Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianki walczą z kłamstwem o Polakach. Słowem i paragrafem

Zbigniew Bartuś
Mecenas Magdalena Jabczuga-Kurek
Mecenas Magdalena Jabczuga-Kurek
Wojnę rozpętali naziści. Naziści byli polscy. Polskie były obozy zagłady. Polskie były getta. Ostatnio „polski” okazał się nawet obóz w Dachau. Błąd? Skrót myślowy? Celowa niemiecka polityka historyczna? Byli więźniowie, prawnicy i historycy mówią: „dość”.

Jednej nocy umarło trzydzieścioro dzieci – wspomina Janina Luberda-Zapaśnik, była więźniarka Lebrechsdorfu, zapomnianego niemieckiego obozu dla tysięcy wyrzuconych z domów polskich rodzin. Trafiła tam z czworgiem rodzeństwa. Przeżyła tylko ona. Przez pół wieku o Lebrechsdorfie – czyli Potulicach – w ogóle się nie mówiło. Komuniści urządzili tam po wojnie obóz dla „sługusów Hitlera” i „wrogów ludu”; wśród tych ostatnich byli tacy, co poszli siedzieć w 1943 za walkę z Hitlerem, a wyszli dopiero w latach 50., po śmierci Stalina. Lebrechsdorf był więc tabu.

Po 1989 roku historycy zaczęli gromadzić wstrząsające relacje ocalałych z gehenny dzieci z Potulic i innych zapomnianych obozów, jak toruńska „Szmalcówka”, gdzie mała Janina spędziła prawie trzy lata. Instytut Pamięci Narodowej opisuje Lebrechsdorf koło Nakła (podległy najpierw pobliskiemu Stutthofowi) jako „jeden z największych nazistowskich obozów dla nieletnich o charakterze eksterminacyjnym. Życie straciło ponad pół tysiąca dorosłych i niemal 800 dzieci”. Więźniowie byli wykorzystywani do wyniszczającej niewolniczej pracy w niemieckich fabrykach, warsztatach i folwarkach.

Janina Luberda miała nadzieję, że wolna Polska wykrzyczy prawdę o takich miejscach całemu światu. Ale krzyku nie ma. Nawet szeptu. Za to w niemieckim portalu „Focusonline” ocalona z piekła więźniarka wyczytała ostatnio, że Auschwitz, Majdanek – i Lebrechsdorf – to były „polskie obozy śmierci”.

Drugi raz odebrało jej mowę, gdy Niemiec, były nazista więziony w Potulicach po klęsce III Rzeszy, powiedział jej: – Widzisz? I ty, i ja jesteśmy takimi samymi ofiarami II wojny i polskiego obozu.

Krakowianin Karol Tendera pamięta niemiecką okupację jeszcze lepiej niż Janina. 2 marca 1940 roku hitlerowcy zabrali go z krakowskiej szkoły mechanicznej i wraz z innymi uczniami wywieźli do fabryki samolotów w Hanowerze. Po dwóch latach wyniszczającej pracy udało mu się uciec i wrócić do Krakowa. Zastał: niemieckie nazwy ulic, wszechobecne swastyki, przemarsze niemieckiego wojska i Hitlerjugend. Obławy, łapanki w kawiarniach. Strach. Wpadł 19 stycznia 1943, trafił na Montelupich.

– Po każdej akcji podziemia gestapowcy wyrzucali więźniów na korytarz i bawili się w odliczanie. Wybranych wywozili na rozwałkę do Krzeszowic. A to był tylko przedsionek piekła – opowiada Tendera.

5 lutego 1943 Niemcy wywieźli go do Auschwitz. Nagi, bosy, mokry czekał w 18--stopniowym mrozie na pasiak. Na ponad dwa lata został numerem 100 430. Eksperymenty „medyczne” przeprowadzał na nim doktor Mengele. – Myślałem, że Auschwitz to już piekło. Nie znałem Birkenau! Tam straciłem wiarę i wolę życia. Pytałem: gdzie jest Bóg? Czemu pozostaje głuchy na rozdzierający krzyk dzieci idących szeregami do komór gazowych? – wspomina. Przeżył dzięki pomocy współwięźniów z Krakowa.

Kiedy zimą 1945 pod Oświęcim podeszli Sowieci, Niemcy przepędzili tysiące więźniów w marszu śmierci. Karol dotarł do obozu Leitmeritz. Tam doczekał wolności – w ostatnim dniu wojny. Swe dzieje opisał w książce „Polacy i Żydzi w KL Auschwitz”.

Myślał, że ta jego wersja historii – relacja naocznego świadka najtragiczniejszych zdarzeń – jest dla wszystkich oczywista... i jedyna. Ale rok temu na internetowej stronie publicznej niemieckiej telewizji ZDF zobaczył zapowiedź filmu o wyzwoleniu Majdanka i Auschwitz. Stało tam czarno na białym, że były to „polskie obozy zagłady”.

Były więzień dowiedział się potem, że niemiecko-francuski kanał telewizyjny ARTE, w którym wyprodukowano i pokazano ów dokument, posłużył się zgodnym z prawdą zwrotem: „niemieckie nazistowskie obozy zagłady w okupowanej Polsce”.

– Czemu ZDF go zmienił? – zapytał Karol. I – nie wierząc w przypadek – pozwał niemiecką stację. To samo zrobiła Janina Luberda: pozwała Focusonline. Przed polskim sądem. Jej sprawa toczy się w Olsztynie. Sprawa Tendery – w Krakowie.

Są jeszcze inne procesy: w Warszawie Zbigniew Osewski ściga za „polskie obozy” wydawcę dziennika „Die Welt”, a były akowiec – twórców kontrowersyjnego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, za przypisywanie Polakom organicznego antysemityzmu. Niby chodzi o przeszłość, ale naprawdę – o przyszłość.

"Polski obóz w Dachau"

Zwrotu „polskie obozy zagłady” używają media na całym świecie, ale zdecydowanie najczęściej robią to Niemcy. – To oburzające, bo mało kto jak oni winni znać fakty dotyczące II wojny i dbać o prawdę. Mogę sobie wyobrazić ignoranta w Bahrajnie, ale nie we Frankfurcie, Monachium, Berlinie. Nie wierzę też w błąd, przejęzyczenie, przypadek. Pozostaje premedytacja, a jej celem jest przerzucenie winy ze sprawców na ofiary – mówi mec. Lech Obara, znany prawnik z Olsztyna (w przeszłości skutecznie walczył m.in. o przestrzeganie praw dostawców i pracowników portugalskiej Biedronki).

Broniąc się przed zarzutem celowego użycia zwrotu „polskie obozy”, niemieckie media tłumaczą zazwyczaj, że nie miały na myśli niczego złego, a sformułowanie jest jedynie „skrótem myślowym”, mającym na celu „geograficzne umiejscowienie nazistowskich obozów” – na terenie Polski. Po pierwsze jednak, czegoś takiego jak „Polska” w czasie II wojny nie było – nasze ziemie zostały podzielone i zajęte przez niemiecką III Rzeszę i Związek Sowiecki, a ludność była eksterminowana przez obu okupantów (po napaści na Sowietów Niemcy rozszerzyli eksterminację na wschód). Po drugie – w słowniku niemieckich mediów pojawiły się ostatnio zwroty: „polski obóz w Dachau” i „polski obóz w Mauthausen”; pierwszy funkcjonował na północ od Monachium, a drugi nieopodal austriackiego Linzu – trudno sobie wyobrazić, by niemieccy dziennikarze mieli aż tak wielkie problemy z geografią.

Prof. Zdzisław Krasnodębski, ceniony w RFN socjolog i filozof społeczny, zapytał swych kolegów zza Odry, forsujących tezę o „geograficznym skrócie myślowym”, dlaczego żaden niemiecki publicysta nie pisze o „japońskiej bombie atomowej”. Spadła przecież na Hiroszimę. Nie uzyskał odpowiedzi.

Dr Joanna Lubecka z krakowskiego IPN-u jest pewna, że używanie zwrotu „polskie obozy” to jeden z elementów – piekielnie skutecznej – niemieckiej polityki historycznej. – Naród odpowiedzialny za wywołanie wojny i najokrutniejsze zbrodnie minionego stulecia należy dziś do najbardziej szanowanych w świecie. Dlaczego? Między innymi dlatego że potrafi narzucić innym swoją wersję historii – uważa krakowianka.

Wpisuje do niemieckiej wyszukiwarki Google’a pytanie o „niemieckie zbrodnie w Polsce”. Wśród odpowiedzi na pierwszym miejscu pokazują się „zbrodnie Wehrmachtu na cywilach”, ale tuż po nich następuje wysyp odnośników dotyczących prześladowania… Niemców na ziemiach polskich – od XVI wieku.

– Takie zabiegi mają na celu budowę nowej, lepszej PRZESZŁOŚCI Niemiec – wyjaśnia Joanna Lubecka.

Prof. Jan Rydel z krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, znawca niemieckiej polityki historycznej, przypomina, że gwałtowna zmiana w postrzeganiu i mówieniu o przeszłości zaczęła się w RFN w połowie lat 80. za czasów kanclerza Helmuta Kohla. Dużą rolę odegrali tu konserwatywni historycy, jak urodzony przed wojną Michael Stürmer (znany dziś także z wydanej w 2008 roku, sławiącej bohatera, biografii Władimira Putina). Namawiali do „normalizacji” niemieckiej historii. W jaki sposób miała się dokonać?

– Zrywamy z tezą o wyjątkowości nazizmu, dowodzimy, że był to system równie zbrodniczy jak wiele innych. Mówimy: „owszem, był Auschwitz, ale przecież najpierw był Gułag”. Albo: „Hitler tkwi w każdym z nas”. I jeszcze: „Zbrodniarze nie mają narodowości” – wyjaśnia dr Joanna Lubecka. I wylicza narzędzia służące przemodelowaniu niemieckiej i europejskiej (w tym polskiej) pamięci, a wśród nich: intensywne nauczanie o Holokauście przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek wiedzy o zbrodniach popełnionych na Słowianach (Europa Środkowo-Wschodnia to w świadomości Niemców „czarna dziura”); eksponowanie ruchu antyhitlerowskiego w Niemczech – w wyniku czego można odnieść wrażenie, że niemal wszyscy dziadkowie należeli do Białej Róży lub spisku pułkownika Stauffenberga; badanie mikrohistorii w oderwaniu od historycznego tła (np. artykuły o dobrym esesmanie, który uratował polskie dziecko).

Wypędzenie jak holokaust

– Kluczowe jest słownictwo – podkreśla dr Lubecka. Nie można mówić o niemieckich zbrodniach. Mimo że popełnili je funkcjonariusze państwa o nazwie Deutsches Reich, Rzesza Niemiecka – zbrodnie, podobnie jak obozy i inne złe rzeczy, były „nazistowskie”. Równocześnie wolno, a nawet trzeba, używać skrótu myślowego „polskie obozy”, a także hasła wytrychu „polski antysemityzm”. Ten drugi miał być najjaskrawszym przejawem europejskiego antysemityzmu, który z kolei zrodził nazizm.

Prof. Zbigniew Mazur z Instytutu Zachodniego w Poznaniu zauważa, że polityka historyczna RFN skupia się na dowodzeniu, iż „w historii Niemiec było dużo rzeczy brzydkich, ale było też mnóstwo wspaniałych – i w tym sensie kraj ten nie różni się od innych”. Masowe mordy na Żydach? Ależ w Rumunii i na Ukrainie też były. Zrównanie z ziemią Warszawy, bombardowanie Londynu? Ale Drezno też zostało zburzone (ostatnio pojawiła się nawet nazwa: „bombowy Holokaust”). Odebranie domów milionom ludzi? Ależ Niemców to dopiero wypędzono!

Do głównego nurtu (tzw. mainstreamu) historycznego i publicystycznego weszły opinie konserwatywnych historyków jak ta (urodzonego w 1925 r. w Węgorzewie) Andreasa Hillgrubera, że „II wojna światowa obejmuje dwie narodowe katastrofy: wymordowanie Żydów i wypędzenie Niemców z Europy Środkowo-Wschodniej”.

Jaki mamy efekt?

Dr Lubecka przypomina, że w 2005 roku znany monachijski dziennik „Süddeutsche Zeitung”, zapowiadając obchody rocznicy zakończenia II wojny, napisał, że „Schroeder i Putin reprezentować będą dwa narody, które najbardziej z jej powodu ucierpiały”.

– Polska leży między dwoma potężnymi państwami, uprawiającymi – bez oglądania się na koszty – bardzo prężną i skuteczną politykę historyczną. Nie mamy pomysłu, jak się temu przeciwstawić. Działamy jedynie doraźnie, podejmując chaotyczne i przez to mało skuteczne protesty. A przecież od tego, jaką będziemy mieli przeszłość, zależy nasza przyszłość – stwierdza Joanna Lubecka.

Prof. Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego podkreśla, że „historia jest elementem walki o władzę”, a Polska ma w tym względzie o tyle trudniej, że jako jedno z państw „nowej” („gorszej”) Europy ulega od ćwierćwiecza przymusowej reedukacji, a właściwie – niczym chory pacjent – terapii ze strony „starej Europy”, która uważa się za lepszą i mądrzejszą. – Wmawia się nam, Polakom, że nasza pamięć o historii jest niewłaściwa i jako taka musi być zapomniana i napisana na nowo. Europejski Big Brother próbuje nas uczyć, w co mamy wierzyć, co mamy myśleć i co pamiętać. Wszystko pod hasłem budowy wspólnej europejskiej pamięci. Ale siedzibą Big Brothera są Niemcy, Polska nie ma na to żadnego wpływu – uważa prof. Andrzej Nowak.

Nie tylko w jego opinii bezwolnie przyglądamy się, jak niemiecki walec rozjeżdża ważne dla nas fakty z historii. Będzie to miało smutne konsekwencje. Już ma.

W ankiecie przeprowadzonej w 2008 roku 90 procent uczniów szkół w amerykańskiej Dolinie Krzemowej pytanych o to, kim byli naziści, odpowiedziało: „Polakami.”

Sąd nad kłamstwem

W zeszłym roku mec. Lech Obara, wraz z garstką byłych więźniów niemieckich obozów oraz prawników, dziennikarzy i społeczników, założył stowarzyszenie Patria Nostra. – Trzeba zdecydowanej i stałej reakcji na powszechny w zagranicznych mediach proceder przypisywania Polakom współodpowiedzialności za zbrodnie nazistowskie. Powtarzane w kółko kłamstwa kształtują nieprawdziwy wizerunek naszego kraju i narodu na całym świecie – wyjaśnia.

Gdy szukał sojuszników, którzy pomogliby w organizacji pierwszej naukowej konferencji nt. używania przez zachodnie media zwrotu „polskie obozy”, natrafił na problem. Wszyscy były niby „za”, chwalili ideę, zawsze jednak znajdowali jakieś „ale”. Źródło problemu opisuje retorycznym pytaniem pewien krakowski naukowiec: „Ilu polskich badaczy finansowanych jest dzięki niemieckim grantom, a ilu niemieckich – dzięki polskim?”.

Odpowiedź mówi wiele (jeśli nie wszystko) o potencjale polskiej polityki historycznej (której de facto nie ma). W ramach doraźnych działań (desperacji?) prof. Rydel apelował kiedyś na spotkaniu z kolegami zza Odry: „ Wy przestańcie nas już przepraszać. Po prostu pamiętajcie, coście nam zrobili!”.

– Same apele, pisma i inne formy nacisku nie wystarczą – komentuje mec. Szymon Topa z kancelarii Lecha Obary. – Dlatego wybraliśmy drogę prawną. Trwają procesy cywilne, testujemy ścieżkę karną.

Bardzo ciekawy – a zarazem ważny – wątek dotyczy serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, wyprodukowanego i sprzedanego przez ZDF do ponad 60 krajów, w tym do Polski. TVP wyemitowała go w czerwcu 2013 roku, co wywołało skandal. „Serial przedstawia dobrych i złych Niemców. Co istotne, ukazuje również w dobrym i złym świetle Rosjan. Polacy są zaś przedstawieni głównie pod kątem ich niezwykle negatywnego stosunku do Żydów” – piszą we wnikliwej analizie krakowscy prawnicy: Magdalena Jabczuga-Kurek i dr Arkadiusz Radwan, prezes Instytutu Allerhanda.

Zwracają uwagę, że „antysemityzm niemiecki jest w serialu ukazany jako polityczny – odgórny, zaś antysemityzm polski jako organiczny – oddolny, co w percepcji widza wywoływać może silniejszą niechęć pod adresem Polaków niż Niemców”.

Co gorsza, sposób opowiedzenia i ukazania historii prowadzi u odbiorcy do uogólnień: oto zobaczyliśmy typowych reprezentantów każdego narodu. „Nadużycie polega na podniesieniu incydentów do rangi reguły. W konsekwencji film stwarza fałszywe wrażenie, że naród polski jest współwinny zbrodni Holocaustu” – piszą prawnicy.

Twórcy filmu bronią się, że nie jest to dokument, lecz artystyczna wizja. Mec. Jabczuga-Kurek odpowiada, że „sztuka nie daje licencji na bezkarność”. Przypomina orzeczenia Sądu Najwyższego oraz Europejskiego Trybunał Praw Człowieka, zgodnie z którymi „wolność wypowiedzi artystycznej nie może oznaczać dowolności korzystania z niej w szczególności poprzez naruszanie godności i czci innych osób”.

W dodatku, wbrew twierdzeniom autorów, treść i forma serialu silnie sugerują odbiorcom, że przedstawiona w nim historia jest autentyczna. – Służą temu m.in. pojawiające się na ekranie po zakończeniu odcinka napisy z imionami głównych bohaterów oraz datami ich urodzin i śmierci – element zarezerwowany dla materiałów dokumentalnych lub opartych na faktach – zauważa prawniczka.

„Pamięć o bohaterskiej walce narodu polskiego przeciwko niemieckiemu okupantowi w czasie II wojny światowej oraz zbrodniach wyrządzonych Polakom w tym tragicznym dla dziejów ludzkości okresie wpisuje się wprost w polską świadomość narodową, stanowiąc element narodowej tożsamości. Wartość ta stanowi niewątpliwie dobro osobiste, któremu należy się prawna ochrona” – czytamy w analizie opublikowanej na łamach „DGP”.

Wniosek? „Za naruszenie poczucia tożsamości narodowej można domagać się zadośćuczynienia. Toteż pozwy przeciw producentom serialu ZDF „Nasze matki, nasi ojcowie” mają duże szanse na powodzenie” – sugerują krakowscy prawnicy.– Skoro państwo polskie nie prowadzi polityki historycznej, powinni ją podjąć sami obywatele – uważa Lech Obara.

Pierwsze, precedensowe w Europie, procesy trwają. Kancelaria mec. Obary prowadzi je za darmo, a ściślej – dokłada do nich spore sumy z własnej kieszeni. Sądy kosztują. Oczerniana Polska łupi swych obrońców.

W zeszły czwartek Patria Nostra wraz z IPN zorganizowała w Warszawie konferencję na temat fałszowania pamięci o niemieckich obozach koncentracyjnych przez zagraniczne media. Pochodzą z niej wypowiedzi zamieszczone w niniejszym tekście.

Pozwy przeciwko niemieckim mediom wpływają do polskich sądów. Prof. Aurelia Nowicka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu wyjaśnia, że dzieje się tak zgodnie z obowiązującym u nas od dekady unijnym prawem: procesy przeciwko podmiotom z terenu UE mogą się toczyć w miejscu, w którym została wyrządzona szkoda – w tym wypadku chodzi o naruszenie dóbr osobistych, m.in. byłych więźniów oraz akowca.

Czy te procesy da się wygrać? Kluczowe znaczenie ma tu definicja „dobra osobistego”. Czy jest nim „poczucie tożsamości narodowej”? W liczącym pół wieku polskim kodeksie cywilnym wymieniono (w art. 23) m.in. zdrowie, wolność, cześć (godność i dobre imię), swobodę sumienia, nazwisko. Poczucia tożsamości narodowej nie ma na liście. Z rozważań prawnych Filipa Rakiewicza z UAM wynika jednak, że poczucie tożsamości narodowej jest dobrem osobistym podlegającym ochronie.

Coraz więcej prawników skłania się do tego poglądu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski