Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracują bez ochrony za 4,5 zł

Zbigniew Bartuś
Archiwum
Kontrowersje. Strategicznych obiektów będzie niebawem pilnować mafia zatrudniająca bezdomnych - piszą pracownicy z Małopolski

"Średnia stawka, jaką instytucje publiczne płacą za ochronę swych obiektów i majątku, wynosi 7 złotych za godzinę. Pracownik dostaje z tego 4,50 zł.

PRZECZYTAJ KOMENTARZ AUTORA: Poligon fikcji i bezprawia

W przytłaczającej większości wypadków - na umowę-zlecenie, czyli bez jakichkolwiek praw wynikających z Kodeksu pracy" - piszą w liście otwartym do premier Ewy Kopacz wysłanym 13 grudnia ochroniarze z Małopolski.

W imieniu ponad 300 tysięcy kolegów sformułował go Stanisław Dam, pilnujący na co dzień krakowskich obiektów jednego z najbogatszych koncernów Skarbu Państwa. Średnia płaca w spółce-matce wynosi tam 9,5 tys. zł. Ochroniarze zatrudnieni w spółce-córce zarabiają ponad pięć razy mniej.

- W ciągu kilku lat nasze realne pensje zmalały o połowę, do poziomu płacy minimalnej. I jeszcze mamy się cieszyć, bo
należymy do elity, która ma etat - oburza się Stanisław Dam.

W potężnej armii polskich ochroniarzy - o połowę liczniejszej niż policja i wojsko razem wzięte - na umowach o pracę zatrudnionych jest dziś nie więcej niż jedna trzecia. Odsetek etatowców błyskawicznie maleje, rośnie zaś liczba umów-zleceń. Coraz niższe są przy tym stawki za godzinę.

- Dotyczy to również dziesiątek tysięcy tych, którzy - uzbrojeni w broń palną - strzegą majątku państwa, kontrolowanego m.in. przez ministrów i publiczne instytucje - dodaje Dam. W liście otwartym zwraca uwagę, że "strategicznych obiektów wojskowych oraz kluczowych z punktu widzenia bezpieczeństwa spółek Skarbu Państwa strzeżemy za 6,50 zł za godzinę".

Przy takich stawkach większość ochroniarzy musi pracować po 300, a nawet ponad 400 godzin w miesiącu (przy ustawowej liczbie 168). Listopadowy rekordzista przebywał w pracy... ponad 500 godzin. Z kolei konwojent z Krakowa miał u trzech pracodawców dyżur przez 7 dni pod rząd.

- To wyniszczający kierat, wobec którego inspekcja pracy pozostaje bezradna. Czy mamy jakiekolwiek szanse dożyć emerytury? A jeśli nawet - to ile ona wyniesie? 400, 500 zł? Czy to starczy na lekarstwa? - pyta Dam. I zwraca uwagę, że "ministrowie wydają z naszych podatków na jedną kolację więcej niż najlepiej uposażony pracownik ochrony zarabia w miesiąc, a posłowie biorą »na paliwo« dwu-, trzykrotność naszej płacy".

"Wy, ludzie władzy, pozostajecie jednocześnie całkowicie obojętni na nasz los, na skrajny wyzysk i upodlenie, które dotyka większość z nas" - pisze z goryczą krakowianin. Nie kryje strachu, bo "próby zwrócenia uwagi na problem kończyły się dotąd przeważnie utratą pracy i wilczym biletem".

- Ale niedługo strategicznych dla Polski obiektów strzec będzie mafia zatrudniająca do tego celu bezdomnych za miskę zupy i ciepły kąt - ostrzega i apeluje do premier o rozmowę na temat zmiany przepisów oraz utrwalonych w Polsce patologicznych praktyk.

Z jego tezami zgadzają się działający w branży związkowcy oraz… pracodawcy.

- To państwo zniszczyło naszą branżę i państwo musi ją naprawić - uważa Andrzej Madej, szef Ogólnopolskiego Branżowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony.

- Zeszliśmy na dno, pod którym jest już tylko wielka szara strefa i zatrudnianie ludzi na czarno - ostrzega Tomasz Wojak, prezes Polskiego Związku Pracodawców Ochrona.

Państwo zepchnęło ochronę na dno
W liście do premier Ewy Kopacz pracownicy ochrony wyliczają, co ich najbardziej boli:
* Etat w ochronie to rarytas. Nawet pracodawcy głoszący hasła o etyce pracy - przed zatrudnieniem kogokolwiek "proponują" podpisanie oświadczenia, że nie interesuje go umowa o pracę. Tacy pracodawcy wygrywają przetargi na ochronę publicznych instytucji, w tym ministerstw, bo nikogo nie obchodzą warunki pracy u usługodawców. Szef instytucji cieszy się, że ma usługę "tanio". Nie interesuje go, że robi z innych nędzarzy.

* Aby związać koniec z końcem, ludzie pracują u kilku pracodawców jednocześnie, przechodząc z jednej zmiany na drugą, z drugiej na trzecią i tak w kółko. Praca po 300-400 godzin miesięcznie to norma - a zarazem wyniszczający kierat, wobec którego inspekcja pracy pozostaje bezradna.

* Kodeks pracy w ochronie to fikcja. Osoby z elity, która (jeszcze) posiada etat, napotykają na problemy. Natomiast los zatrudnionych na umowy-zlecenia przypomina położenie XIX-wiecznych robotników lub wręcz chłopów pańszczyźnianych.

* W ochronie nie ma związków zawodowych, które broniłyby ludzi tak skutecznie jak górników, policjantów albo nauczycieli. Pracownicy są zastraszeni, bo jak ktoś się postawi - zostaje zwolniony. Większość, z uwagi na zatrudnienie na śmieciówkach, nie ma nawet prawa zakładać i należeć do związków w firmie.

Godność na Kanarach
-Bez systemowego wsparcia ze strony państwa dramat setek tysięcy polskich rodzin będzie się pogłębiał. Jesteśmy gotowi do rozmów dotyczących zmiany przepisów i patologicznych praktyk - apeluje do premier Ewy Kopacz krakowianin Stanisław Dam. Zachęca kolegów, by "przestali się bać i wspólnie powalczyli o zmianę sytuacji".

Andrzej Madej, przewodniczący Ogólnopolskiego Branżowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony, przyznaje, że skala patologii jest przerażająca.- Byłem na kongresie związków zawodowych ochrony i niczym opowieści science fiction słuchałem narzekań kolegów z Hiszpanii, że mają głodowe 8 euro na godzinę albo Niemców, że dostają marne 13.

Szwed opowiadał, że z trudem utrzymuje niepracującą żonę z dwójką dzieci i tylko raz w roku mogą polecieć na Kanary, co jego zdaniem uwłacza godności. Gdy rzekłem, że u nas stawka wynosi półtora euro, myśleli, że się przejęzyczyłem. Fin, który miał wystąpić po mnie, zamarł i w ogóle się nie odezwał - opowiada Madej.

Jego zdaniem polski rynek został zniszczony przez dwie rzeczy. Po pierwsze, mamy armię emerytowanych mundurowych i górników. Mają wysokie wcześniejsze emerytury, a tu tylko dorabiają, więc starcza im kilkaset złotych na umowę-zlecenie. - A ja za to muszę utrzymać rodzinę, bo żadnego świadczenia nie mam - mówi Stanisław Dam.

Po drugie: od kilku lat w przetargach publicznych, także na usługi ochroniarskie, liczy się wyłącznie cena. Oferenci tną więc stawki, likwidują etaty, "proponują" pracownikom przejście na zlecenia, przy czym składkę na ZUS płacą jedynie od pierwszej umowy, przeważnie na 50 zł (góra 200), a pozostałe kontrakty są - zgodnie z obecnym prawem - "gołe", czyli nieozusowane.
Chodzi tylko o to, by pracownik był ubezpieczony na wypadek choroby. O emeryturze musi zapomnieć.

W odpowiedzi na te kombinacje posłowie miesiąc temu zmienili prawo: nawet jeśli pracodawca zawrze z ochroniarzem kilka umów, to nie uniknie składek - zapłaci je od płacy minimalnej (dzisiaj - 1680 zł). Ma to zapewnić pracownikom emerytury, a jednocześnie - wzrost wpływów do ZUS.
- Ale te pieniądze zostaną wyjęte z naszej kieszeni. W wielu miejscach już zostały - mówi Madej. Wyjaśnia, żę posłowie zapowiadali wprowadzenie nowych przepisów od początku 2015 roku, ale pod presją właścicieli firm zgodzili się przesunąć termin o rok. - Szefowie zdążyli już jednak dostosować firmy do nowej sytuacji, "oferując" pracownikom jeszcze gorsze warunki. Przekonywali, że w przeciwnym razie nie wygramy przetargów i nie będziemy mieli roboty. Teraz przez rok będą się paść, wykorzystując pozostawione stare przepisy - uważa Madej.

Poligon za 6,50 zł
Normą stała się praca po 300 godzin miesięcznie. U kilku pracodawców, ale też u tego samego, choć - teoretycznie - prawo na to nie pozwala. - Na umowie o pracę człowiek robi 168 godzin, a potem drugie tyle na zlecenie. Jak żyję, nie widziałem, by jakikolwiek ochroniarz w Polsce dostał wynagrodzenie za nadgodziny! - podkreśla związkowiec.

- Jedziemy na tym samym wózku - oponuje Tomasz Wojak, szef Polskiego Związku Pracodawców Ochrona, zrzeszającego największe firmy branży.

Jego zdaniem problemy są efektem wojny cenowej podsycanej przez państwo i jego instytucje. - Z powodu przetargów publicznych, w których liczy się tylko cena, spadliśmy na dno. Sytuacja pracowników jest paskudna. Bez interwencji państwa może być jeszcze gorzej: szara strefa, zatrudnianie na czarno. To już się dzieje - ujawnia Wojak.

Zwraca uwagę na jakość usług, jakie instytucje publiczne kupują sobie za obecne stawki. Np. firmy strzegące majątku wojska dostają od 8 zł do 11 zł za godzinę. Do kieszeni pracownika trafia góra 80 proc. tej kwoty.

- W Krakowie ludzie pilnujący z bronią poligonów otrzymują 6,50 zł - mówi Stanisław Dam.Wszyscy są zgodni, że w przetargach publicznych winni być preferowani pracodawcy zatrudniający ludzi na etatach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski