Zanim Marek Piekarczyk zasłynął jako wokalista zespołu TSA, wpisał się mocno w kolorowy świat krakowskich hipisów przełomu lat 60. i 70. Z długimi włosami, wielkim krzyżem na piersiach, torbą „taśką” na ramieniu nosił pseudonim „Anioł”.
W wywiadzie-rzece „Zwierzenia kontestatora”, który przeprowadził z nim Leszek Gnoiński, pochodzący z Bochni piosenkarz wspomina szczegółowo niezwykłe czasy swej młodości: problemy w szkole, wyprowadzkę z rodzinnego domu, podróże po Polsce, pierwsze kontakty z hipisami i szykanowanie przez milicję. Nie ma w tym jednak żadnego kombatanctwa – Piekarczyk podchodzi do swej przeszłości z humorem i dystansem.
Siłą rzeczy najwięcej opowiada o karierze frontmana TSA. To z kolei lata 80. – mordercze trasy koncertowe, uwielbienie tłumów, tabuny groupies w hotelach i wszechobecna wódka. „Przewożono nas jak cyrk obwoźny, jak faceta z trzema głowami. Często w ogóle nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy, tylko martwiliśmy się, czy jest coś do picia, czy jest ręcznik, żeby się wytrzeć, ale przeważnie jeździliśmy brudni, oblepieni, zmęczeni, głodni” – mówi Piekarczyk.
Tamte czasy to kopalnia anegdot. Zderzenie rockowej energii z peerelowską szarzyzną co chwilę owocowało niezwykłymi sytuacjami. „Kilka razy poraziło mnie prądem. Oj, to było straszne. Gdyby nie mój ruch sceniczny, to bym nie przeżył” – śmieje się wokalista.
Dziś jako trener „The Voice Of Poland” pomaga młodszym kolegom. To też w jego stylu – bo ma w sobie mnóstwo ciepła i sympatii dla innych. Znacie drugiego takiego rockmana?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?