Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jolanta Banach: Wciąż jestem gotowa, by stworzyć Lepszy Gdańsk [ROZMOWA]

Jolanta Banach
Karolina Misztal
O problemach lewicy - mówi Jolanta Banach, jedyna radna z listy SLD do Rady Miasta w Gdańsku, niedoszła kandydatka na prezydenta Gdańska.

Lewica znowu stała się języczkiem u wagi. Tym razem z powodu zgrzytów partyjnych w SLD.
Byłoby lepiej, gdyby lewica stała się popularna z innego niż partyjne zgrzyty powodu. Ubolewam nad tym. Ale problem jest poważny, ponieważ dotyczy partii, która ma niewielkie społeczne poparcie. A ten wewnętrzny konflikt świadczy tylko o jej zanikającym instynkcie samozachowawczym.

Pani też się w tym sporze rykoszetem dostało. SLD cofnął rekomendację dla Pani w wyborze na prezydenta Gdańska. O co poszło?
Nie potrafię precyzyjnie na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ nie otrzymałam uchwały zarządu SLD, w której jest mowa o cofnięciu rekomendacji. Ale odebrałam to jako swoisty wyraz nieufności wobec mnie i moich działań. Tą uchwałą utrącono komitet ponadpartyjny, którego utworzenie już finalizowałam. Jedno wyjaśnienie w tej sprawie - w moim przekonaniu, taka centrolewicowa inicjatywa w Gdańsku bez wsparcia SLD nie ma większych szans powodzenia. Sojusz ma tu stałe, kilkuprocentowe poparcie, struktury i doświadczonych byłych radnych.

Leszek Miller, pytany w Radiu Gdańsk o to cofnięcie rekomendacji, powiedział, że nie eksponuje Pani swoich lewicowych poglądów, unika tożsamości politycznej i ideowej SLD.
Żal mi Leszka Millera, ponieważ najwyraźniej stał się zakładnikiem tej części SLD, która w otwarciu partii na inne środowiska upatruje ewentualnego zagrożenia dla swojej pozycji. Ja chcę go zapamiętać z innych czasów, kiedy dla Sojuszu pozyskiwał ludzi z lewicowej Solidarności: Andrzeja Celińskiego i Katarzynę Piekarską, kiedy do rządu zaprosił sędzię Barbarę Piwnik. Nie chcę wymieniać się złośliwościami z Leszkiem Millerem, ale przecież każdy, kto mnie zna, kto obserwował moją działalność w gdańskiej radzie, wie, że nie muszę udowadniać swojej lewicowości. Ja jej nie ukrywam.

A próba prywatyzacji komitetu wyborczego, którą szef SLD Pani zarzucił?
Po raz kolejny nie chcę się przerzucać z nim złośliwościami. Przypomnę mu tylko, że jego obecnie urzędujący prezydenci czy burmistrzowie startowali i będą startować z własnych komitetów. Ale nie ośmieliłabym się powiedzieć, że w ten sposób prywatyzują sobie komitety. Albo że ukrywają własną lewicowość.
Jak się miał nazywać Pani komitet?
Lepszy Gdańsk Jolanty Banach.

I co się nie podobało?
Niektórym członkom na przykład to, że miałby to być komitet z nazwiskiem. Uchylając już drzwi do politycznej kuchni, powiem, że byłam nawet gotowa zrezygnować z nazwiska. Ale w żadnym razie nie chciałam rezygnować z neutralnej nazwy komitetu, bo on miał gromadzić różne siły centrolewicy. Rozmawiałam o poparciu z Partią Zielonych. Prowadziłam rozmowy z gdańskim PSL, które też zadeklarowało udział w komitecie i wsparcie. To nie oznacza jednak, że komitet byłby programowo daleko od Sojuszu, a jedynie to, że w politycznym XXI wieku mówi się innym językiem. Matteo Renzi, premier Włoch, zbudował lewicową koalicję pod nazwą Partia Demokratyczna. I wygrał. A z kolei SPD, która ma w nazwie tak wyrazistą lewicowość, przegrywa kolejne z rzędu wybory w Niemczech, dlatego że chadecja przejęła część poglądów, postulatów oraz zachowań socjaldemokracji niemieckiej. Proszę zobaczyć, jak to się dzisiaj w polityce zmienia.

Zwłaszcza na poziomie samorządowym coraz częściej ucieka się w wyborach od partyjnych szyldów.
Oczywiście, ponieważ one kojarzą się z tą wielką polityką, której ludzie nie lubią. I dlatego nie idą do wyborów, bo uważają, że na poziomie lokalnym toczy się taka sama wojna jak ta na szczytach władzy. Tego chcieliśmy uniknąć, tworząc nasz komitet. I na tworzenie takiego komitetu ponadpartyjnego miałam zgodę Rady Miejskiej SLD. Tam ludzie czuli, że w Gdańsku warto spróbować czegoś nowego, skoncentrowanego na lokalnych, konkretnych problemach.

Tym "betonem", o który się Pani rozbiła, był zarząd SLD?
Tak można powiedzieć. To ludzie, którzy nie pogodzili się z myślą, że w Gdańsku nie będzie komitetu partyjnego z szyldem SLD. A była szansa na wielki sukces. Zwłaszcza że Sojusz w Gdańsku i tak miałby, przepraszam, nie lubię tego słowa, zabezpieczone interesy, bo jest partią większościową. I większość okręgów mogli obsadzić swoimi kandydatami. Myślę, że wszystko rozbiło się o emocje, o takie myślenie symboliczne.

W Gdańsku nie ma klimatu dla lewicy, jak to w kolebce Solidarności. Więc tym bardziej lewica ma tu pod górkę.
Przez lata w Gdańsku odreagowywaniem na przeszłość była antylewicowość wielu gdańskich środowisk. Ale potem nastał czas, kiedy Sojusz miał tu poparcie na poziomie 25 procent i duży klub radnych z Eugeniuszem Węgrzynem jako przewodniczącym. To był okres, kiedy Sojusz zbierał kapitał jako porozumienie koalicyjne wielu ugrupowań. Potem przekształcił się w partię.

To już historia. Teraz SLD znowu się nie chce otwierać.
Wiem, że to historia, ale przywołuję ją po to, żeby pokazać, iż pewna strategia otwarcia i rozumienia rzeczywistości może dać nawet w Gdańsku szerokie poparcie. Mnie się wydawało, że to jest właśnie ten moment.

To zgrzytanie w SLD Janusz Palikot nazwał miękkim zamachem stanu, twierdząc, że za tym buntem przeciwko Millerowi stoją Włodzimierz Czarzasty i Grzegorz Napieralski.
Nie jestem teraz w SLD, ale obserwuję tę partię na szczeblach lokalnych. I zauważyłam, że są w niej, co najmniej, dwa pola konfliktu. Pierwsze pole to konflikt pokoleniowy między młodymi i starymi. Młodzi to ci, którzy się urodzili przed 1989 rokiem albo tuż po. Są nieźle wykształceni, mądrzy i nie łączą ich biografie z czasów PRL.

Nie noszą tego PRL-owskiego garbu.
I nie odwołują się do przeszłości. Są swobodniejsi, mówią innym językiem i przede wszystkim nawiązują kontakt z ruchami centrolewicowymi, z Zielonymi czy z Kongresem Ruchów Miejskich. I jest też grupa starych, która - mam wrażenie - często traci kontakt z rzeczywistością. Grupa, która oddycha resentymentem, historią. Odwołuje się do własnej biografii jako spoiwa politycznego w partii. Jest ona na tyle zamknięta, że nie ma kontaktu z ludźmi podobnie myślącymi, z lewicą skupioną wokół Krytyki Politycznej, z Partią Zielonych czy z ruchami miejskimi.

Ferment polityczny ich nie interesuje.
Ale jest niezbędny. Proszę zauważyć, że w Gdańsku zrodziła się nowa formuła zarządzania miastem, która ma charakter dzielnicowy. W tym ruchu są świetni ludzie - wykształceni społecznicy, jeżdżący po świecie, biorący sprawy w swoje ręce, wymyślający fantastyczne akcje w dzielnicach: Lidka Makowska, Ewa Lieder, Małgorzata Tarasiewicz, Jędrzej Włodarczyk, Piotr Dwojacki, Marian Menczykowski, mogłabym jeszcze długo wymieniać... Ale ta starsza część SLD nie ma z nimi kontaktu. Nie rozumie ich języka, i to jest najgorsze.

A drugie pole konfliktu?
Dotyczy tego, do czego się przyczynił Leszek Miller. Bo chcąc osiągnąć przywództwo w partii po okresie banicji, odwoływał się do takiego patriotyzmu SLD-owskiego, który się obraca w sferze symboli i emocji. Odwoływał się do ludzi, którzy gotowi są zginąć z szyldem, mimo że przynosi on niskie wskaźniki poparcia. Ale lojalność wobec partii, tak jak w przeszłości, jest dla nich najważniejsza. Leszek Miller ten swój elektorat utwierdzał w słuszności, aż wpadł we własną pułapkę. Bo teraz, chcąc powiększyć "stan posiadania" o inne ugrupowania centrolewicowe, trafia na opór we własnej partii. Ten opór jest też motywowany partykularnym interesem lokalnych przywódców partyjnych. Bo struktury regionalne już poukładały listy do sejmików. Pierwsze miejsca już zostały zajęte.

I nikt nie chce się posunąć.
Dokładnie. Ale oni nie chcą zrozumieć tego, że Sojusz z 8-10 procentami poparcia to Sojusz, który może stracić nawet to, co ma do tej pory w sejmikach. A Sojusz z kilkunastoprocentowym wynikiem może dać mandat nie tylko osobom z pierwszego miejsca na liście, ale też z drugiego.

To będzie Pani kandydowała na prezydenta Gdańska?

Jeżeli jakimś cudem udałoby się w Gdańsku w jednym projekcie wyborczym zjednoczyć wszystkie siły lewicowe, to oczywiście, że podjęłabym się tego wyzwania. Dlatego że taka opcja lewicowa jest potrzebna mieszkańcom. Zarówno tym, którzy protestowali przeciwko podwyżkom czynszów, jak i tym, którym się nie podoba prywatyzacja szkół oraz szpitali. A także tym, którzy chcieliby taniego dostępu do usług publicznych. Im właśnie jest potrzebna opcja centrolewicowa. I ja jestem wciąż gotowa stanąć na czele takiego projektu samorządowego.

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki