Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieniędzy ani strachu nigdy nie miałem

Rozmawiał ARTUR GAC
Paweł Kołodziej miał walczyć 12 rund, wytrzymał 6 minut...
Paweł Kołodziej miał walczyć 12 rund, wytrzymał 6 minut... fot. Andrzej Banaś
Rozmowa z PAWŁEM KOŁODZIEJEM pięściarzem z Krynicy-Zdroju

– Brutalnie został Pan zweryfikowany w pojedynku o pas federacji WBA w wadze junior ciężkiej z Rosjaninem Denisem Lebiediewem. Porażka w szóstej minucie walki przez techniczny nokaut może załamać...

– Zwłaszcza człowieka, który jest bardzo ambitny i miał plan na zdobycie mistrzowskiego pasa. Pojechałem do Rosji z zamiarem wygrania, dlatego ta przedwczesna porażka całkowicie podcięła mi skrzydła. Jeden cios, którego nie zauważyłem, przesądził sprawę. Lebiediew skręcił całe ciało, czyli włożył maksymalną siłę w uderzenie i trafił mnie idealnie w punkt. Niestety uprawiam dyscyplinę sportu, w której czasami w takich okolicznościach trzeba przełknąć gorycz porażki. Padali najwięksi w historii boksu, ja też zostałem ścięty z nóg.

– Właśnie ta umiejętność zadania mocnego, niesygnalizowanego ciosu odróżniła Lebiediewa od Pana dotychczasowych 33. pokonanych rywali.

– Mógłbym coś więcej powiedzieć na temat tego ciosu, gdybym go widział. Rosjanin bardzo fajnie zamarkował, ja wykonywałem swoją akcję i dałem się zaskoczyć jego precyzyjnemu uderzeniu. To moja wina.

– Zwłaszcza, że sam sprokurował Pan zagrożenie, popełniając w obronie szkolny błąd opuszczając bardzo nisko prawą rękę.

– Nie szukam wymówek, ale przez cztery tygodnie sparingów kompletnie nie używałem prawej ręki, którą rozbiłem w śródręczu na czole Białorusina. Kilka godzin przed walką rosyjski lekarz podał mi blokadę, wprowadzając mieszankę adrenaliny z innymi lekami. Pewnie też z tego powodu, w tej jednej konkretnej akcji, zabrakło mi odruchu powrotnego i „przyklejenia” rękawicy do szczęki.

– W ogóle od początku drugiej rundy sprawiał Pan wrażenie pięściarza nieaktywnego. Dlaczego?

– Założenie było takie, żeby przez pierwsze dwie – trzy rundy przyjrzeć się, pracować na nogach i sukcesywnie wchodzić w walkę. Przeciwnika miałem zacząć spychać od czwartej rundy.

– To nie chybiona taktyka? Przecież wiadomo, że rywal takiego pokroju nie pozwoli przyglądać się aż przez dziewięć minut.

– No... takie było założenie. Przy czym w drugiej rundzie mogłem wywierać większą presję, a tak oddałem Rosjaninowi za dużo pola i w pełni rozwinął skrzydła.

– W jednej chwili został Pan odarty z marzeń.

– I to najbardziej boli. Miałem wielki plan, że wrócę do Polski z tytułem mistrza świata, ale czar prysł. Teraz muszę zmierzyć się z sytuacją żalu oraz złością na siebie, która z każdą godziną przybiera na sile. Nie potrafię w mig przejść do porządku dziennego po takiej porażce. Nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że już na początku pojedynku dam się w ten sposób złapać. Walka z samym sobą, którą teraz toczę, jest bardzo ciężka. Kto wie, czy nie cięższa niż w ringu.

– Lewy sierpowy Lebiediewa to najsilniejszy cios, jaki kiedykolwiek wylądował na Pana szczęce?

– Mocy pięści nie poczułem, ale precyzja spowodowała, że „odcięło” mi świadomość i przez chwilę kompletnie nie byłem w dyspozycji, żeby kontynuować walkę. Sędzia spojrzał mi głęboko w oczy i podjął raczej słuszną decyzję.

– W szatni rzucał Pan, czym popadło?

– Nie, ale obudził się we mnie wulkan emocji. Moje ciało było przygotowane na 12 rund bardzo ciężkiej pracy, a ja nie zdążyłem się porządnie spocić. Organizm zgłupiał, dlatego posłuchałem zalecenia trenera i nazajutrz wstałem z samego rana, po czym wykonałem 10-kilometrowy bieg.

– Komentarze typu „balon pękł”, „runął wieżowiec” lub „odegrany hymn Polski był dłuższy niż walka” są dla Pana bolesne?
– Nie wnikam, kto jest autorem tych sformułowań, bo jestem odporny na krytykę. Wiem, że żyjemy w kraju, w którym zwycięstwa są bardzo krótko chwalone, a porażki na długo zapamiętywane. Nie przejmuję się ludźmi, którzy w niewybredny sposób zajmują się komentowaniem życia innych. Ja lubię słuchać ludzi poważnych, czyli takich, którzy mnie otaczają.

– Taką osobą jest Artur Szpilka, który na antenie Polsatu Sport stwierdził, że psychika jest Pana piętą Achillesową.

– Artur źle to ujął. Widziałem się z nim po wylądowaniu w Warszawie i mówił mi, że wygłosił tę opinię pod wpływem emocji, gdy był zestresowany, bo jako mój przyjaciel bardzo przeżył porażkę. Artur wie, że psychika jest moją mocną stroną i ciężar mentalny tej walki uniosłem lekko, lepiej niż można było przypuszczać. Czuję się silnym facetem w życiu i w ringu.

– Na jednej porażce życie się nie kończy, ale Pana kariera znalazła się na zakręcie.

– Sytuacja nie jest łatwa, ale charakter prawdziwego sportowca poznaje się, gdy jest ciężko i pod górkę. Nie dopuszczam myśli, że jedna przegrana można mnie wbić w ziemię.

– Czyli nie rozważa Pan rozbratu z boksem?

– Broń Boże, nawet nie dopuszczam takiej myśli. Już teraz odczuwam wolę jak najszybszego powrotu na ringu.

– Tym bardziej, że ma Pan 34 lata, więc czasu na odbudowanie kariery pozostało niewiele.

– Zgadza się, przede mną jeszcze dwa lub trzy lata boksowania.

– Na „wysprzedaniu” obecnego rekordu, porzucając marzenia o drugiej mistrzowskiej szansie, mógłby Pan nieźle zarobić.

– Przede wszystkim nigdy nie uprawiałem boksu dla kasy. Kiedyś fajnie określił mnie kolega, że pieniędzy ani strachu nigdy nie miałem. Taka jest prawda. Lubię podejmować wyzwania i nie mam zamiaru odbudowywać się łatwymi pojedynkami, tylko zamierzam wrócić na wysoki poziom. Czuję na sobie zimny prysznic, ale otrzepałem głowę i potrzebuję dużym wyzwań.

– Nie za późno? Czy nie lepiej było dużo wcześniej zacząć konfrontować się z mocnymi przeciwnikami, nawet kosztem pojedynczych porażek, aby w ten sposób zminimalizować ryzyko tak bolesnej przegranej?

– Miałem kilku klasowych rywali, jak Felix Cora Jr, John McClain, Parfait Amougui Amougou oraz mocno bijący mańkut Portugalczyk Jose Manuel Barreira, z których każdy mógł mnie pokonać. Pamiętajmy też o realiach finansowych, czyli budżetach gal. Jeszcze do niedawna pieniędzy na klasowego rywala promotorom wystarczało tylko na walkę wieczoru, więc pozostałe pojedynki siłą pieniądza były mniej elektryzujące. To nie zarzut pod adresem moich przełożonych, ale trzeźwy ogląd rzeczywistości. Oczywiście moje słowa w obliczu porażki bardzo słabo się bronią, dlatego marzyłaby mi się druga szansa starcia z Lebiediewem. Wiem, że to raczej niemożliwe, zwłaszcza że w kontrakcie nie było opcji rewanżu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski