Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To była szkoła bez klas, tablicy i kredy. A uczniowie zawsze byli przygotowani.

Katarzyna Hołuj
Jan Majewski, Janina Leśniak-Jasek i Stanisław Bajer - uczniowie tajnej szkoły w Glichowie
Jan Majewski, Janina Leśniak-Jasek i Stanisław Bajer - uczniowie tajnej szkoły w Glichowie Anna Bajer
Glichów. Uczniowie tajnego nauczania z czasów II wojny światowej podziwiali swoich nauczycieli za wiedzę, ale też za odwagę i patriotyzm

Jan Majewski przejechał niemal całą Polskę, aby być na uroczystości odsłonięcia tablicy poświęconej ludziom, dzięki którym w czasie okupacji działało w Glichowie tajne nauczanie. Tablica w miejscowej szkole podstawowej a zawiera nazwiska uczniów, nauczycieli i gospodarzy z Glichowa, Raciechowic i Wiśniowej, w domach których odbywało się tajne nauczanie.

Pan Jan jest jednym z tych, którzy na tajnych kompletach zdali maturę. We wtorek, w Dzień Nauczyciela, wspominał swoich nauczycieli. W szczególności zaś Wojciecha Czerwińskiego, który uczył przedmiotów humanistycznych i Tadeusza Ślósarza, nauczyciela przedmiotów ścisłych.

- Takich, jak oni, nie spotkałem już nigdy potem. Byli to niezwykle szlachetni ludzie, powiedziałbym nawet - kryształowi - mówi.

Urodzony w 1901 roku w Glichowie dr Wojciech Czerwiński jest największym bohaterem tej maleńkiej wsi. Poświęconą mu tablicę w miejscowej szkole odsłonięto już prawie 40 lat temu.

Szkoła bez tablic, kredy i podręczników
Pan Jan ma 89 lat, ale doskonale pamięta tamtą szkołę, która mieściła się w różnych prywatnych domach. Nie było klas, a w nich katedr i ławek, tablic i kredy. Była zwykła izba, a w niej stół, przy którym siadali nauczyciel, a obok niego on i jego szkolny kolega.

- Było kameralnie, niemal rodzinnie - opowiada pan Jan. Tak samo zapamiętał tę izbę Stanisław Bajer, pochodzący z Wiśniowej, a dziś mieszkający w Opolu. Zanim przyszedł do tajnego gimnazjum do Glichowa, uczył się w rodzinnej wsi. - Przed wojną skończyłem w Wiśniowej trzy klasy, potem kontynuowałem naukę w tej samej szkole, ale program nauczania był tam ograniczony przez okupanta.

Nie było polskiej literatury, ani historii. Żeby to nadrobić, chodziłem też na tajne nauczanie - na organistówkę do pani Jadwigi Czai - opowiada. - Potem poszedłem do I klasy gimnazjum do Glichowa. Program, według którego nas nauczano, był przedwojenny, mapy, z których korzystaliśmy - także. W granicach Polski leżały Kresy Wschodnie. Profesor Czerwiński opowiadał nam już wtedy, że z pewnością Polska będzie się starała odzyskać Śląsk, dawne piastowskie ziemie. Nie przypuszczał tylko, że możemy stracić Kresy.

Do dziś zachowały się wspomnienia Tadeusza Ślósarza. Przypomniał je glichowianin Stanisław Dybeł. Pisze on w nich, że szkoła, choć nie miała tablic i biblioteki, to nigdy nie padło w niej napomnienie "uczcie się" czy usprawiedliwienie - "jestem dziś nieprzygotowany".

Pan Jan do tej tajnej, acz zarejestrowanej w strukturach państwa podziemnego szkoły trafił po 2-letnim studium, które ukończył w Myślenicach. Działalność studium była dopuszczona przez okupanta, ale w programie nie było literatury polskiej literatury ani historii Polski. W tajnej szkole nie tylko nadrobił te przedmioty, ale też otrzymał lekcję patriotyzmu. Kiedy tu trafił, nie miał, w przeciwieństwie do większość uczniów, przeszkolenia wojskowego i nie był zaprzysiężony jako członek konspiracji. Jak wspomina, z tego powodu koledzy nieraz patrzyli na niego nieufnie.

- Po kilku miesiącach profesor, będąc ze mną sam na sam zapytał, czy chcę zostać zaprzysiężony Kiedy odpowiedziałem, że tak, wyjął za skrytki tekst przysięgi i tak, bez zbędnego zwlekania, kończąc słowami "Tak mi dopomóż Bóg" dokonało się moje zaprzysiężenie - mówi.

Szmaty zamiast butów
Jan Majewski urodził się we Lwowie, a w okolice Kamiennika trafił z rodzicami, bo ojciec - leśnik pracował tu jako zarządca w prywatnych lasach. Mieszkali w leśniczówce w Lipniku. Do Glichowa miał cztery kilometry drogi. Pokonywał je razem z młodszym o dwa lata bratem Krzysztofem, który rozpoczął tu kurs gimnazjalny.

O odwadze i zapale tamtej młodzieży, jak mówi Stanisław Dybeł, świadczą między innymi właśnie te kilometry dzielące szkołę od domów. - Z Krzesławic do Glichowa przychodziło rodzeństwo Łysków. Przez Grodzisko było to 8 km drogi, a przychodziło się na godzinę ósmą i nikt się nie spóźniał. Z Raciechowic szło się 6 km. Jak była zima, a nie mieli butów, owijali nogi szmatami i szli się uczyć. Dziś trudno to sobie wyobrazić - mówi.
Uczniowie Tadeusza Ślósarza pamiętają, że on sam dziennie pokonywał z Węglówki do Glichowa 10 km. I tak przez trzy dni w tygodniu, bo w pozostałe chodził uczyć do Dobczyc. - W ciągu jednego sezonu zdarł parę butów. Rodzice uczniów składali się, aby mógł sobie kupić nowe buty i przychodzić nas uczyć w drugim półroczu - wspomina Stanisław Bajer.

Dla dawnych uczniów właśnie ci nauczyciele są największymi bohaterami i autorytetami. - Nieraz żeśmy się bali, kiedy Niemcy pojawiali się w Glichowie - opowiada pan Stanisław. - Raz napotkali na drodze Mieczysława Czarnotę z tajnego nauczania, pytając go o dom Wojciecha Czerwińskiego. Zmylił ich i skierował w odwrotnym kierunku.

Zanim Niemcy się zorientowali, że wyprowadził ich w pole, zdołano ostrzec profesora. Kiedy starsi koledzy pisali ważny egzamin - maturę i potrzebowali spokoju, młodsi czuwali i nasłuchiwali, czy jest bezpiecznie. Nie tylko zresztą młodzież pomagała. Gospodarze mieszkający na skrajach wsi, pod pozorem czyszczenia kominów, także obserwowali, czy do wsi nie zbliżają się Niemcy.

Matura zdawana w chacie
W pamięci pana Jana zostało jedno, mogące się dramatycznie skończyć zdarzenie. Szedł do szkoły, ukrywając za połą płaszcza podręcznik z łaciny (w całej szkole był tylko jeden i korzystali z niego na zmianę), kiedy zza zakrętu wyjechała odkryta ciężarówka z niemieckimi żołnierzami. Krzyknęli na niego, aby podniósł ręce do góry, a wtedy książka wypadła na ziemię.

- Niemiec podniósł książkę i zapytał mnie, dokąd idę. Nie mogłem przecież powiedzieć, że do szkoły, dlatego skłamałem, że do sklepiku. Bałem się, że odkryje kłamstwo, bo nie miałem przy sobie ani gorsza. Jednak oddał mi książkę i puścił mnie wolno - mówi pan Jan.

Na początku 1945 roku zdał tzw. małą maturę, a w kwietniu - przed ostateczną kapitulacją Niemiec - maturę właściwą. Została uznana przez powojenne władze i umożliwiła mu zdawanie na studia. Ukończył dwa kierunki - leśnictwo i geodezję. Dziś mieszka w Olsztynie.

- Tym, co, jak mi się wydaje, odróżnia ludzi przeciętnych od wielkich, jest wyobraźnia i odwaga - mówi Stanisław Dybeł. - Z grupy 78 uczniów wykształciło się pięciu pracowników nauki, w tym dwóch profesorów belwederskich: prof. Zbigniew Czerwiński i prof. Henryk Jurkiewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski