Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie po ślubie to życie w pełni

Rozmawiał Tomasz Bochenek
Krystyna Guzik (z domu Pałka)
Krystyna Guzik (z domu Pałka) Fot. Archiwum zawodniczki
Rozmowa. – Chciałabym wystartować w następnych igrzyskach, ale nie wiem, czy wytrzymam. Męczą mnie już te wyjazdy, ta zadziorność, konieczność udowadniania czegoś przez cały czas. Chciałabym zacząć trochę spokojniejsze życie – mówi biathlonistka KRYSTYNA GUZIK

- Nastawienie do startów bardzo się zmienia wraz z latami kariery?

- Oczywiście. Z drugiej strony, ja nigdy nie stresowałam się przed zawodami, wręcz przeciwnie, dla mnie sezon mógłby trwać cały rok – letni i zimowy. Wiadomo jednak, że tak nie można, że trzeba się przygotować... Mnie starty motywują do lepszego strzelania, wiem, że wtedy muszę się skoncentrować. Na treningach robię to czasem automatycznie, nie ma takiego nacisku na koncentrację.

- A ślub zmienił coś w Pani podejściu do uprawiania sportu?

- Nie, absolutnie. Ale zmienił wiele w moim życiu; nie mam już czasu wyłącznie na sport, biathlon. Muszę myśleć szerzej, jestem za więcej rzeczy odpowiedzialna.

- Proszę rozwinąć tę myśl...

- W małżeństwie jest wiele spraw, które trzeba ogarnąć. To już jest takie życie w pełni.

- Życie w pełni może być pozytywnym bodźcem.

- Tak, oczywiście, pozytywnie to mnie wpływa. Mam wewnętrzny spokój, jestem szczęśliwa. I jakoś tak przyjemniej się pracuje.

- Od ślubu minęło ponad pięć miesięcy - ile czasu w tym okresie spędziliście wspólnie z mężem?

- Bardzo mało, niestety. Razem byliśmy w Ramsau, bo wtedy kiedy ja miałam tam zgrupowanie, Grzesiu też. Wcześniej podobna sytuacja była w Dusznikach. Poza tym jednak cały czas się mijamy. Ja teraz przez kilka dni jestem w Polsce, ale Grzesiek trenuje w Niemczech, więc się nie zobaczymy.

Prawdopodobnie w grudniu – albo w Hochfilzen (odbędą się tam zawody Pucharu Świata – przyp.) albo dopiero tuż przed Bożym Narodzeniem. Wydawałoby się, że skoro trenujemy tę samą dyscyplinę sportu, to powinniśmy razem trenować, ale taki mamy program w Polskim Związku Biathlonu, że chłopaki wyjeżdżają zazwyczaj w inne miejsca niż dziewczyny. Mam nadzieję, że Grzegorz zakwalifikuje się na Puchar Świata, bo wtedy będziemy ze sobą podczas sezonu.

- A jakie Grzegorz ma szanse, by wskoczyć do ekipy na Puchar Świata?

- Biegowo bardzo się poprawił. Ostatnio wygrał jeden sprawdzian w kadrze, przeważnie jest pierwszy albo drugi. W biegu niedużo już przegrywa z Krzysiem Pływaczykiem. No i coraz lepiej strzela.

- Pani uczy męża strzelania?

- Nie, sam pracuje. Oczywiście, dałam mu kilka wskazówek, ale przede wszystkim to pracowity chłopak (śmiech). Sądzę, że przy dobrym poprowadzeniu przez trenera, coś można by z niego wycisnąć. Ale to nie jest hop-siup, trzeba pamiętać, że nasi zawodnicy mieli długą przerwę w pracy treningowej (był okres, gdy kadra nie istniała, potem nie było trenera przydzielonego tylko mężczyznom – przyp. boch); na efekty trzeba poczekać dwa-trzy lata.

- Sezon zaczyna się za tydzień, ale mistrzostwa świata odbędą się dopiero w marcu. Pani jest zaprogramowana tak, że to, co najważniejsze, czeka ją teraz dopiero na zakończenie zimy?

- Nie, nie myślę, w ten sposób. Trzeba się przygotować do pierwszego startu - może nie na szczyt formy, ale należy być na dosyć wysokim poziomie biegowym. Później startami zawodnik się nakręca – i albo forma się rozwija albo...

Tak czy inaczej, będą w sezonie momenty, kiedy będzie można odpocząć. A jeżeli przez ileś tam lat monitoruje się zawodnika, ma się dane dotyczące tego, po jakiej pracy zaczyna dobrze biegać, to dość łatwo można pokierować go, by trafił z wysoką formą. Tyle że trener ma nas w tej chwili sześć i trudno dobrać optymalne obciążenia dla wszystkich zawodniczek.

- Pani parę dni temu, pod koniec zgrupowania w Norwegii, wygrała wewnętrzny sprawdzian kadry...

- Szczerze mówiąc, nie do końca jestem zadowolona ze swojej formy biegowej, zwłaszcza podczas szybkich, krótkich treningów. Na sprawdzianie pobiegłam trochę lepiej, ale wciąż nie jest to to, czego bym oczekiwała. Pod względem siłowym jestem dobrze przygotowana i trzeba znaleźć sposób, by przełożyć tę siłę na mój bieg. Żeby był jeszcze bardziej efektywny, jeszcze lepszy.

- A co na to trener Adam Kołodziejczyk?

- Trener mówi, że nie mam się czym martwić, że wszystko jest na dobrej drodze, że będę biegać. Zobaczymy, chociaż ja w sumie też jestem dobrej myśli. W maju miałam zabieg stopy, usuwano mi śrubę, ale po nim bardzo szybko wróciłam do treningów. Później w związku z weselem też miałam przerwę, jednakle zaległości nadrabiałam w kolejnych miesiącach i do tego sezonu czuję się może nawet lepiej przygotowana niż do poprzedniego.

Swoją drogą, czasami zawodnikowi trzeba dać trochę luzu... U nas starsze zawodniczki na treningach biegają więcej. Młodsze, jak Monia (Hojnisz), mniej, i nie są tak dobite tym treningiem. U mnie to się nawarstwia, a w zimie zawsze muszę startować, nawet jak mnie coś boli. No to biorę środki przeciwbólowe i startuję... Ktoś inny powie: „jestem zmęczona” - i nie musi startować. Ja, żeby znieść swoją dawkę startów, muszę się ciężej przygotowywać, a organizm niekoniecznie to potem wytrzymuje.

- Widzi Pani na horyzoncie igrzyska 2018 roku, myśli o tym, by do nich dotrwać?

- Powiem tak: chciałabym wystartować w następnych igrzyskach, ale nie wiem, czy wytrzymam. Nie ze względu na to, że jestem zmęczona treningiem, ale męczą mnie już te wyjazdy, ta zadziorność, konieczność udowadniania czegoś przez cały czas. Chciałabym zacząć trochę spokojniejsze życie. Gdyby przygotowania miały inny, bardziej spokojny charakter...

- „Król biathlonu” Ole Einar Bjoerndalen od wielu lat funkcjonuje poza kadrą.

- Ja też jestem indywidualistką. Lepiej się czuję, kiedy sama pracuję. Podczas wyjazdów czasem przydałby się dzień-dwa, żeby pojechać do domu, odpocząć. Ale nie ma takiej możliwości. Trzeba być cały czas, to reguły bycia zawodniczką w kadrze. Tak jak mówię – mam już przesyt tych wyjazdów.

- To pięciodniową przerwę między zgrupowaniem w Norwegii a ponownym wylotem do Skandynawii przyjęła Pani pewnie z radością?

- Niekoniecznie. Wróciłam, a męża nie ma. Myślałam o tym, żeby jechać do Oberhofu, ale nie mogę - ze względu na swoje obowiązki w związku z pracą w wojsku.

- Jaki ma Pan stopień?

- Kapral.

- Zostanie Pani w wojsku po zakończeniu kariery?

- Jeżeli będę miała możliwość, to tak. Może także w Kościelisku pracowałabym jako trenerka...

- Prowadzenie jakiejś kadry oznaczałoby kolejne wyjazdy.

- Tak. Dlatego jeśli miałabym wybierać między pracą z kadrą a szkoleniem młodzieży w klubie, to wolę tę drugą opcję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski