Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski Kazimierz nie istnieje bez muzyki ostatniego klezmera

Urszula Wolak
Kozłowski: – Ktoś tam w górze zarządził, że muszę żyć po to, by w pejzażu polskim znów zabrzmiała klezmerska muzyka. Spełniłem to zadanie.
Kozłowski: – Ktoś tam w górze zarządził, że muszę żyć po to, by w pejzażu polskim znów zabrzmiała klezmerska muzyka. Spełniłem to zadanie. Fot. Andrzej Banaś
Ceniony kompozytor Leopold kozłowski przeżył piekło wojny, a kiedy dotarł do Krakowa, nogi poniosły go prosto na Kazimierz, który zajął trwałe miejsce w jego twórczości. Spacerując ulicami dzielnicy, wraca do przeszłości i bohaterów swych utworów; szewca Moritza i żebraka Szmulika.

Lato 1945 roku. Leopold Kozłowski dociera z Berlina do Krakowa wraz z 6. Dywizją Pierwszej Armii Wojska Polskiego. Nogi niosą go w jedno miejsce; na krakowski Kazimierz, o którym słyszał w swych rodzinnych Przemyślanach. Dzielnica ta w niczym jednak nie przypominała miejsca, które znamy tak dobrze dziś.

Stojąc na ulicy Szerokiej, Kozłowski zobaczył wokół siebie pejzaż śmierci. Domy bez ludzi, oczodoły w oknach, milczące kamienie. Poczuł wtedy, że potrzebują one muzyki: – Mojej muzyki. Klezmerskiej muzyki. Tej odrobiny życia, które im tak brutalnie zabrano – wspomina Leopold Kozłowski. Poszedł więc na kwaterę, ubrał mundur Wojska Polskiego, zabrał akordeon i wrócił na Kazimierz. Usiadł na połamanej, drewnianej skrzynce i zagrał „Miasteczko Bełz”. – Grając, czułem, jakby to były moje zaślubiny z Krakowem. Czułem, że kamienie ożyły. Chciały słuchać muzyki, a nie odgłosów strzałów.

Po raz pierwszy Kazimierz usłyszał muzykę Kozłowskiego wygrywaną na akordeonie, który uratował mu życie. Bo Leopold Kozłowski nosił instrument zawsze przy sobie, nawet w czasie walki na froncie. – Dzięki temu kula, która była przeznaczona dla mnie, utkwiła w akordeonie, w okolicach serca wspomina muzyk. – To nie był przypadek. Ktoś tam w górze zarządził, że muszę żyć po to, by w pejzażu polskim znów zabrzmiała klezmerska muzyka. Spełniłem to zadanie.

I tak od lat koncertuje na krakowskim Kazimierzu, uszczęśliwiając swych słuchaczy. Ale nie zawsze tak było. Jego muzyka towarzyszyła w czasie wojny oprawcom i umierającym. – Dzięki niej przetrwałem wojnę – mówi. – Byłem im potrzebny jako muzyk. Chcieli, bym im grał. Często odbywało się to w niewyobrażalnych warunkach. Stałem nago z akordeonem, a Niemcy obrzucali mnie jedzeniem, ale nie zabili mnie właśnie dzięki umiejętnościom gry. 

To jego dźwięk usłyszał też jeden z konających w obozie więźniów.

– Esesman strzelił do mojego kolegi. Umierał, a ja stałem obok niego z akordeonem. Szepnął do mnie tylko: „Poldziu, zagraj”. Zacząłem grać „Hulaj, bracie fajno” i widziałem, jak umierał z uśmiechem na twarzy. Zrozumiałem wtedy, że to moje zadanie: dawać ludziom radość, grając klezmerską muzykę. 

Kozłowski nie gra już jednak na cennym instrumencie. – Swoje odsłużył – mówi. – Jest jak muzealny eksponat. Czyszczę go, pielęgnuję. To świętość. Dziś mam jednak do siebie pretensje, bo powinienem zostawić go z kulą, ale byłem wtedy młody i chciałem na nim jeszcze grać, dlatego oddałem instrument do naprawy. 

Tak potrzebny kamieniom na Kazimierzu, jak w 1945 roku, poczuł się jeszcze raz w haniebnym 1968.

– Wiedziałem, że trzeba grać i ratować od zapomnienia to, co pozostało. Udowodniłem, że ta muzyka będzie żyła, choć władza chce się jej pozbyć.__

Na ulicy Szerokiej grywał też po wojnie, ale już nie solo. Szczęśliwcy mijający go pamiętają, że towarzyszył mu także Jacek Cygan. – Zdziwiłem się, kiedy położył przed nami czapkę z myślą o zarobku. Zaraz jednak pomyślałem: „Czemu nie?”. Dużo wtedy nie zarobiliśmy, ale na taksówkę starczyło – śmieje się Leopold Kozłowski. Mówi, że Kazimierz nie istniałby bez muzyki, ale także bez jego drugiego domu, którym jest Klezmer Hois na ulicy Szerokiej 6. – Bywam tu prawie codziennie, a mury tego miejsca pamiętają niejeden mój koncert. Wspomina też czasy, kiedy bawił się na Kazimierzu do samego rana. – Sam nigdy tak długo nie koncertowałem, ale słuchałem innych muzyków.__

Kazimierz rozkwitał. Zniknął pejzaż śmierci. Pojawiła się miłość. Zapytany o kobiety, Leopold Kozłowski uśmiecha się tajemniczo. – Były spojrzenia i wymowne gesty. Tego się nie zapomina – mówi.

Kamienie tak łatwo nie zapominają o upiornej przeszłości. Przypomina o niej także twórczość Kozłowskiego. Przechadzając się ulicą Miodową na Kazimierzu, i słysząc tupot butów mieszkańców i turystów, ostatni klezmer Krakowa przywołuje historię szewca Moritza, która zainspirowała go wraz z Jackiem Cyganem do napisania utworu „Memento Moritz”. – Tytułowy bohater mieszkał w suterenie. Wszystko widział i wszystko słyszał. Poznawał po stukocie butów, kto idzie. Po dostojnym kroku rozpoznawał idącego rabina, wiedział, że w jego stronę zmierza kupcowa i inni bliscy mu ludzie. Pewnego dnia usłyszał nieznany odgłos – mocny, ostry. I te buty go zabiły. Należały do esesmana. __

Hiszpanie, kiedy usłyszeli utwór o szewcu Moritzu, płakali. – A nie znają oni przecież języka polskiego – zauważa Leopold Kozłowski. To dowód na to, jak wielką siłę ma jego muzyka.

Mijając kościół św. Katarzyny, Leopold Kozłowski oczami wyobraźni widzi też siedzącego pod murami świątyni małego Szmulika, którego rodzina zginęła w czasie wojny. On jeden ocalał, bo wymyślił sposób na prze- trwanie. W ciemnych okularach, przesiadując godzinami na schodach kościoła pod krzyżem. Przeżył jako żebrak, grając na akordeonie. – Opowiada o nim jeden z moich utworów. Tekst piosenki kończy się słowami „Widocznie Pan tak chciał”.

Silną moc działania muzyki Kozłowskiego poznał także Wojciech Ornat, przyjaźniący się z klezmerem od lat właściciel Klezmer Hois. –_Moje pierwsze spotkanie z Leopoldem? Musiałbym o tym opowiadać godzinami – mówi. – Doszło do niego podczas koncertu klezmera z orkiestrą symfoniczną i Chórem Polskiego Radia i Telewizji, z którą zagrał podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej na Kazimierzu. Niezwykłe przeżycie, nigdy czegoś podobnego nie słyszałem. Byłem świadkiem bezprecedensowego wydarzenia: Polscy muzycy śpiewający tak czysto w jidysz, w synagodze Tempel, a wśród nich mistrz ceremonii – ostatni klezmer Krakowa. _

Wspomnienie tego koncertu wciąż budzi też ogromne emocje Leopolda Kozłowskiego. Został wtedy nazwany cadykiem klezmerów. – To jeden z najwspanialszych koncertów w moim dorobku. Gdy w nocy budzi mnie ze snu koszmar wojny, powracam myślami właśnie do tego występu. Od razu czuję się lepiej. Moje serce znów się raduje. Czuję, jak krew żywo pulsuje w aorcie.

Bo klezmer gra tylko taką muzykę, jaką mu serce dyktuje. Na tym polega wielkość jego muzyki. Potrafi zagrać ten sam utwór zupełnie inaczej w zależności od chwili, od nastroju, bo partytura znajduje się zawsze w aorcie, w sercu, które bije różnym rytmem. Klezmer, grając, modli się, opowiada o swoim życiu, o radościach, których miał tak niewiele. 

– O krakowskim Kazimierzu mówi, że to jego sztetl, a mieszczący się na ul. Szerokiej 6 Klezmer Hois to jego dom. Drugim jest miasteczko Chmielnik. Leopold Kozłowski (ur. w 1918 roku) nazywany bywa skarbem Kazimierza, jest honorowym obywatelem Krakowa.

Ten pianista, kompozytor i dyrygent to autor muzyki teatralnej i filmowej m.in. do ,,Austerii”, „Wichrów Wojny”, polskich sekwencji „Wojny i miłości”, sekwencji cygańskich „Wiosennych wód”, muzyki obozowej do „Listy Schindlera”. W „Liście Schindlera” zagrał rolę Inwestora. Razem z Itzhakiem Perlmanem wystąpił w filmie „In the Fiddler’s House”. Jego życie i twórczość opowiedziane zostały w amerykańskim filmie „The Last Klezmer”.

Ostatnio wraz z Jackiem Cyganem stworzył program „Rodzynki z migdałami”, w którym występują także: Andrzej Róg, Marta Bizoń, Kasia Jamróz, Kamila Klimczak, Renata Świerczyńska i Halina Jarczyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski