– 19,95 m i złoty medal w Inowrocławiu. Spodziewał się Pan takiego finału mistrzostw?
– W kategorii młodzieżowej miałem przed mistrzostwami Polski trzeci wynik w kraju. Pracowałem jednak ciężko, chciałem pokazać: teraz albo nigdy. Konkurs toczył się pod moje dyktando, od drugiej kolejki prowadziłem z rekordem życiowym 19,27, a w szóstej poprawiłem się na 19,95. I z tego wyniku cieszę się bardzo, jest najlepszy w Europie wśród młodzieżowców. Jak zaczynał się ten rok, rekord życiowy miałem 17,70. W hali minionej zimy pchałem ponad 18. W lecie wraz z trenerem Piotrem Galonem liczyliśmy na postęp. Myślałem, że osiągnę może 19,50, a tu jestem blisko magicznej granicy 20 m.
– Stosuje Pan technikę obrotową, inaczej niż nasz mistrz olimpijski Tomasz Majewski.
– Trenuję szósty rok, a zmieniłem technikę trzy lata temu, bo szukałem nowych rozwiązań. Obrót stosują Amerykanie, nieraz podpatruję ich występy w internecie, choćby mistrza świata, dynamicznego Reese’a Hoffę. Z Tomaszem Majewskim spotykam się na zawodach. Choć on nie stosuje techniki obrotowej, to jako doświadczony kulomiot nieraz coś mi doradził.
– Marzy Pan, by zostać jego następcą?
– Hm, on planuje start na igrzyskach w Rio i jeszcze szybko nie zejdzie z lekkoatletycznych aren. Poza tym Majewski jest tak wybitnym sportowcem, że trudno będzie komukolwiek przebić jego osiągnięcia. Niemniej chciałbym jak on startować na najważniejszych zawodach. Za rok mamy mistrzostwa świata w Pekinie. Złoto wśród młodzieżowców dodało mi apetytu.
– Jest szansa na ten wyjazd?
– Zobaczymy jakie minimum wyznaczy nam PZLA. Pewnie będzie to 20,50 m. Brakuje mi ponad pół metra, ale biorąc pod uwagę tegoroczny postęp, jestem w stanie powalczyć o wyjazd do Chin. To byłaby wspaniała przygoda. Mój nowy rekord życiowy jest w tym sezonie trzecim rezultatem wśród seniorów w kraju. Poza Majewskim przede mną jest Jakub Szyszkowski, a pojechać na MŚ może trzech zawodników. Muszę solidnie pracować na treningach. Mam 22 lata, więc może efekty przyjdą.
– Jak Pan trafił do lekkoatletyki?
– Pochodzę z Górnego Śląska, niedaleko Beskidów, rodzina mieszka w Kiczycach. Mój brat uprawiał przez kilka lat pchnięcie kulą, zdobywał medale w kategorii juniorów, ale potem z powodów zawodowych musiał skończyć ze sportem. Jednak dzięki niemu ja też zabrałem się za kulę. Szkoli mnie Piotr Galon, trener AZS AWF Kraków. Trafiłem tu za nim z klubu Sprint Bielsko-Biała. W Krakowie dostałem pokój w Domu Studenckim, mam nadzieję na klubowe stypendium na przyszły rok. Na razie sponsorują mnie ojciec, dziadek i babcia. Ponadto uczę się w Krakowie w policealnym Centrum Kształcenia Ustawicznego, jestem na specjalizacji BHP. Zajęcia mam w weekendy, więc w tygodniu mogę spędzać czas w siłowni. Moje początki w sporcie nie były zachęcające, nie miałem wyników, pojawiły się trudne chwile. Dopiero ten rok jest przełomem, a medal w Inowrocławiu pierwszym trofeum. Do tej pory nie miałem nic. Wystartowałem też w mistrzostwach Polski seniorów, ale kontuzja palca uniemożliwiła dobry wynik.
– Jakie są „parametry” krakowskiego kulomiota?
– Zadowalające. Mierzę 194 cm wzrostu – czyli jestem niższy od Majewskiego, ale wyższy od Hoffy – ważę 130 kg. Trzeba mieć krzepę, na treningu muszę nieraz dźwignąć pięć ton, sama kula waży 7,26 kg. A na zawodach jest jeszcze cięższa, bo dochodzi odpowiedzialność za wynik, stres, napięcie… Ale lubię ten sport.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?