Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komedia jest jak jazz

Rozmawiała : Małgorzata Matuszewska
Rozmowa. Eryk Lubos opowiada o swoim rozumieniu zawodu aktora, mistrzach, wyzwaniach, odwadze twórczej i tym, co jego zdaniem oznacza określenie „być sławnym”.

– ­ Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym T-Mobile Nowe Horyzonty pokazano „Molehill” – film krótkometrażowy Joanny Zastróżnej. Zagrał Pan Dziada z Koniem, a film powstał z inspiracji dramatem „Czekając na Godota”. Trudno się grało w takiej produkcji?

– Raczej nie. Po pierwsze, to była bardzo ciekawa praca, partnerowałem przecież Andrzejowi Chyrze. Po drugie, działaliśmy z fajną ekipą. Po trzecie wreszcie, Joanna ma niezwykłą osobowość. Jest fotografką, przymierza się do debiutu fabularnego, którego jednak nie będzie kręcić w Polsce. Jestem bardzo ciekawy, co powstanie, bo to dziewczyna o niezwykłej energii i pomysłach.

­– Przed nami premiera „Służb specjalnych” Patryka Vegi. W jakiej roli pojawi się Pan na ekranie?

­– Gram Rafuna, twardego faceta z przeszłością, który niełatwo okazuje uczucia. Jest zakochany w głównej bohaterce. Pomaga jej przejść przez trudne chwile w życiu. Patryk, który jest też autorem scenariusza, dotyka tematu pracy i życia oficerów służb specjalnych. Reżyser precyzyjnie przygotował się do pracy, dokumentacja trwała dwa lata. W tym filmie jest naprawdę wielka rola Janusza Chabiora, który zagrał pułkownika Mariana Bońkę.

­– Ciekawe, że wspomina Pan tego aktora. Spotkali się Panowie na planie kolejny raz.

­– Tak, znów bierzemy udział w tej samej produkcji. Niestety, tym razem scenariusz nie przewidywał wspólnych scen z naszym udziałem.

­– Na tegorocznym prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno pokazany został film „Arizona w mojej głowie” Matthiasa Husera. Zagrał Pan w nim z Krzysztofem Kiersznowskim. Jestem ciekawa, jak to się stało, że zagrał Pan w tej produkcji. Czym Pan ujął reżysera?

­– Zagrałem Bena, kierowcę towarzyszącego Leonardowi; w tej roli wystąpił Krzysztof Kier­sznowski. Matthias zrobił z nas kowbojów, ale nie takich prawdziwych. Matthias wie, że aktor nie musi być przystojniakiem, nie musi się podobać wszystkim. Twarz jest zwierciadłem duszy, musi wyrażać osobowość. W Locarno film został pokazany w konkursie głównym, co już samo w sobie jest wyróżnieniem.

­– Czy w takich momentach czuje się Pan sławnym aktorem?

­– Sławny aktor dostaje 120 milionów za film. Nie jestem sławny, podobnie jak wielu kolegów. Po prostu robimy swoją robotę.

­– Czym w takim razie jest dla Pana aktorstwo? Po prostu robotą?

­– Aktorstwo dla mnie to sztuka odnalezienia się w różnych konwencjach. Moi mistrzowie to: Krzysztof Stroiński, z którym ostatnio miałem ogromną przyjemność pracować – razem graliśmy w spektaklu telewizyjnym „Nad” według tekstu i w reżyserii Mariusza Bie­lińskiego – Janusz Gajos, Jerzy Trela. Dla nich powinna powstać sekcja producencka szukająca tematów i scenariuszy – specjalnych, na miarę ich niezwykłych talentów.

­– Na przestrzeni wielu lat obecności na rynku filmowym stał się Pan aktorem komediowym. Dobrze Panu w takiej roli?

­– Jestem aktorem stricte komediowym, aktor to komediant! (śmiech) W serialu obyczajowym pozwoliłem sobie na komediowe sceny – w myśl zasady, że trzeba łamać konwencję. W teatrze nie miałem jeszcze takiej możliwości. Uważam, że komedia jest formą bardzo wymagającą, marzę o tym, żeby się mierzyć z takimi wyzwaniami.

­– A ma Pan ulubionego aktora komediowego?

­– Mistrzem komedii jest Bogumił Kobieta. Kolejny to Peter Sellers. Nie wiem, czy Sellers znał role Kobieli, ale obaj byli świetni i podążali mistrzowską komediową drogą. Wszystko, co grali, było bardzo na serio, bez wygłupów i właśnie dlatego tak dobre. Bardzo cenię Roberta Benigniego, a Louis de Funes to mistrzostwo i nieosiągalny wręcz poziom pozytywnego szaleństwa. Ech, mówimy o geniuszach, trudno się z nimi mierzyć. Dobry aktor nie zawsze jest twardzielem jak Sylvester Stallone, nie obrażając go oczywiście.

­– Komedia wymaga poważnego podejścia – czy dobrze zrozumiałam?

­– Tak. Rozmawiamy jednak o technice, a nie o to chodzi. Nigdy nie wolno myśleć: „Wiem wszystko i pokażę wam”, bo łatwo przeszarżować. Do komedii także trzeba znaleźć klucz. Ograne sposoby okazują się zawsze zbyt czytelne, a przez to niewiarygodne i płytkie.
Podchodząc do roli, patrzę na nią zawsze jak debiutant. 15 lat temu patrzyłbym inaczej, a teraz inaczej. Wiem od podszewki, jak się buduje serialową rolę – kiedy ma się do nakręcenia 17 scen na dobę, nie ma czasu na budowanie postaci. Korzysta się ze znanych patentów. Staram się (co jest trudne) podchodzić do tej pracy z pozycji debiutanta, słucham uważnie reżysera, a potem partnera na planie.

­– Komedia ma przede wszystkim rozbawić?

­– Dobra komedia to nie tylko powód do śmiechu, ale też do poszukania czegoś głębiej. Dobry film tego gatunku budzi rozbawienie z refleksją i pewną dozą melancholii. Wie Pani, jakiemu rodzajowi muzyki odpowiada komedia?

­– Nie.

­– Komedia to wolność, jak jazz. Dramat kojarzy mi się z muzyką Beethovena, a romantyczne opowieści to popularna muzyka, gdzie jest A-dur, D-dur i tak na zmianę.

­– Dawno nie widać było Pana na scenie. Jakaś ciekawa rola teatralna się szykuje?

­– Igor Gorzkowski w Teatrze Ochoty przygotowuje „Idiotę” według Dostojewskiego. Jesteśmy w małej, 4-osobowej obsadzie, prawie bez rekwizytów i scenografii. Pracuję nad rolą Rogożyna. Teatr mnie wezwał po trzech latach (uśmiech), jestem więc bardzo podekscytowany i w wakacje przygotowywałem się do tego pilnie. Myszkina zagra Agata Buzek.

­– Kobieta w roli Myszkina?

­– Tak, mężczyźni mają często kłopot z Myszkinem, z jego charakterem. Agata daje dużo swojej wrażliwości i kobiecego pierwiastka, którego mężczyźni po prostu nie mają. Agata ma niesamowite oczy, figurę, a przede wszystkim duchowość. Zupełnie inaczej „kombinuje” z rolą. Z Rogo­żynem jest prościej, Rogożyn to zwierzę, działa instynktem. Jej praca nad tą rolą przypomina budowanie katedry.

– Coś jeszcze będzie na deskach teatru?

– Poza tym rozmawialiśmy z Piotrem o przywróceniu „Historii Jakuba” i zawartej w niej Księgi Koheleta. Minęło już 10 lat od wrocławskiej premiery, warto to przypomnieć. W kościele na warszawskich Bielanach, którego proboszczem jest ks. Wojciech Drozdowicz, chcielibyśmy tę sztukę wystawić. Tam są piękne katakumby, które poznałem przy okazji próby do filmu „Chemia” Bartka Proko­powicza. Eklezjastes w takim miejscu to by było coś. Wszystko wraca do źródeł, moich wrocławskich źródeł.

­– Na koniec naszej rozmowy zahaczmy o pop­kulturę: sławny Wilq z komiksu „Wilq Superbo­hater” braci Tomasza i Barto­sza Min­kiewiczów mówi Pana głosem...

­– ... dość ostrym głosem (śmiech). Zgodziłem się od razu podłożyć głos do „Wilqa Negocjatora”. Już jest po premierze, teraz chcielibyśmy, żeby powstał serial.

NIE TYLKO „PLUSKWA”

Aktor filmowy i teatralny, pochodzi z Tarnowskich Gór. Jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Pięć lat temu dostał prestiżową Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego za rolę w filmie „Moja krew”.

Znany jest widzom z filmów takich jak „Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem”, „Róża”, „Zabić bobra”, „Drogówka”. Występował w wielu produkcjach telewizyjnych. W serialu „Ojciec Mateusz” gra Waldka Grzelaka „Pluskwę”, a w serialu „To nie koniec świata!” – Darka Rudzkiego, chłopaka Ulki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski