lat w wyniku postrzału, który otrzymał podczas potyczki z niemieckim oddziałem w Naramie.

W antyniemiecką konspirację była zaangażowana cała rodzina Kleszczyńskich, właścicieli podproszowickich Jakubowic. Tamtejszy dwór był jednym z miejsc, w których zbiegały się nitki podziemnej armii polskiej.

Bogusław był synem właściciela majątku – Józefa i bratankiem Edwarda Kleszczyńskiego, przedwojennego senatora, dowódcy Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej.

– W czasie wojny był jednym z najbardziej aktywnych konspiratorów południowej Miechowszczyzny. Ukończył podchorążówkę AK ze stopniem kaprala podchorążego i przeszedł do lokalnego oddziału dywersyjnego. Tu zdobył dość szerokie doświadczenie, biorąc udział w licznych akcjach, częściowo na stanowisku dowódcy – wspominał po latach Zbigniew Śniegowski, ps. „Jemioła”.

To właśnie dzięki jego relacji znamy szczegółowe okoliczności śmierci Bogusława Kleszczyńskiego.

Lekcja dla sołtysa

17 grudnia 1944 roku porucznik Otto Śmiałek polecił „Jemiole” wysłać do Naramy dwóch ludzi, których zadaniem było udzielenie „lekcji wychowania obywatelskiego” miejscowemu sołtysowi. Na skutek jego zaniedbań, przebywająca w okolicy ludność wysiedlona z powstańczej Warszawy, była pozbawiona podstawowej opieki, mieszkań i żywności.

Nazajutrz zadanie przywołania sołtysa do porządku otrzymali partyzanci „Burza” i „Warka”. Idąc na miejsce natknęli się dwuosobowy niemiecki patrol. Niemcy, po nie do końca cywilnych ubraniach partyzantów, zorientowali się z kim mają do czynienia i próbowali ich zatrzymać. Podczas tej próby „Warka” został ranny. Niemcy zabrali go z pola i umieścili w budynku tzw. dworu.

Zawsze dawał sobie radę

O tym, co zaszło w Naramie, poinformował przełożonych „Burza”, który zdołał uciec. Zapadła decyzja, że rannego „Warkę” trzeba odbić. Na miejsce jako pierwszy został wysłany kilkuosobowy patrol, a za nim oddział, którym dowodził Bogusław Klesz-czyński. – Zdolny, energiczny, szybki w działaniu, uchodził za człowieka, który w każdej opresji daje sobie radę – wspomina Śniegowski.

Po dotarciu do Naramy partyzanci szybko dowiedzieli się od mieszkańców, że ranny „Warka” przebywa we dworze i pilnuje go jeden Niemiec.

Drugi udał się do pobliskich Wilczkowic w celu sprowadzenia oddziału stacjonującego w tamtejszej szkole. Kleszczyński polecił wystawić czujki na drogach prowadzących od strony Wilczkowic, a sam udał się do dworu. Plan był taki, że na drzwiach pokoju, w którym przebywał ranny partyzant i towarzyszący mu Niemiec, zawieszą i zdetonują wiązkę granatów.

– To musiałoby wyważyć drzwi i pozwoliłoby na wtargnięcie do środka. Oczywiście liczono na to, że wybuch granatów zdeprymuje Niemca i odbicie rannego Warki nie będzie przedstawiało większych trudności – wspominał Jemioła.

Prosta z pozoru akcja zaczęła się jednak komplikować. Właścicielkami dworu były dwie kobiety, spokrewnione z Kleszczyńskim.

Gdy ten zjawił się na miejscu, rozpoznały go i zaczęły histerycznie prosić, by zaniechał akcji. Gdy ten nie ustępował, jedna z nich rzuciła mu się do nóg i obwiązała je szalem. Młody żołnierz był zaskoczony, nigdy nie spotkał się podobnym zachowaniem. Wszystko to powodowało, że mijał cenny czas.

Na domiar złego, na drodze od Wilczkowic pojawili się Niemcy, a ubezpieczającemu drogę AK-owcowi zaciął się karabin maszynowy. Przepadła szansa ostrzelania Niemców w momencie, gdy znajdowali się w wąskim jarze.

Ranny w okolice żołądka

Widząc przewagę przeciwników, Kleszczyński polecił wycofać się w kierunku Szczodrkowic. W czasie tego odwrotu został ranny w okolice żołądka. Ponieważ rany odniosło jeszcze dwóch towarzyszących mu w tym momencie ludzi, patrol poddał się Niemcom.

Ci następnie przewieźli ciężko rannego Kleszczyńskiego oraz dwóch innych poważniej rannych partyzantów do szkoły w Wilczkowicach. Dwaj pozostali AK-owcy, schwytani na miejscu, zostali rozbrojeni i też odprowadzeni do szkoły.

W nocy po zatrzymanych przybyła niemiecka żandarmeria z Krakowa. Zabrali jednak tylko cztery osoby, które zostały osadzone w więzieniu przy ul. Montelupich. Bogusław Kleszczyński, według relacji Jemioły, na krótko przed przybyciem Niemców zmarł.

Kilka lat temu na łamach internetowego Kuriera Proszowickiego została zamieszczone wspomnienia jednego z piątki pojmanych wówczas partyzantów, Henryka Marca, spisane przez Zbigniewa Jelenia. Jego relacja z samej akcji w kilku dość istotnych szczegółach różni się od wersji Zbigniewa Śniegowskiego.

Podaje on m. in., że Niemcy doprowadzili partyzantów nie do Wilczkowic, lecz do Urzędu Gminy w Michałowicach. Tam pytali wójta i pracowników, czy rozpoznają pojmanych, jednak ci zaprzeczyli.

Henryk Marzec wspomina, że Kleszczyński był w bardzo złym stanie, krwawił i wymiotował. Wezwany na miejsce lekarz na krótko przed śmiercią dał mu jeszcze zastrzyk. Następnie Niemcy polecili zakopać zwłoki w ustronnym miejscu. W nocy partyzanci odkopali je jednak i pochowali ciało na cmentarzu w Więcławicach Starych, gdzie Bogusław Kleszczyński spoczywa do dzisiaj.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski