Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówili, że jestem celebrytą, który będzie wystawiał w teatrze chały

Rozmawia Kuba Dobroszek
Karolak: Od początku byliśmy bezkompromisowi. Nie zajmujemy się farsami ani komercyjnymi projektami
Karolak: Od początku byliśmy bezkompromisowi. Nie zajmujemy się farsami ani komercyjnymi projektami Fot. Piotr Smoliński
Aktorzy ze stolicy to gwiazdorzy od urodzenia. Ale jednocześnie nie brakuje im chęci do działania. Z kolei krakowski spleen to praca zespołowa, częsta rezygnacja z siebie na rzecz projektu. Połączenie tych dwóch żywiołów jest nie lada wyzwaniem – mówi Tomasz Karolak, szef sceny IMCA.

– Podobno mam szczęście.

– Że udało nam się spotkać? To prawda, jestem dosyć zajęty. Rozpoczynamy w IMCE sezon teatralny, poza tym kończę przeprowadzkę do nowego mieszkania. Dużo się dzieje.

–Jak w serialu. Pytanie tylko: czy komediowym, czy raczej obyczajowym?

– To komedia obyczajowa. Urzędy i podobne rzeczy. Tyle że czasem nie jest do śmiechu.

– IMKA działa jak należy?

– Zdecydowanie tak!

– Niedawno obserwowałem tu ciekawą sytuację. Przyjechał studencki teatr z Krakowa. Studenci dobijali się do sekretariatu z kasetą z własnymi spektaklami. Prosili, żeby dyrektor Karolak je obejrzał.

– Kiedy ja kończyłem szkołę teatralną, to w telewizji były dwa seriale, kręcono parę filmów rocznie. Nie miałem żadnych ambicji do pracy na tych płaszczyznach.

–Żadnych? Nie kusiły Pana?

– Całą uwagę skupiałem na teatrze. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że szkoła teatralna –to moje ogromne marzenie – jest dopiero początkiem żmudnego dochodzenia do własnej marki.

–Ile razy zdawał Pan do szkoły?

– Cztery. Później jakoś poszło. Na czwartym roku zagrałem dwie role w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Występy zaowocowały etatem. Byłem szczęściarzem, nie musiałem się nigdzie dobijać.

– Myślało się wówczas o prywatnych inicjatywach?

– To brzmiało jak żart, co jest o tyle ciekawe, że przecież w Krakowie istnieje najstarszy prywatny teatr – Teatr STU. Dlatego jeśli już gdzieś się dobijałem, to do siebie samego.

–A życie pozateatralne?

– Za moich czasów w Krakowie były dwie za drogie na naszą kieszeń knajpy, no i Singer na Kazimierzu.

–Już wtedy tańczyło się tam na stołach?

–Na WF o 7.45 chodziliśmy prosto z lokalu. Co nie zmienia faktu, że życie, powiedzmy, prywatne też w jakiś sposób było związane z teatrem – wszak to moja największa pasja. Badanie siebie – czy to na scenie, czy przed kamerą – jest czymś fantastycznym.

–Dlatego zdecydował się Pan na założenie własnego teatru?

– Zdecydowałem? Ośmieliłem się!

– Bo?

– Gdy otwierałem IMKĘ, zarzucano mi, że celebryta otwiera instytucję, gdzie będzie grana komercyjna chała. Gdybym nie wywodził się z krakowskiego środowiska, pewnie nigdy bym się na to nie odważył.

– Dużo tej odwagi było trzeba?

– Dużo. Zanim podjąłem decyzję o starcie IMKI, zetknąłem się z wieloma warszawskimi teatrami. To jednak nie były sosy, w których chciałbym się znaleźć. Stworzyłem więc własny – wielosmakowy, tani: roczny budżet IMKI to 2,5 mln zł. Przy najtańszej instytucji państwowej jesteśmy niczym teatr za pięć złotych.

– Ludzie wciąż się czepiają tego Pańskiego rzekomego celebryctwa?

– Zwłaszcza „Ciacha”. Nie udał się ten film, cóż mogę powiedzieć? Będzie nam się wypominać „Ciacho”, mimo że Tomek Kot dostał nagrodę za rolę Zbigniewa Religi, a ja sprawdzam się w IMCE.

– Dziwi to Pana?

– W Polsce nie można odnieść sukcesu, ot tak. Ludziom trzeba dowalać. Przy okazji swojego teatru nasłuchałem się na swój temat tyle złego, że aż ręce opadają.

– Na starcie nie dawano Wam żadnych szans.

– Od początku byliśmy bezkompromisowi. Nie zajmujemy się farsami ani komercyjnymi projektami. Robimy teatr elitarny, dla wprawionego widza. Dopiero gdy zdobyliśmy kilka nagród na ważnych festiwalach, niechętne nam usta się zamknęły. Na początku nie traktowano mnie poważnie, ale z czasem to się zmieniło.

– Niech zgadnę – uważano, że robi Pan IMKĘ dla pieniędzy.

– Tak twierdzili ludzie niemający pojęcia o prowadzeniu takiej instytucji. Odpowiem im tak – fundusze zarobione w telewizji chętnie inwestuję w ambitne teatralne projekty. Tworzę teatr impresaryjny, gdzie wszystko jest w locie. Łączę energię krakowską z energią warszawską.

– One się różnią?

– Myśleniem o teatrze. Aktorzy ze stolicy to gwiazdorzy od urodzenia. Ale jednocześnie nie brakuje im chęci do działania. Z kolei krakowski spleen to praca zespołowa, częsta rezygnacja z siebie na rzecz całego projektu. Połączenie tych dwóch żywiołów jest nie lada wyzwaniem.

– Większym dla Pana czy dla aktorów?

– Jakiś czas temu mieliśmy tu przedstawienie, w którym w głównej mierze grali młodzi warszawscy aktorzy. Spektakl na podstawie prozy Mirka Nahacza. Oni stworzyli fantastyczny team!

– Czego możemy się spodziewać po IMCE w najbliższych miesiącach?

– 29 października wystąpił u nas hollywoodzki aktor David Strathairn. Referował Jana Karskiego przy współpracy studentów krakowskiej szkoły teatralnej. Rozumie pan? Człowiek nagrodzony Złotym Globem grał na naszej scenie. To była ciekawa historia – gdy byłem w Nowym Jorku, to mocodawcy Strathairna zapewniali mnie, że wiedzą o IMCE wszystko.

– Skąd?

– Nie mam pojęcia. Ale nie zmienia to faktu, że przyjemnie czytało się w „The New York Timesie” o spektaklu IMKI, który podejmował dyskusję o polskim ultrakatolicyzmie.

– Co po Karskim?

–W najbliższym czasie planujemy „Skradzioną tożsamość” – to opowieść oparta na faktach. Historia Żyda, który w trakcie wojny uciekał z Łodzi do Krakowa. W pociągu była łapanka, więc swoje dokumenty podrzucił śpiącemu Polakowi. Polaka rozstrzelano, a Żyd się pod niego podszył. Spektakl będzie opowiedziany z perspektywy współczesnego przyznawania się do własnej tożsamości.

– Kolejny trudny temat.

– Dlaczego nie? W styczniu wystawiamy Mikołaja Grabowskiego, który przygotowuje tekst o dwóch kobietach Hitlera: Leni Riefenstahl i Marlene Dietrich. Oprócz tego w maju czeka nas jeszcze „Hamlet” w reżyserii debiutantki Aśki Drozdy, córki znanego niegdyś komika. Później będą moje ukochane projekty: Paweł Świątek robi „Władcę Pierścieni” a Maciek Podstawny „Bolesława Śmiałego” i „Skałkę”.

–Jak wystawić „Władcę Pierścieni” na teatralnej scenie?!

– Zobaczy pan. To teatr.

– Wszystkie planowane sztuki znowu będą zachęcały do dyskusji o Polsce?

– Tak, aczkolwiek wychodząc naprzeciw publiczności, postanowiłem otworzyć w styczniu drugą scenę. Będziemy grali na niej komedie.

– Jakie?

– Zobaczymy. Dodam jeszcze, że poza projektami, które wymieniłem, cały czas trwa festiwal: Polska w IMCE. Co miesiąc ściągamy z Polski inny teatr, by widzowie ze stolicy mogli go zobaczyć. W listopadzie będzie to jeszcze „Podwójne solo” Jana Peszka. W grudniu – „Caryca Katarzyna” z teatru kieleckiego. Warszawiacy chętnie wracają do znanych już sztuk.

***

Urodził się w Radomiu jako dziecko wojskowych, dlatego często musiał się przeprowadzać.
Do szkoły teatralnej próbował dostać się cztery razy. Po jednej z porażek zaczął nawet studiować resocjalizację, ale nie był to jego wymarzony kierunek. Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie ukończył w 1997 roku. Występował w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie oraz na deskach łódzkiego Teatru Narodowego.

Karierę filmową rozpoczął w 2003 roku. Największą popularność zdobył dzięki grze w serialach „Kryminalni” oraz „39 i pół”. Obecnie jest jednym z najchętniej obsadzanych aktorów w polskich komediach i dyrektorem warszawskiej sceny IMCA.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski