Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Perły zakopiańskiej bohemy

Katarzyna Kaczorowska
Witkacy - geniusz, prorok i... furiat - jedna z najważniejszych postaci w historii Zakopanego
Witkacy - geniusz, prorok i... furiat - jedna z najważniejszych postaci w historii Zakopanego Archiwum
Obyczaje * Doktor Tytus Chałubiński odkrywa uroki góralskiej wioski * Już po kilku latach miejsce staje się modnym kurortem, do którego z całej Polski ściągają artyści i uczeni urzeczeni "Zakopianiną"

Prościej byłoby powiedzieć, kogo tam nie było, bo lista nazwisk, które wsi w początkach XX w. liczącej niewiele ponad tysiąc domów i niecałe 6 tys. mieszkańców nadały wyjątkowy charakter, jest naprawdę imponująca.

Zakopane dla artystów i gruźlików odkrył lekarz Tytus Chałubiński. Zbawcą dla niego stał się hrabia Władysław Zamoyski, który w 1886 r. na licytacji kupił nie tylko samą wieś, ale też całkiem spory kawałek Tatr. A prawdziwym mężem opatrznościowym okazał się ojciec Witkacego Stanisław Witkiewicz, malarz, architekt, teoretyk sztuki. Do Zakopanego przeprowadził się w 1890 r. i tak zakochał się w góralszczyźnie, że wymyślił styl zakopiański, zaczął projektować domy, które dzisiaj oglądają turyści, a w całym kraju nieudolnie naśladują epigoni.

Jan Kasprowicz i jego żona Maria, Adam Asnyk, Mieczysław Karłowicz, Władysław Orkan, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Wojciech Kossak, Stefan Żeromski, Henryk Sienkiewicz, Helena Modrzejewska, Leon Wyczółkowski czy Jacek Malczewski. Tych - razem z Witkiewiczem - mieszkańców i bywalców Zakopanego można by uznać za nieco starsze pokolenie tatrzańskiej bohemy.

Młodsze to: Karol Szymanowski, córka Kossaka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, poetka, która z pierwszym mężem zamieszkała w jego domu pod Tatrami, Witkacy, Michał Choromański, Roman Ingarden, Władysław Tatarkiewicz, Jarosław Iwaszkiewicz i wszyscy ci, których na Krupówki przyciągała "zakopianina". Ci, którzy wdychali ten specyficznie polski narkotyk, stawali się Tytanami Ducha.

Wszystkie demony Zakopanego
Odkrywcą "zakopianiny" był Witkacy, syn chrzestny samego mistrza Sabały. Jako jeden z Tytanów Ducha o Zakopanem, siedlisku owego narkotyku, pisał, że to "miejsce, w którym kondensuje się ich istota [czyli Tytanów - przyp. autorki], roztwierają się nowe dla nich horyzonty i twórczość artystyczna, społeczna czy naukowa, stwarza nowe formy i buduje nowe wartości".

Uzależniony od "zakopiani-ny" okazał się Jan Kasprowicz, który w 1923 r. od angielskiej malarki Winnifred Cooper kupił willę. Przenosiny poety do Zakopanego stały się możliwe dzięki pieniądzom, które zarobił na tłumaczeniach Szekspira. I choć on sam górskim powietrzem i typowo polskim narkotykiem cieszył się zaledwie trzy lata. Po jego śmierci Harenda, w której królowała wdowa po poecie Maria, stała się jednym z najważniejszych miejsc artystycznego Zakopanego.

Kasprowicza dzięki honorarium stać było na modernizację i rozbudowę domu zbudowanego na skarpie nad rzeką Zakopianką. Dobudował piętro, gdzie na wakacje miały zjeżdżać jego córki, a wśród nowych pomieszczeń znalazła się m.in. biblioteka pełniąca jednocześnie rolę pracowni poety. Nie zabrakło też pokoi gościnnych, bo drzwi Harendy od samego początku nie zamykały się przed zjeżdżającymi tu przyjaciółmi.

Marię Kasprowiczową, która po śmierci męża z zapałem prowadziła salon artystyczny aspirujący do miana najważniejszego miejsca w Zakopanem, dość złośliwie po latach sportretował Michał Choromański w powieści "Schodami w górę, schodami w dół". Złośliwie podwójnie, bo spokrewniony z Karolem Szymanowskim, cudownie uleczony z gruźlicy pisarz mieszkał u Kasprowiczej w Harendzie, wprowadzony do zakopiańskiej bohemy przez Witkacego.

Bohater powieści wydanej w 1967 r. to młody gruźlik, który przyjeżdża w góry dla poratowania zdrowia. Biedny jak mysz kościelna, podkochuje się w pewnej urodziwej góralce, a jednocześnie daje się uwodzić demonicznej Draginie Łuckiej przyjmującej młodych mężczyzn w czerwono-białym sarongu, spod którego "łyskały łydki jak donice"... I jak łatwo się domyślić, to alter ego samego pisarza, który w stolicy Tatr w latach 1933-1937 mieszkał już w willi Chimera, a nie w Harendzie, a romansował nie tylko z Kasprowiczową, ale też bez zbędnych ceregieli dał się uwieść samej Zofii Nałkowskiej, opromienionej sławą powieści "Granica" pożeraczce młodych pisarzy.

Nałkowskiej romans z Choromańskim nie przeszkadzał zresztą w fascynacji Karolem Szymanowskim, który w swojej willi Atma mieszkał od 1930 do 1936 r. Związku z kompozytorem, zdeklarowanym homoseksualistą, pisarka skonsumować nie mogła. Ale żeby było ciekawiej, choć Nałkowska zdawała sobie sprawę z tego, że jest dla Szymanowskiego swoistym kamuflażem, choć zdarzały się jej romanse takie jak z Choromańskim, nie wykluczała małżeństwa z autorem "Króla Ro-gera". Ba, uważała, że "skaza", jak nazywała orientację kompozytora, nie stanowi przeszkody do mariażu. Zupełnie jak u Iwaszkiewicza, kuzyna Karola...

Jedną z najsłynniejszych postaci zakopiańskiej bohemy był jednak bez wątpienia Witkacy. Słynny zresztą w całym kraju do tego stopnia, że sam stał się atrakcją równie ciekawą jak Morskie Oko i nie brakowało osób gotowych zrobić wiele, byleby tylko zobaczyć go na własne oczy, i to najlepiej w trakcie jakiegoś przyjęcia. Jeszcze bardziej pożądane były portrety autorstwa słynnego skandalisty, a jeśli jeszcze powstawały pod wpływem rozmaitych używek mieszanych w zaskakujących kombinacjach, skrzętnie odnotowywanych na każdym dziele artysty...

Takie marzenie niejakiej pani Myszkowskiej spełniła Józefa Głębocka, a Maria z Łozińskich Hempel opisała to zdarzenie tak: "W czasie jednego z sympozjonów była u nas nasza kuzynka Józefowa Głębocka i przyprowadziła swą bardzo piękną przyjaciółkę panią Myszkowską, która nie znała nas, ale bardzo pragnęła poznać Witkacego. Witkacy narysował bardzo ładny jej portret, który - jak zwykle bywało - ofiarował nam.
Teraz rozpętała się istna burza, bo do Zakopanego przyjechał mąż pięknej pani i szalenie się oburzył, że jego żona mogła zostawić swój portret u obcych ludzi - co sobie mogą pomyśleć o tym inni, co będą mówić! Pani Myszkowska przybiegła do nas ze łzami w oczach i błagała, by dać jej ten portret. Byliśmy w wielkim kłopocie, bo pomijając to, że żal nam było go oddawać, to najważniejsze było, czy Witkacy nie obrazi się, że oddaliśmy to, co nam tak hojnie darował. Prosiliśmy go, ale za nic nie chciał się zgodzić, mówiąc: - Chcę, by ten portret był u państwa, a nie u obcych mi ludzi.

Gdy w końcu przedstawiliśmy Witkacemu bardzo obrazowo wściekłość zazdrosnego jak Otello męża i rozsnuliśmy perspektywę, że przez nas i ten portret gotów jest może zadusić swoją żonę, Witkacy zgodził się na oddanie rysunku. W Zakopanem nazwano to walką niezwykłą, gdyż nie zdarzyło się, by Witkacy nie wygrał i nie obraził się. Tak straciliśmy dzieło sztuki, ale groźna burza małżeńska została zażegnana. Chyba na wszelki wypadek zaraz po załatwieniu tej sprawy zazdrosny mąż wywiózł piękną żonę z Zakopanego".

Witkacy, który miał nie tylko skłonności do obrażania się czy swoistej formy furiactwa, uwielbiał też wszelkiej maści dowcipy i kawały, nie zawsze zresztą śmieszne dla tych, którzy padali ich ofiarą. Miał na przykład zwyczaj zimą przygodnego towarzysza spaceru po Zakopanem wrzucać znienacka w zaspy śniegu piętrzące się na poboczu dróg. Jak wspominał Włodzimierz Wnuk, zbieracz zakopiańskich anegdot, Witkacy po wytarzaniu w śniegu nieszczęśnika pędził do najbliższej willi, wrzeszcząc wniebogłosy, że natknął się przypadkiem na zamarzającego człowieka i trzeba zrobić wszystko, by wyrwać go śmierci. Jak?

Tadeusz Kudliński, który opowieści Wnuka wysłuchał, opisał owo ratowanie tak: "Wśród zrozumiałego podniecenia wnosił sponiewieraną ofiarę do wnętrza i żądał gromko od przestraszonych mieszkańców gorącej herbaty i oczywiście gorących napojów, które znoszono na wyprzódki.

Cucąc tak ofiarę mrozu, sam też korzystał ze środków ratunku. A następnie wraz z odtajałym bohaterem wieczoru spożywał obfity posiłek zakropiony alkoholem, zastawiony przez gospodarzy uradowanych, że tak szczęśliwie wszystko się skończyło przy ich pomocy w dziele samarytańskiego ratownictwa".

Autor "Pożegnania jesieni" i "622 upadków Bunga", którego burzliwe zakopiańskie dzieje opisał dla potomności Michał Choromański w "Memuarach", początkowo drukowanych na łamach "Przekroju", nie tylko "robił" za misia z Krupówek, ale sam chętnie aranżował rozmaite spotkania i wydarzenia, którymi żyło później samo Zakopane. I mowa tu nie tylko o bibach z alkoholem i narkotykami, orgietkach, dyskusjach, awanturach i obrażaniu się.

Witkacy lubił ferment i dzianie się, nic więc dziwnego, że lubił bawić się w demiurga. Tak jak wtedy, gdy Gienię Bundy-kową, spędzającą w Zakopanem ostatnią przed wybuchem II wojny światowej zimę, zaprosił do siebie razu pewnego na herbatę. Koniecznie musiała przyjść, bo - jak zapowiedział - spotka kogoś tajemniczego.

Po latach Eugenia już nie Bundykowa, ale Wańkowicz, witkacolog Annie Micińskiej opowiedziała, że ową tajemniczą postacią, którą miała poznać, okazał się Sergiusz Piasecki. Bundykowa napisała do niego po przeczytaniu "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" entuzjastyczny list, o czym najpewniej Witkacy nie wiedział. Ale intrygowała go aura otaczająca Piaseckiego, byłego współpracownika polskiego wywiadu, narkomana, człowieka skazanego za napad z bronią w ręku na żydowskich kupców, który w więzieniu odkrył swoje literackie powołanie.

I pewnie ręce zacierał, co wyjdzie ze spotkania Gieni z Sergiuszem. Początkowo owo spotkanie przebiegało dość drętwo, rozmawiano właściwie o niczym do momentu, kiedy nie okazało się, że Gienia jest autorką listu do pisarza. Przypadła jej zresztą później szczególna rola - razem z Witkacym - świadka zaręczyn Piaseckiego z siostrą Sławoja Składowskiego, nauczycielką, której portrety autorstwa teoretyka Czystej Formy tak zaintrygowały Sergiusza, że zaproponował siostrze premiera mariaż.

"Witkacy szalał z radości, gdyby mógł, skakałby pod sufit, rozsadzało go na myśl o takiej konfiguracji: »Bandyta, morderca, z siostrą Składkowskiego!!!« - opowiadała po latach Annie Micińskiej Eugenia Wańkowicz, dodając, że Piasecki po owych zaręczynach, którym świadkowali, spotykał się z "narzeczoną" i może nawet, gdyby nie wojna, coś by z tego i wynikło...
Do zakopiańskiej bohemy ci, którzy chcieli coś znaczyć w towarzystwie albo powoli pokonywali kolejne stopnie wtajemniczenia pozwalające wejść na salony, ciągnęli jak ćmy do światła. Kto nie bywał w Zakopanem, nie bywał nigdzie i nic nie znaczył.
Jednym z tych, którzy o tym wiedzieli, był Henryk Worcell, były kelner, który przebojem wdarł się do literatury rewelacyjną powieścią "Zaklęte rewiry". Dla niego Witkacy, czołowa postać artystycznego świata pod Tatrami, był jak jakiś bóg. Pojechał więc na Antałówkę, by spijać z ust boga mądrości.

"Zażył sporą dawkę kokainy, którą i mnie poczęstował. Był już pogrążony w narkotycznym transie, leżał na kanapie, ja go trąciłem w ramię i zapytałem: - Niech mi pan powie, co jest ważniejsze, być człowiekiem czy artystą? Już był zamroczony, daleki ode mnie, od rzeczywistości, a jednak odpowiedział mi jakby z dna jeziora; namacał mnie ręką, trącił lekko i powiedział: - Tym ostatnim, tym ostatnim. Brnąc po północy w śniegu na Bachledzkim Wierchu w stronę Harendy, były kelner pocieszał się domniemaniem: Może po trzeźwemu powiedziałby coś innego...".

Worcell na łamach "Twórczości" w 1973 r. w eseju "Wielbiciele Fryderyka Nietzschego" nie krył rozczarowania. Może liczył na więcej? A może od oczekiwań ważniejszy jest mit Zakopanego i jego bohemy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski